7
W kałuży
szarości
Od autora: Pewnie
wkurzam was tymi komentarzami, co? Ale chciałam zapytać tylko o jedno… Czy nie
cudownie jest czytać, jak Harry raz na jakiś czas jest naprawdę szczęśliwy i w
tych chwilach myśli o Louis’m? W każdym razie… nie wiem co się ze mną dzieje,
ale pisząc to, popłakałam się ;___; (PIĄTEK, 31 MARCA)… chyba nie jest aż tak
strasznie, nie wiem. Ale ja płaczę nawet na Kubusiu Puchatku i kiedy Joe
McElderry śpiewa The Climb, so…
PONIEDZIAŁEK, 27 MARCA
W drodze do szkoły układałem długą listę postanowień, dokładnie taką
samą jak ludzie robią w nowy rok. Muszę wreszcie wziąć się w garść! Myślę, że
uda mi się przynajmniej dwa razy w tygodniu biegać – nawet jeśli będzie padało
– i uprawiać jogę z DVD. Wprowadzę do diety więcej owoców i warzyw, i może
wrócę do judo, chociaż kto wie. Wszystko po to, żeby zrzucić kilka kilogramów i
dobrze wyrzeźbić ciało. Co jeśli kiedyś będę musiał pokazać się jakiemuś
chłopakowi?
Chciałbym czytać więcej i pisać dużo wierszy. Marzę o powrocie do
normalności, na przykład do teatru, bo to było moją codziennością, zanim
wszystko się rozpadło. I zamierzam
się trzymać jednego noworocznego postanowienia: zapomnieć, iść naprzód.
Zauważyłem, że coraz bardziej zżera mnie stres. Miewam chwilę, w
których bez powodu robi mi się niedobrze, trzęsą mi się dłonie i szybko
oddycham. Ostatnio lekcje spędziłem na siedzeniu w łazience. Gdy zadzwonił
dzwonek, wszyscy się rozeszli, ale Niall czekał na mnie przed bramą. Wyglądałem
co chwilę przez okno i widziałem jak spogląda na zegarek. W końcu poszedł, tak
jak inni, a woźny chciał mnie wygonić, bo zamykał szkołę. Pobiegłem do domu
przez park, ledwo powstrzymując płacz. Wpisałem w Internecie wszystkie objawy:
mdłości, szalone bicie serca, dziwne myśli, problemy z oddychaniem i uczucie
strachu. Wyszło na to, że miewam „ataki paniki”, co jest typowe dla ludzi
będących w strasznym stanie psychicznym. Nikomu o tym nie powiedziałem i nie
zamierzam. Nie chcę, żeby ktoś pomyślał, że jestem stuknięty.
Obawiam się tego.
Jestem taki słaby i powoli zaczynam mieć wszystkiego dość. Wydaje mi się, że
żyję tylko dlatego, iż wciąż nie tracę nadziei, że będzie dobrze.
Zadzwoniłem do Niall’a, bo chciałem pogadać o zwykłych sprawach.
Mówiliśmy głównie o tym jaką świnią okazał się Liam, ale Niall nudził, że ma
dużo lekcji do odrobienia. To wszystko wydawało się takie normalnie, że na chwilę
zapomniałem o atakach paniki.
Niall powiedział, żebym
wpadł do niego w czwartek, ponieważ ma dla mnie niespodziankę. Jestem strasznie
podekscytowany. Niech Bóg mu wynagrodzi. Jeśli Bóg w ogóle istnieje.
CZWARTEK, 30 MARCA
Dziś nocuję u Niall’a. Zastanawiam się, co to za niespodzianka…
PIĄTEK, 31 MARCA
Wczorajsza noc była niesamowita! Zebrała cała rodzina Niall’a, włącznie
z jego tatą. Jest niski jak na mężczyznę, ale ma szerokie ramiona i czerwoną
twarz z brodą. Nawet on sam żartuje, że wygląda jak niedźwiadek. Fajnie jest
mieć przy sobie tatę, szczególnie jeśli jest on tak przyjazny jak Niall’a.
