Wszystkim Larry Shippers
1
Wiatr
niepokojąco prześlizga się za kołnierz,
zmierzając
ku łopatkom,
a
potem spływa po kręgosłupie,
oblizując
mnie swym jęzorem.
NIEDZIELA, 1 STYCZNIA
Gniotę palcami okładkę, która i
tak jest twarda i nie poddaje się, zmuszając moje palce do jeszcze większego
nacisku. Coś w tym jest; w pisaniu. Jeszcze nie odkryłem co, ale podoba mi się.
Sam pomysł jest wspaniały i można by powiedzieć, że dla mnie wprost idealny. To
jedyny sposób na wylanie wszystkich myśli.
Dziennik dostałem dziś od
Londie. Powiedziała, że pisanie pomoże mi pamiętać, ale ja nie chcę pamiętać.
Jedyna rzecz, do której dążę od półtora roku to zapomnienie. Pozostawienie za
sobą przeszłości tak, jakbym chciał ją wyrzucić. Zmiąć i wycelować do kosza.
Lecz Londie twierdzi, że to zamykanie się w sobie. Ponoć wspomnienia nigdy nie
odejdą. Może tylko trochę się zatrą i wkrótce zostaną przebłyskiem, ale jednak zostaną.
- Warto je zatrzymać –
powiedziała mi podczas ostatniego spotkania.
- Nie wydaje mi się żeby to był
dobry pomysł.
- Spróbuj.
Zabrałem go i przytaknąłem.
- Chcesz porozmawiać o tym, jak się czujesz? – zapytała z tym swoim cholernym spokojem. – Jak się dziś czujesz, Harry? - powtórzyła.
- Przeciętnie, dobrze, tak jak
zawsze. – odparłem, pragnąc nacisnąć czapkę na uszy i wyjść niż siedzieć tu
jeszcze czterdzieści pięć minut.
*
WTOREK, 3 STYCZNIA
Przez jakiś czas zastanawiałem
się co napisać, ale nawet nie wiem od czego zacząć. Dziś powróciłem do szkoły
po przerwie świątecznej. Wcale nie narzekam, chcę znów tam być. Oderwać się
trochę od tego co dotychczas przeżywałem i wrócić do rzeczywistości.
Tego ranka jak zawsze wstałem i
ubrałem mundurek szkolny do połowy. Wyczyściłem zęby, rozczochrałem włosy i
zapiąłem koszulę. Wsadziłem ją do spodni, lecz po chwili niechlujnie
potarmosiłem tak, że znajdowała się poza nimi. Zawiązałem krawat i zszedłem na
dół, gdzie zarzuciłem marynarkę i wygładziłem napis Nil Ye Dread. Wróciłem na górę rezygnując ze śniadania – ponieważ
wiedziałem, że lodówka i tak jest pusta – i zabrałem torbę na ramię, na której
widniało kilka koślawych napisów, wykonanych flamastrem przez Louis’ego. Minąłem
jego pokój, a parę kroków później jego mamy i pusty pokój mojej. Mieszkamy
razem od paru lat; odkąd doszło do rozwodu w obu rodzinach i kobiety
potrzebowały swojego wsparcia. Ale dwa lata temu Anne (moja mama) wyjechała do
pracy w Stanach Zjednoczonych. Od tego czasu zjawia się tu bardzo rzadko, a ja
opiekuję się Jay.
- Wychodzę! – krzyknąłem,
wiedząc, że nie otrzymam odpowiedzi.
Przeszedłem do hollu, mijając
przewrócone fotografie (które miały nie okazywać osób na nich uwiecznionych) na
podłużnej komodzie. Ubrałem kurtkę, buty i rękawiczki, a potem wyszedłem i
zatrzymałem się na przystanku autobusowym, po którym pozostał już tylko jeden
cel. Jednak zanim tam dotarłem, poczułem ukłucie w klatce piersiowej. Nie był
to ból fizyczny, ani trochę. Oblała mnie fala gorąca i strachu, który dotarł do
mózgu i wtedy poczułem przeszywający ból, który przeniósł się na dłonie.
Uniosłem je i spostrzegłem, że się trzęsą. Już tylko zacisnąłem mocno pięści i
pomyślałem, jest dobrze. Pozbierałem się.
*
Szkoła była ta sama, ale tym
razem okrywał ją śnieg i wokół kotłowały się masy powietrza, które wydychały
liczne grupy uczniów. Panował mróz, który sprawiał, że czułem się tak, jakbym
nie miał ciała. Zwyczajny szkielet i krzepnąca krew, przez co kończyny zaczęły
mi cierpnąć. Krótki odcinek od bramy do dwuskrzydłowych drzwi przeciąłem
szybkim truchtem i odetchnąłem czując na policzkach ciepło buchające od
grzejników. Zdjąłem czapkę i płaszcz, i dopiero wtedy rozglądnąłem się po
szkole, by przypomnieć sobie jak to jest być
n o r m a l n y m. Niedługo po tym zrozumiałem, jaki błąd popełniłem
zatrzymując się. Otoczenie za bardzo docierało do moich zmysłów. Krzyki,
trzaskania szafek i śmiechy stały się tak głośne, że rozbolała mnie głowa.
Jarzeniówki bijące przesadnym światłem niemal mnie oślepiły, a zapachy dochodzące
ze stołówki przyprawiły o mdłości.
Po wejściu do klasy doznałem
spokoju. Wypatrzyłem swoją ławkę i z zainteresowaniem rozejrzałem się po klasie
w poszukiwaniu mojego przyjaciela Louis’ego, lecz prócz mnie chodziło tu kilku
innych chłopców (była to szkoła męska). Lou zawsze się spóźniał, chodź to ja
mogłem przyjść za wcześnie – nie wiem. Od Tamtego
wydarzenia straciłem poczucie czasu i jakimś cudem udawało mi się jedynie
odnaleźć rano, by wstać i wyszykować się do szkoły. Nic poza tym.
Zająłem miejsce i zacząłem
myśleć o Louis’m i tym co lubiliśmy robić najbardziej – rozmawiać.
Rozmawialiśmy o wszystkim, co wydarzyło się ostatnio, mimo że spędziliśmy ten
czas razem. Rozpoczynaliśmy też skomplikowane rozważania na temat polityki w
innych krajach, co w ogóle nie powinno nas obchodzić. Gdy wyczerpały się
tematy, paplaliśmy bez umiaru na temat tego dlaczego niebo jest niebieskie
rankiem, a potem staje się szare i brudne. Koloru popiołu i ulubionej koszulki
Louis’ego.
Gdy tak siedziałem, wydawało mi
się, że mijają godziny, dnie i tygodnie, i mógłbym tak rozmyślać całą
wieczność, gdyby nie Liam siadający obok – na Jego miejscu. Przytulił mnie, tak jakbyśmy się nie widzieli kilka
lat i uśmiechnął się na swój cholernie naturalny sposób. Westchnąłem, ale nie
potrafiłem unieść kącików ust - nawet jednego i mój wzrok nagle zboczył z
sarnich oczu w stronę farbowanych włosów nieznajomego. Zaintrygował mnie jego spokój
i to, że bazgrał coś na zmiętym kawałku papieru. Liam wstał i poszedł przywitać
się z resztą klasy póki nie dzwonił dzwonek, a ja przesunąłem się na Jego miejsce i poczułem ciepło na swoich
pośladkach. Jest dobrze, pomyślałem i
zignorowałem uczucie. Patrzyłem na skaczący ołówek trzymany przez bladą dłoń, a
ten nagle zatrzymał się.
- Będziesz się tak gapił czy coś
powiesz? – usłyszałem pewny siebie głos z lekkim akcentem.
Milczałem. Nie byłem osobą,
która miała wymówkę na wszystko. Cholera, po prostu patrzyłem jak pisze. On
podniósł wzrok i zmrużył niebieskie oczy.
- Co?! – zapytał ponownie, gdyż
bez przerwy się gapiłem i dopiero wtedy zrozumiałem jak żałosny jestem.
Zwiesiłem wzrok.
- Nic, chodzi o to, że to
miejsce Zayna.
- Cóż, już nie.
Czułem jak rozmowa się kończy,
rozpada, wisi na cienkim włosku i trzeba ją podeprzeć, bo… chciałem.
Potrzebowałem rozmowy z kimś, kto nie udawał, że mnie rozumie.
- Jesteś Amerykanem? –
zapytałem.
Wywrócił oczami i zmiął papier,
po czym wsadził go do kieszeni.
- Pochodzę z Kanady, ale
historia mojej rodziny jest bardziej skomplikowana. Teraz mieszkam tu. –
wyjaśnił, pocierając dwoma palcami brew.
- Dlaczego?
- Moja mama zmarła i musiałem
przenieść się do taty. – Przerwał na chwilę, ale zauważył, że wciąż się gapię.
– No co?