Wciąż opowiadał o Kanadzie i były to naprawdę zabawne historie. Zastanawiam się
jaki był mój. Rozwiódł się z mamą kiedy miałem 6 lat i zmarł kiedy kończyłem 7.
Za to tata Louis’ego wciąż żyje, ale jeszcze nigdy go nie widziałem. Zdaje się,
że on już dawno temu przestał go kochać.
Były wszystkie siostry Niall’a, a najstarsza była dla mnie strasznie
miła. Pytała o moje zainteresowania i opowiadała o college’u, do którego
wyjechała. Upewniła się nawet, czy mam wystarczającą ilość spaghetti bolognese,
które przyrządził ich tata. Fajnie mieć gotujących rodziców. Tęsknie za tym jak
Anne i Jay czarowały w swojej kuchni i naprawdę dobrze się przy tym bawiły.
Brakuje mi już obsesji Jay na punkcie zdrowej żywności i zbyt ostrych dań mojej
mamy. Jay żywi nas teraz restauracyjnymi daniami i resztkami z poprzedniego
dnia.
Po kolacji tata Niall’a podwiózł nas do Camden.
- To tutaj.
Zobaczyłem poharatane czerwone drzwi, nad którymi wisiała lampa z lat
czterdziestych. Weszliśmy do środka, i poczułem się, jakbym był w czyimś
mieszkaniu.
- To Tiffany – wyjaśnił.
Dotąd myślałem, że Tiffany to sklep jubilerski w Nowym Jorku, ale
milczałem. Usiadłem na kanapie, która pachniała kurzem i dymem, i obserwowałem
schodzących się ludzi w przedziwnych fryzurach – dredach i warkoczykach – a
także w wielokolorowych bluzach, czy spódnicach. Wszystko to wydawałoby się
Louis’emu wspaniałe, ale nie było go tam, ja byłem.
Niall uśmiechnął się i przywitał z parą, siedzącą przy stoliku
naprzeciwko. Potem skoczył po drinki, a ja spostrzegłem, że mnie na pewno
zapytaliby o dowód. Jego nie zapytali. Nagle poczułem się tak, jak zawsze
chciałem się czuć: w zgodzie ze swoim życiem.
Niall podał mi gin z tonikiem. Taki drink smakowałby mojej mamie. Niall
powiedział, że był przekonany, iż wszyscy w Anglii piją gin z tonikiem, ale
powiedziałem mu, że jest w błędzie. Potem zapytałem co to za miejsce, ale Niall
przyłożył palec do ust i uniósł brwi, jakby chciał mi oznajmić: „Poczekaj, to
zobaczysz”.
Wtedy przygasły światła i zobaczyłem w rogu stojący mikrofon. W blasku
jednej, czerwonej żarówki stanął czarnoskóry mężczyzna. Był tak zachwycający,
że nie mogłem oderwać od niego wzroku, i nie dlatego, że mi się podobał, ale
dlatego, że miał zachwycającą urodę. Wyglądał jak z obrazka. Zaczął recytować
wiersze o wojnie i bombach, które sprawiły, że drżałem i miałem wrażenie, jakby
ktoś całował mnie po szyi. To spowodowało, że zacząłem myśleć o Louis’m. Czułem
się tak, jakby ten facet mówił wiersze właśnie do mnie. Ale nie jak utwory
poetyckie, ale jakby był narratorem mojego życia. Wyobraziłem sobie, że Louis
szepcze mi do ucha.
Kiedy mężczyzna zakończył recytować, klaskałem tak mocno, że rozbolały
mnie dłonie. Potem olbrzymka zadeklarowała trzy wiersze o seksie i kobiecości,
co wydało się być zabawne. Po niej wystąpiło jeszcze czterech lub pięciu
poetów. Jeden chłopak był w moim wieku, przysięgam. Przypominał nieśmiałego
chłopaka z pierwszej ławki, który wygląda zza okularów i czuje się przeraźliwie
zakłopotany w towarzystwie dziewczyn. Wyrecytował wiersz płynny jak woda.