- Przykro mi z powodu…
Wzruszył ramionami zanim
zdążyłem dokończyć. Wyglądało na to, że wszystko mu jedno i wtedy poczułem to
niepokojące ciepło oblewające moją klatkę piersiową - i paraliżujące ją - ,
które sprawiało, że zasychało mi w gardle. Przełknąłem ciężko.
- Co pisałeś? – zapytałem, by
zmienić temat i jak najszybciej odrzucić od siebie myśli.
- Nic. – burknął w odzewie.
- Jestem zwyczajnie ciekawy.
- Wiersz. – rzekł nadymając
wargi. – Wiersz. – powtórzył głośniej.
- O czym?
Jego odpowiedź mnie
zainteresowała. Jeszcze nikt w moim otoczeniu nie pisał (ani nie czytał)
wierszy.
- O śmierci.
Przez chwile zawahałem się z
zadawaniem kolejnych pytań. Czułem się jeszcze dziwniej niż wcześniej. Chłopak
wydawał się być pogodny wypowiadając słowo śmierć,
więc ktoś inny mógłby stwierdzić, że zwyczajnie żartuje lub wiersz jest
idiotycznie banalny czy zabawny. Lecz ja wiedziałem; wiedziałem, że to go
bolało.
- Zostajesz w naszej klasie na
stałe? Nie będziesz się przenosił? – mogło to zabrzmieć niegrzecznie, ale wcale
nie miałem tego na celu. Skończyły mi się pomysły.
- Jak ci się wydaje?
W tej samej chwili szkołę
wypełnił przeraźliwy zgrzyt i po paru minutach do klasy wtargnął chudy nauczyciel.
Patrzyłem na niego pustym wzrokiem, lecz tak naprawdę analizowałem całą jego
postać. Był tak szczupły i suchy, że w każdej chwili mógłby się złamać.
Wyobraziłem sobie jak próbuje usiąść na krześle i nagle coś chrupie – a jest to
tak głośne chrupnięcie, że słychać je aż w drugiej klasie – i wtedy pan B. upada na ziemię w dwóch kawałkach. Pewnego dnia tak się stanie – czuję to.
Liam wrócił do ławki, nie
siadając prosto, lecz zwrócony w moim kierunku. Uśmiechał się tak jak wcześniej
i nie wątpiłem, że nie był to naturalny uśmiech, ale wiedziałem co myśli. Za
każdym razem, gdy ze mną rozmawiał robiła mu się gęsia skórka i nerwowo ruszał
nogą. Przyznaję – Liam był osobą niecierpliwą i pobudzoną od kiedy To się stało. Nie wiem jak udało mu się
zmienić z zatroskanego chłopaka na szalonego nastolatka. Jakby już nic go nie
obchodziło, nie obowiązywało i przyszłość nie miała sensu. Bywały chwilę, że
zastanawiałem się nad tym ile razy Liam myślał o śmierci i czy w ogóle myślał.
Swojej lub kogoś bliskiego – bardzo
bliskiego. Nigdy nie odważyłem się zapytać.
Pan B. drżącymi dłońmi jak u
chorych na Parkinsona zmierzył mnie szarymi ślepiami i zabrał powietrza do
malutkich, kilkucentymetrowych płuc.
- Drodzy uczniowie! Rozpoczynamy
nowy semestr… więc… yyy… musimy oderwać się od… hm… strasznych wydarzeń z
ubiegłego… eee… ubiegłego roku. Tak. – wydusił z siebie. – Wy, chłopcy musicie…
yyy… skupić się na… na… na nauce i jak najlepszych ocenach… yyy… żeby nie
przedłużać… eee… otwórzcie podręcznik na… yyy… - przerwał na długi czas; tak
długi, że pomyślałem, iż nie żyje. – Na ostatnim rozdziale! – wybuchł nagle.
Każdy posłusznie wykonał
polecenie, tak jak zawsze na każdej lekcji, więc nie wydarzyło się nic
nadzwyczajnego, prócz tego, że pan B. nagle przypomniał sobie o nowym uczniu.
Jego nazwiska nie było w dzienniku. Kiedy się przedstawiał, zauważyłem Zayna
siedzącego przy ścianie z założonymi rękoma. Coś w mojej głowie krzyknęło żeby
się nim nie przejmować i nie wiedzieć dlaczego – posłuchałem. Wziąłem z
piórnika nożyczki, wyrysowałem na ławce dwie pionowe kreski i jedną poziomą, a
następnie zacząłem ryć w drewnie literę H jak Harry. Zupełnie się wyłączyłem, a
mój umysł zajęła tylko jedna myśl: czy z innym imieniem byłbym inną osobą? Z
innym życiem, bez przeszłości i z nowymi możliwościami. To było by coś.
Głos w głowie umilkł i przestał
trzymać mnie w tej pozycji, więc wyprostowałem się i znów spojrzałem na Zayna. Powoli
przypominałem sobie jaki był, gdyż po ostatnich wydarzeniach mój umysł zdawał
się być zresetowany. Zayn miał poszarpane czarne włosy i bardzo głębokie złote
oczy. Były ciepłe, wręcz parzące, przenikliwe i przypominały lawę zmieszaną z
ziemią. Lecz z wszystkich wyjątkowych oczu jakie widziałem, Louis’ego były
najpiękniejsze. Wyjątkowe i – rzadko używałem tego słowa – piękne, dużo
ciemniejsze od tych Niall’a (bo tak miał na imię Kanadyjczyk). Mógłbym
powiedzieć, że w te tęczówki wpłynęły fale morskie, lecz skłamałbym. Morska
woda była bardziej zielona, a oczy Louis’ego w idealnym świetle wyglądały jak
błękitne guziki lub jak niebo słonecznego dnia. Dlaczego tak w ogóle myślałem o
jego oczach, kiedy nie powinienem? Nie w taki sposób. Znów spojrzałem na
niewzruszonego Zayna, który nagle podniósł się i zaczął skarżyć, że Nowy zajął
mu miejsce. Pan B. poczuł naprawdę wielkie zakłopotanie, ponieważ było to widać
na zewnątrz. Podrapał się po głowie, uspokoił drżące dłonie i kazał Niall’owi przesiąść
się gdzie indziej.
Ach tak… Właśnie wtedy
przypomniałem sobie jaki jest Zayn. Nie wiedziałem czy go lubić czy nienawidzić.
Miał zmienne nastroje – czasem większe niż kobieta w ciąży – i kochał siebie.
Rzadko kiedy się krytykował lub rezygnował z dążenia do swoich celów. Miał
wszystko co było mu potrzebne i jeszcze więcej. Zazdrościłem mu wyrzeźbionego
ciała, postawy i stylu. Szybko skarciłem się w myślach i znów skupiłem na
lekcji.
*
W porze lunchu porwał mnie Liam
i posadził przy stoliku z Zaynem i Joshem. Od jakiegoś czasu wiele się
zmieniło. Nigdy wcześniej nie rozmawialiśmy z tymi dwoma. Sam Liam twierdził,
że są od nas dużo lepsi i wyglądalibyśmy jak kompletne sieroty próbując się
podporządkować. Dlatego nie wiem co się zmieniło. Czułem się jak w labiryncie
siedząc tak po prostu i śmiejąc się kiedy było trzeba. Ich emocje nie były
udawane, ani trochę, bawili się świetnie – i tyle. A ja musiałem się tylko
przystosować, udawać i zapomnieć o wszystkim innym… Prawda była taka, że nie
potrafiłem skupić się na rozmowie. Wydawało mi się, że wyszedłem z ciała i obserwuje
je będąc poza nim. Liam zabawnie chichotał, Zayn mu na to odpowiadał, a Josh co
chwila wystukiwał coś na komórce i doprowadzał innych do konwulsji
spowodowanych wybuchem śmiechu. Siebie widziałem nijako, bardzo niewyraźnie, i
nie potrafiłem uśmiechnąć się choć trochę, widząc swój wymuszony śmiech. Dałem
sobie mentalny policzek, ponieważ zauważyłem, że zachowuję się jak świr. Wyszedłeś z ciała, Harry? Musisz się wyspać,
pomyślałem i znów dołączyłem do rozmowy.
Gdyby nie interesujący temat imprezy, musiałbym nadal wkładać wszystkie siły w pozostanie
na ziemi. Ugh.
- Moi rodzice znów wyjeżdżają,
więc możemy zabalować. – podskoczył z podekscytowania Liam.
- Bosko! – skwitował Zayn. –
przyprowadzę koleżanki. – wyjaśnił poruszając grubymi, ciemnymi brwiami.
- Będzie zabawa! Już rozsyłam zaproszenia!
– dodał Josh, i nagle wszyscy spojrzeli na mnie tak, jakbym musiał coś dodać,
by zamknąć kółko optymistycznych komentarzy i oferowania pomocy.
- Przyjdę wcześniej i przygotuję
jedzenie. – wzruszyłem ramionami, a Liam uśmiechnął się pocieszająco i zarazem
wdzięcznie. Zarzucił ramię na moje ramiona i wrócił do rozmowy z pozostałymi, a
ja odpłynąłem.