Zapytałem Niall’a skąd zna to miejsce. Przysunął się bliżej i
powiedział:
- Takie spotkania to coś, co najbardziej ekscytuje, kiedy przyjeżdża się
do Londynu.
Nigdy nie słyszałem o wieczorach poetyckich. Pomyślałem co by na ten
temat powiedział Liam, i popatrzyłem na salę jego oczami. Czując się nieswojo,
starałby się zwrócić na siebie uwagę. Mówiłby zbyt głośno i zbyt wiele.
W tym momencie wstrzymałem oddech, bo wydawało mi się, że widzę
Louis’ego wchodzącego i siadającego przy wolnym stoliku. Podrapał się w szyję i
spojrzał na mnie. Ale to nie był on. Po prostu ktoś, kto go przypominał.
Niall z pewnością dostrzegł, że oczy mi zwilgotniały, gdyż ścisnął mnie
za rękę i powiedział:
- Tęsknisz za nim, prawda?
Nie zapytałem, skąd wie. Nie musiałem.
SOBOTA, 1 KWIETNIA
Prima aprilis. Wyszedłem na dach i rozmyślałem o ubiegłorocznym prima
aprilis. Tamtego dnia Louis zadzwonił do Jay i powiedział, że przespał się z
jakąś dziewczyną, a teraz ona jest w ciąży. Jay była wściekła i krzyczała do
słuchawki. Wyszedłem z pokoju, by zorientować się co się stało i zabrałem
słuchawkę z roztrzęsionej dłoni Jay. Louis śmiał się jak szalony.
- Nie zdradź jej, że żartuję. Powiedziałem, że będę miał dziecko –
wykrztusił.
Ja także zacząłem się śmiać, a Jay denerwowała się coraz bardziej, aż
wreszcie zrozumiała o co chodzi. W ogóle nie uważała, że robienie sobie żartów
o ciąży jest śmieszne. Nadal była zła.
Dzisiaj zastanawiam się, czy wtedy byliśmy szczęśliwi. Czy to był dobry
dzień?
NIEDZIELA, 2 KWIETNIA
Jeszcze nawet nie ma pory lunchu, a ja mam wrażenie, że minęła
wieczność. Utkwiłem w domu z Jay, zalegając na kanapie i oglądając telewizję.
Skończyłem książkę Stephena Kinga. Jak już zacznę czytać coś jego autorstwa,
nie mogę przestać. Potem próbowałem zabawy, którą podsunął mi Niall. Nazywa się
found poem i polega na łączeniu
przypadkowo znalezionych słów i układanie z nich wiersza. Wybrałem parę
fragmentów zdań z książki i spróbowałem. Chciałem zachęcić Jay, by się
przyłączyła, ale nie miałem pojęcia jak o to zapytać. Zresztą i tak już
wychodziła. Zapytałem, gdzie się wybiera.
- Do kościoła – odpowiedziała. – Idziesz ze mną?
Byłem zdumiony, że mnie pyta, ale nie mogłem się powstrzymać, żeby
odmówić. Zignorowałem jej westchnienie.
Oto moja pierwsza próba wiersza:
Wspomnienie
Wczesny poniedziałek, wtorek, środa
Dla Louis’ego
Spóźnił się
Jest krótki. Do jego stworzenia wykorzystałem czasopismo leżące na
półce pod stołem. Zamierzam wziąć kilka książek z jadalni i spróbować ułożyć
lepszy wiersz.
On uczy Biblii
Właśnie napisał książkę
Wierzy, że korzystając z psychologii
Tworzy silne biblijne przesłanie
Może powinienem iść z Jay. W tym roku jeszcze nie byłem w kościele.
Ostatni raz wybrałem się przed Bożym Narodzeniem i tylko się popłakałem. Tutaj
mam ciepło bijące od kominka, dziennik, parę książek i puszystą kotkę pod ręką.
Kiedy próbowałem ją pogłaskać, chciała mnie ugryźć, potem syknęła i czmychnęła
do innego pokoju. Na jej pyszczku malowało się rozczarowanie, że jestem tylko
marną namiastką Louis’ego.
Przestałem pisać wiersze. Wyszedłem na dach i zacząłem myśleć o głupiej
kłótni z Louis’m. Siedziałem wtedy w salonie, oglądając telewizor, a on
wparował tam z dziecięcym latawcem i szerokim uśmiechem.
- Skąd go masz? Fajny.
- Zrobiłem z koszuli, którą znalazłem w szafie.
Zmroziło mnie.
- Jakiej koszuli?
- Jakiejś starej, nie wiem.
- W jakiej szafie ją znalazłeś?!
- Nie pamiętam.
Zadzwonił telefon i Louis wypadł z pokoju. Czekałem, aż skończy
rozmawiać, słuchając jego radosnego głosu. Każde słowo wbijało się w moje uszy
jak zbyt głęboko wsunięty patyczek do ich czyszczenia. Kiedy odłożył słuchawkę,
zeskoczyłem z kanapy i złapałem latawiec.
- O czyjej szafie mówiłeś?
- Zostaw, bo podrzesz!
- Pociąłeś moją koszulę! Moją ulubioną!
- I tak była okropnie brzydka – stwierdził, wzruszając głupkowato
ramionami.
Uderzyłem go w policzek, a on się zatoczył. Byłem zaskoczony. Nie
miałem pojęcia, że mnie na to stać.
- Harry! – powiedział.
- Louis, co z tobą?! – krzyczałem na niego. – Nie możesz brać nie
swoich rzeczy! Uwielbiałem tą koszulę!
- Wyglądałeś w niej brzydko.
- Nieprawda! – Wiedziałem, że wyglądałam w niej świetnie i dlatego
dziewczyna, która przychodziła na korepetycje do Anne (dorabiała sobie na
korkach) ciągle mnie podrywała. Louis był zazdrosny, ale nie powiedziałem mu o
tym.
- Nie wiem, po co się tak gorączkujesz. Wygląda lepiej jako latawiec.
Możemy teraz iść i…
- Jaki latawiec?! – wrzasnąłem, przerywając mu. – Cholera, Louis,
niedługo skończysz piętnaście lat, a zachowujesz się jak dziecko! Jak mogłeś
pociąć moją koszulę?!
W tym momencie nienawidziłem go. Chciałem go ponownie uderzyć, ale
wiedziałem, że tego nie zrobię. Nie mogłem unieść ręki na Louis’ego, bo… bo to
był Louis.
Wróciłem do salonu i włączyłem telewizor idiotycznie głośno. Czułem jak
krew z niezwykle wielką prędkością przepływa przez moje żyły. Czekałem aż złość
minie, a w głowie wciąż miałem obraz zszokowanego wyrazu twarzy mojego
przyjaciela, gdy uderzyłem go w twarz. I ten okropny czerwony ślad na jego
policzku. Rozpłakałem się jak małe dziecko.
Teraz w ogóle nie mogę uwierzyć, że zezłościłem się o coś takiego. To
głupie.
PONIEDZIAŁEK, 3 KWIETNIA
Jay przed chwilą weszła do mojego pokoju. Usiadła na krawędzi łóżka i
powiedziała, że za tydzień w piątek przyjedzie ktoś znajomy. I że cieszyłaby
się, gdybym była wtedy w domu. Po jej głosie słychać było, że jest
podenerwowana, ale także podekscytowana. Wciąż chodzi na spotkania grupy
wsparcia i kilka razy próbowała ze mną porozmawiać. A teraz siedziała w moim
łóżku i uśmiechała się. Co się dzieje?
Zapytała:
- Dobrze się czujesz?
- Od kiedy cię to interesuje?