Przypomniało mi się
organizowanie imprezy z Louis’m, gdy jeszcze nie mieszkaliśmy razem. Jego
rodzice również wyjechali, a my wpadliśmy na pomysł urządzenia czegoś w rodzaju
pidżama-party. Wpadłem dużo wcześniej i oboje naprawdę się staraliśmy. Dobiła
ósma i nikt się nie zjawiał, a Louis’emu zebrało się na płacz. Przytuliłem go i
wziąłem miskę chipsów. Powiedziałem, że to kretyni, a my mamy siebie i stertę
filmów do obejrzenia. Później okazało się, że podaliśmy wszystkim zły termin, a
następnego dnia nie mieliśmy sił, więc impreza była niewypałem. Od tego czasu,
gdy ktoś powiedział „pidżama-party”, któryś z nas natychmiast wybuchał
śmiechem. I to była jedna z tych naszych
rzeczy, której nikt nie mógł nam zabrać.
SOBOTA, 7 STYCZNIA
Jay nie miała nastroju na
gotowanie, więc zamówiliśmy jedzenie do domu – tak jak od półtora roku. Mama
nie zadzwoniła od miesiąca, co sprawia, że zaczynam myśleć o głupotach takich
jak: już mnie nie kocha, bądź: znalazła sobie kogoś i zakłada właśnie
rodzinę. Prawda jest taka, że wszyscy wciąż są wstrząśnięci, a ona
dodatkowo pracuje, by utrzymać siebie w Ameryce i nas tutaj. Skłamałbym mówiąc,
że nie mam jej za złe to zapominanie o własnym synu. Wciąż potrzebuję ramienia,
na którym mógłbym się wypłakać. Ostatnio widziałem ją parę dni po Tamtym wydarzeniu. Rozmawialiśmy do
północy, trzymając w rękach kubki stygnącej herbaty, a potem bez słowa
rozeszliśmy się do łóżek i następnego dnia już jej nie było.
Zapytałem Jay czy ma teraz
jakieś hobby, gdyż przypomniałem sobie jak o to samo pytała mnie Londie.
Zrobiłem chyba coś nie tak, bo szybko dokończyła posiłek i odeszła do swojego
pokoju. Przez cały wieczór zajmowała się swoimi zbiorami, więc wyszedłem do
sklepu po karmę dla naszej kotki. Była za to ogromnie wdzięczna, mruczała i nie
chciała już bym ją głaskał – ocierała się o moje nagie kostki głaskając mnie.
Nie mam pojęcia dlaczego, ale uśmiechnąłem się. Pod wpływem impulsu, chwili, wspomnień – nie wiem. Poczułem się
dziwnie, więc natychmiast znalazłem sobie jakieś zajęcie. Nastawiłem wodę na
herbatę i podreptałem na górę, by zapytać Jay czy czegoś potrzebuje, ale gdy
zatrzymałem się przed drzwiami, usłyszałem to co zawsze od półtora roku –
szloch. Przeszedłem obok pokoju Louis’ego, wciąż czując jego zapach i znów
oblała mnie fala gorąca. Było mi z tym tak źle, tak nie wygodnie, że musiałem
napić się zimnej wody, by ostudzić żar, mający swoje źródło we wnętrzu samego
mnie.
PONIEDZIAŁEK, 9 STYCZNIA
Ten nowy chłopak, Niall, jeździ
do szkoły tym samym autobusem co ja, ale nigdy się do mnie nie przysiada. Nawet
nie rzuci leniwego „Cześć”. Kiedy autobus podjeżdża i wsiadamy wraz z całą
chmarą młodzieży, on biegnie na górę. Cieszę się z tego powodu. To głupie, ale
się cieszę. Mogę przez całą podróż obserwować co dzieje się za oknem i nie
martwić się, że ktoś może czytać mi w myślach i poznać wszystkie wspomnienia.
WTOREK, 10 STYCZNIA
Dzień jak każdy inny: odrobiłem
lekcje i nauczyłem się na zapas. Później przez chwilę kręciłem się po domu bez
celu i skończyłem na kanapie. Podwinąłem kolana pod brodę i przeskoczyłem przez
wszystkie kanały telewizyjne, uznając, że nie ma tam nic pożytecznego.
Ściszyłem odbiornik i idiotycznie gapiłem się na ruszające obrazy. Nie
wiedziałem co chciałem przez to osiągnąć, ale teraz wiem, że liczyłem na
przeminięcie wielu lat; zestarzenie się i…
Nagle zapragnąłem, by ktoś
zadzwonił. A mówiąc „Ktoś”, miałem na myśli Liam. Nie chciałem mu nic mówić i
on prawdopodobnie mi też, ale potrzebowałem czyjegoś głosu. Problem był w tym,
że Li nie wiedział już co powiedzieć - zwierzył się z tego jakiś czas temu.