- Harry, to nie fair.
- Jay, a co w życiu jest fair?
Powstrzymywałem napływające do oczu łzy. Przez chwilę wydawało mi się,
że położy rękę na moim ramieniu i będę mógł jej powiedzieć: „Brakuje mi go”.
Ona jednak rzekła:
- Harry, nie wiem co robić. Naprawdę się staram. Zdaję sobie sprawę, że
to nie wystarczy. I że nie radzę sobie dobrze.
Mogłoby się wydawać, że jej słowa mi pomogą. Ale nic z tego. Nagle
dostałem ataku furii – jakby wpisano odpowiednie cyfry w zamek szyfrowy i mnie
otwarto. Niespodziewanie wstałem i zacząłem wyganiać Jay z pokoju.
Powiedziałem, że nie chcę poznać tego kogoś i mam dosyć tego udawania. Twarz
Jay zwiotczała. Dopiero teraz zrozumiałem, że wcześniej w jej oczach był dawny
blask, ale nie zauważyłem go, bo minęło wiele miesięcy od kiedy była
szczęśliwa. A teraz wpędzam ją znów w stan przygnębienia. Nie mogłem się jednak
powstrzymać, tylko krzyczałem:
- Nie zależy ci na mnie!
- Harry, przepraszam. Staram się jak mogę. Przysięgam. Chodzę na
spotkania grupy wsparcia, żeby się jakoś pozbierać. Wiem, jakie to trudne…
- Nigdy nie masz dla mnie czasu! Nawet mnie nie zauważasz! A teraz
przyjeżdża ten ktoś i wszystko ma być w porządku?! – W tej chwili sam sobie
wydałem się potworem. Potem popatrzyłem na Jay i powiedziałem: - Ten ktoś to
mama, prawda?
Miałem nadzieję, że zaprzeczy.
Spuściła głowę, po czym popatrzyła na mnie – dostrzegłem w jej oczach
łzy – i powiedziała:
- Harry, proszę. Ona się o ciebie martwi. Staram się, żeby było dobrze,
ale nie wiem już, co mam robić.
Nie wiedziałem co odpowiedzieć. Ja nie potrafiłem niczego naprawić. I
przecież to była moja wina. Usiadłem po drugiej stronie łóżka, a łzy
strumieniami płynęły mi z oczu.
- Nie masz pojęcia, jak to jest! Nikt nie wie, z czym muszę żyć każdego
dnia! – zawołałem. – Wynoś się! Wynoś się! – krzyczałem w kółko, aż w końcu
przestałem.
Mój głos stawał się cichszy i chłodniejszy, co sprawiło, że zacząłem
się bać sam siebie. Jay popatrzyła na mnie niezwykle smutnym wzrokiem i wyszła.
Czułem strach, jakbym chciał wydostać się z grobu. Serce mi waliło, dusiłem się
i płakałem cicho. Myślałem, że umrę.
WTOREK, 4 KWIETNIA
Dziś rano udałem, że wybieram się do szkoły. Nigdy wcześniej tego nie
robiłem. Wagary nie były czymś co pochwalał Louis, ale dziś nie miałem innego wyjścia.
Problem w tym, że gdy wyszedłem na zewnątrz, zupełnie nie wiedziałem gdzie iść.
Zrobiło mi się strasznie gorąco i zacząłem się trząść. Przez chwilę skupiłem
wzrok na żółtych kwiatkach, które wyrastały z pęknięć ziemi. Czułem ich zapach.
Kiedy Jay wyszła z domu i wsiadła do samochodu, zastanawiałem się gdzie
pojechała. Wróciłem do domu i znalazłem odpowiedź na kartce. Napisała, że wróci
dziś później, bo pojechała kupić coś do jedzenia i parę ubrań. A potem wybiera
się do kościoła.
Wraz z wejściem do domu zostawiłem za sobą całą żywotność wiosny.