Tym większe było moje
zdziwienie, gdy jak na zawołanie z telefonu wydobyła się znajoma melodyjka,
którą przerwałem naciśnięciem zielonej słuchawki. Zapytał beztrosko co robię, a
ja szczerze odpowiedziałem, że piszę. Zapytał co, ale nie odpowiedziałem. W
słuchawce zapanowała frustrująca cisza. Miałem świadomość tego, że nie potrwa
długo, bo Liam stał się osobą bardzo niecierpliwą. Tak jak myślałem – zmienił
temat, oznajmiając, że w przygotowaniach do imprezy pomoże mu Zayn. Aż poczułem
jak ktoś uderza mnie z całej siły w pierś, gdy pomyślałem o tym jak będą się
razem świetnie bawili. To było takie niesprawiedliwe.
- Co jest Harry? – zapytał Liam.
- Nie, nic.
- Chciałbyś, sam wiesz, wpaść do
mnie?
Wyobraziłem sobie jak idę ze
swoim biletem na autobus i jadę do przystanku, położonego najbliżej domu Liama.
A potem jak idę w mrozie i skręcam do odpowiedniej furtki. Coś mnie zmroziło.
Wolałem zostać w domu i nigdzie się stąd nie ruszać.
- Muszę odrobić lekcję. –
skłamałem.
- Dopiero?! – Wiedziałem, że
miał na myśli: „Pierwszy raz słyszę takie brednie”. – No, Haz, przyjdź.
Pójdziemy na spacer, odetchniesz.
- Nie – sprzeciwiłem się. –
Muszę kończyć.
Powiedziałem z całkowitym
brakiem ostrożności, co zabrzmiało tak, jakbym miał Liama dość. Nie mogłem
cofnąć słów i czułem jak pozostałości po nich pieką moje gardło. Pozostała mi
tylko nadzieja, że zrozumiał przesłanie. Bardzo kochałem Liama – jako
przyjaciela – ale był ktoś kogo kochałem bardziej. I czułem się zobowiązany
zostawać tutaj dla niego. Miałem przeczucie, że to mnie niszczy, ale Londie
mówiła, że to pewien rodzaj wspomnień i bardzo się z tego powodu cieszy. Jakby
to co robiłem było kamieniem, o który zaczepiła kotwica. Wtedy z Londie
przechodziliśmy do kolejnego punktu, który wyjaśniał to, że przez tą kotwicę
mój statek nie ruszy dalej i powinienem znaleźć jakiś inny punkt. Lecz na
początek ten był dobry.
- Cześć – powiedziałem.
Odłożyłem telefon i zacząłem
martwić się o Liama. Czy poczuje się zraniony i odrzucony? Przeklinam siebie za
to jaki jestem! Byłem powodem niszczenia się tej przyjaźni i nieświadomie
pogrążałem ją jeszcze bardziej. Wziąłem ponownie do rąk komórkę i wybrałem
Liama z listy kontaktów, by go przeprosić, ale nie odebrał. Miał wyłączony
telefon i po jakimś czasie napisał, że jest u Zayna z Joshem i przygotowują
muzykę na imprezę. Znów Oni zamiast mnie.
Miałem już się popłakać, gdy
nagle telefon znów zabrzęczał i zobaczyłem wiadomość od Anne (już jakiś czas
temu przestałem ją nazywać mamą).
„Jak się miewasz?”, napisała.
„W porządku. A ty?”, odpisałem.
„U mnie wszystko świetnie. Z Liamem wszystko okej?”
Dlaczego do cholery pytała o
niego, a nie o Jay?
„Ma się bardzo dobrze.
Naprawdę.”
„A ty? Co z tobą?”
„Jest naprawdę dobrze. W
porządku. Do zobaczenia wkrótce.”
ŚRODA, 11 STYCZNIA
Kiedy dziś przyjechałem do
szkoły wcześniej, Liam stał już przed drzwiami i machał mi. Wyglądał na
pogodnego i pełnego energii, co sprawiło, że znów zacząłem rozpamiętywać
przeszłość. Wciąż nie mogę pojąć dlaczego tak się zmienił. To wszystko przez Tamto zdarzenie. Liam zachowuje się tak,
jakby chciał przeżyć każdy dzień swojego życia najlepiej i najradośniej, by na
drugi dzień móc umrzeć w spokoju. Ale Liam nie umrze, więc po co to robi?
Trochę mżyło, przez co jego
włosy się poskręcały. Z pewnością zauważył, że gapię się na jego głowę, bo
szybko przygładził loki.
- Jest w porządku. – rzuciłem od
razu, by nie czuł się głupio.
Wziął mnie pod rękę i
zaprowadził do szkoły. Z jednej strony było mi z tym dobrze, gdyż potrzebowałem
takiego małego wsparcia, ale znów przypomniałem sobie jak Louis to robił.
Zacząłem się wiercić, ale Liam nie wypuścił mnie.
- Jak się masz? – zapytał.
- Dobrze. – Szukałem w myślach
jakiegoś tematu do rozmowy. Takiego, w którym oboje chętnie byśmy
uczestniczyli, ale po dłuższym zastanowieniu dotarło do mnie, że tylko z Louis’m
zawsze się dogadywałem. Liama od półtora roku zaczęły interesować zupełnie inne
rzeczy.
- Robiłeś coś wczoraj poza
lekcjami?
- Niewiele. – skłamałem. Tak
naprawdę nie robiłem nic. – Jak
przygotowania do imprezy?
- Znakomicie! Zayn też przyjdzie
wcześniej i pomoże z jedzeniem. – Auć (!) – Jeśli tylko nie masz nic przeciwko.
Potrząsnąłem głową szybko i
energicznie, jakby to było dla mnie oczywiste i zupełnie normalne. Tak, Zayn,
którego prawie nie znaliśmy przychodzi przed imprezą pomóc, jak to robią
najlepsi przyjaciele. Zayn, którego prawie
nie znaliśmy. Zupełnie n o r m a l n e.
- Koleżanki Zayna są naprawdę
śliczne. Jedna ma cudowne niebieskie oczy i delikatne rysy oraz super figurę!
Jest dość niska jak na swój wiek, ale bardzo zgrabna i strasznie słodka. –
komentował Liam, a mnie wydawało się, że opisuje Louis’ego. Dlatego zrobiło mi
się gorąco i nagle poczułem suchość w gardle. Jest dobrze, powtarzałem bez końca.
Liam spojrzał na mnie i
przerwał. Najwyraźniej poczuł, że trzeba załagodzić sytuację, bo zaczął mówić:
- Dobrze jest widzieć, że czujesz się o wiele lepiej, Harry. W poprzednim
semestrze byłeś bardziej nieobecny. Myślałem… uh… myślałem, że już nie
dojdziesz do siebie.
- Tak – Na tyle było mnie stać.
Szliśmy korytarzem, na którego końcu znajdowała się klasa. Zwolniłem kroku,
dostrzegając tłum chłopców, ale Liam nie zwalniał i ciągnął mnie za sobą.
Poczułem jak cały oblewam się potem. Zacząłem wyobrażać sobie jak tłum powoli
gęstnieje i zabiera mi powietrze, a słabsze osoby upadają na ziemię. Bałem się,
że pot przesiąknie koszulę, więc odchyliłem kołnierzyk i odkleiłem fragmenty
materiału od ciała. – Naprawdę dobrze sobie radzę.
- To dobrze. – powiedział. –
Tęskniłem za tobą. Rozumiesz co chcę powiedzieć: starym tobą, ale też osobą.
Miło było cię zobaczyć po świętach, Haz.
- Jasne.
Ulżyło mi kiedy skończył mówić.
Zrozumiałem, że długo czekałem na te słowa, ponieważ niosły za sobą chwilę nacieszenia się nimi. Ale coś na korytarzu mi
w tym przeszkodziło.
- Jesteś moim najlepszym
przyjacielem, wiesz o tym.
Ktoś przechodzący obok mocno
trącił mnie w ramię, tak że zadrżałem. Liam poczuł to, ale nie zareagował, bo
wiedział, że nie powinien. W mojej wyobraźni wszystko wokół było zagrożeniem.
Choćbym nie wiem jak chciał, nie potrafiłem przestać o tym myśleć. Wydawało mi
się, że chłopcy krzyczą i wyją z bólu, jakby… jakby ktoś ich mordował. Strach
opanował moje ciało.
- Przypomniałem sobie… -
wyjąkałem. – Zostawiłem coś w pracowni plastycznej.
- Och – Najwyraźniej dotarło do
niego co mówię. – Pójdę z tobą.
- Lepiej nie – wstrzymałem go
bez zastanowienia. – spóźnisz się.
Zmusiłem się do uśmiechu, aby
mieć pewność, że uwierzy w to co mówię. I o dziwo dał sobie spokój.
Przytaknął, a potem zwiesił głowę – nie wierzył mi, ale wiedział, że nie ma
sensu się kłócić. Moja mina zrzedła i jeszcze przez chwilę stałem patrząc na
niego jak największy dupek. Potem wybiegłem na zewnątrz i odetchnąłem głośno
czując na mokrej skórze zimne powietrze. Byłem spokojniejszy, a to pozwoliło mi
się zastanowić, co ze sobą zrobić. Nie mogłem wrócić do pracowni plastycznej,
bo było już za późno. Na szukanie Liama i przepraszanie go za niedojrzałe
zachowanie też nie miałem szans. Dzwonek zadzwonił jakiś czas temu, więc
pozostało tylko stanie tu i obserwowanie wszystkiego wokół. Wzrok zatrzymałem
na kilkumetrowym odcinku muru, zniszczonym od wszelkiego rodzaju malunków i
bezsensownych napisów wykonanych sprejem. W tej chwili kilku uczniów malowało
go z powrotem na biły kolor, pod rękom mając również zieloną farbę. Podszedłem
i zaoferowałem pomoc. Chłopcy wyglądali na takich, którzy właśnie odbywali
karę, ale to mnie nie zniechęciło. Oni również nie mieli nic przeciwko
dodatkowej parze rąk. Pytali dlaczego nie jestem na lekcjach i do której klasy
chodzę. Później rozmowa przeszła na tylko im znane tematy, więc milczałem.
CZWARTEK, 12 STYCZNIA
Chcę zapomnieć. Już to mówiłem,
ale Londie zawsze odpowiada:
- Jesteś pewien? Nie sądzę żeby
tłumienie emocji i chowanie wszystkiego w sobie mogło pomóc.
Nawet nie wie jak bardzo się
myli! Chciało mi się krzyczeć, ale postanowiłem nie odzywać się przez całą
godzinę, by też poczuła się znudzona i zirytowana. To wcale nie było łatwe, bo
Londie jest osobą, z którą wskazane jest mi rozmawiać. Mama zrobiłaby mi
awanturę, gdyby się dowiedziała, ale przecież teraz jej tu nie było. Ogarniało
mnie znużenie, ale nie mogłem zamknąć oczu, bo gdy tylko to zrobiłem, widziałem
Louis’ego, co było ostatnią rzeczą, na jaką miałem ochotę. Twarz Londie wciąż
pozostawała w jej cholernym spokoju, którego nie mogłem znieść. Zawsze patrzyła
na mnie jak zmarznięty kociak, próbując wymusić jakieś informacje, uczucia,
cokolwiek. Ale moje uczucia były moją sprawą! Dlaczego miałbym je z kimś
dzielić? Zwłaszcza te, z których zacząłem zdawać sobie sprawę, i których
szczerze nienawidziłem, bo było już za późno, by je okazać.
Poczułem jak coś przewraca mi
się w żołądku i zrobiło mi się od tego niedobrze. Zabrałem torbę na ramię i
wybiegłem, pozostawiając Londie w zaskoczeniu. Słyszałem jak za mną woła, i nie
wiedzieć dlaczego, upadłem na kolana, chcąc rozpłakać się ze złości, ale
powstrzymałem się i wziąłem w garść. Jesteś
dużym chłopcem, Harry, pomyślałem i zacząłem snuć się wśród alejek.
umieram. dlaczego piszesz tak genialnie, wręcz idealnie? ugh. zazdrość mnie zżera, dawno nie czytałam czegoś Twojego i stęskniłam się za tym. muszę wszystko przejrzeć, bo na pewno coś dodałaś ;DD nadrobię...
OdpowiedzUsuńhaha. padam. wiesz jaki fajny błąd zrobiłaś? :
" I o dziwko dał sobie spokój. "
broń Boże nie poprawiaj tego. dzięki temu zdaniu się uśmiechnęłam, a raczej wybuchłam śmiechem : D
co jeszcze mnie śmieszyło? opis Pana B. chudy szkieletor ;DD haha. nie mam sił.
to zostało mi tylko czekać na 2. rozdział, który mam nadzieję szybko się pojawi...
ajajaj. nie wytrzymam, więc się sprężaj! tak, to rozkaz. wiem, że nie powinnam, ale masz mi skończyć to opowiadanie!
wybacz, to te emocje.
dobra, lepiej kończę...
Kocham Cię, Tommo ;>> Ty o tym wiesz najlepiej ;}
Pssst! Też Cię Kocham!
Usuń