Pomyślałem, że będzie bardzo cicho, ale domy bez ludzi są bardziej skrzypiące i
chropowate, jakby miały własną osobowość. Zastanawiam się jaką osobowość ma
nasz dom. Pewnie jest to mieszanka melancholii i zagubienia. Polakierowana
przez Jay drewniana podłoga skrzypiała, gdy mijałem szafkę, na której stoi
teraz telefon. Widziałem swoje odbicie w lustrze i byłem przerażony widokiem
mojej bladej skóry i wykończonej twarzy. Dotknąłem dużych ciemnych worków pod
oczami. Nad drzwiami prowadzącymi do salonu wisiała roślina, którą powinno się
podlać, ale nie wziąłem konewki. Stałem i patrzyłem jak usycha; jak cierpi.
Zupełnie tak jak ja.
Próbowałem sobie
przypomnieć kiedy Anne i Jay rzuciły malarstwo. W salonie wisiał jeden z
obrazów – już nie pamiętam która go namalowała. Pamiętam, że najlepszym
sposobem, który pozwalał mamą zapomnieć o rozwodzie i śmierci mojego taty, było
zachęcanie wszystkich do malowania. Ja i Louis tworzyliśmy wspólne obrazki,
maczając całe dłonie w farbach i śmiejąc się.
Wszedłem po schodach i
zatrzymałem się przed drzwiami do pokoju Louis’ego. Popchnąłem je i popatrzyłem
na leżące tam, nienaruszone rzeczy. Na jednej ścianie wisiał nasz obrazek. Podszedłem, wąchałem
zaschnięte farby i opuszkami palców powiodłem po odciśniętej malutkiej dłoni
Louis’ego. Padłem na kolana i z mojego gardła wydobył się dźwięk przypominający
wycie zranionego zwierzęcia. Złapałem się za brzuch i skuliłem. Ból nie minął.
Nie mogłem przestać płakać.
ŚRODA, 5 KWIETNIA
Pan Bloxam, suchy i kościsty, przydreptał do mnie na przerwie i zapytał
ni z tego, ni z owego:
- Jak sobie z tym wszystkim radzisz?
Powiedział „z tym wszystkim”, jakby to były jakieś rzeczy leżące pod
łóżkiem, które trzeba sprzątnąć. Dziwne to słowo „wszystko”. W ogóle wszystkie
słowa są dziwne. Nie powinniśmy ich używać.
Pan Bloxam zwykle wygląda tak, jakby miał umrzeć z odwodnienia, i ma
wyłupiaste oczy jak Ciasteczkowy Potwór z Ulicy
Sezamkowej, ale dziś wydawał się tak życzliwy, że aż nie mogłem w to
uwierzyć. Chciało mi się płakać. Poczułem, że musze wybiec z sali i
zwymiotować, ale stałem tam i tylko kiwałem głową.
- Dobrze się czujesz?
Dobre pytanie. W powietrzu rozchodził się zapach drogich perfum.
Patrzyłem to na ziemię, to na twarz pana Bloxama i zamierzałem mu powiedzieć,
że niezupełnie dobrze się czuję.
Spojrzał na zegarek. Najwyraźniej był zbyt zajęty, by słuchać o moim
samopoczuciu. Odpowiedziałem więc:
- Jest dobrze.
Pokiwał głową.
- Świetnie sobie radzisz.
Potem wyszedł z klasy, a ja stałem i się trząsłem. Poszedłem do
łazienki żeby się uspokoić i zwymiotować, ale nie zrobiłem tego. Wyobrażałem
sobie, jak pan Bloxam siedzi w pokoju nauczycielskim i trzęsącą się ręką miesza
cukier w herbacie, myśląc o tym jaki to był dla mnie dobry, kiedy tak naprawdę
nic nie zrobił, zupełnie nic. Potem miałem wyrzuty sumienia, że przychodzą mi
do głowy takie myśli, bo przecież bardzo się starał.
CZWARTEK, 6 KWIETNIA
O mój Boże! Mark, tata Lucka Haywood, dostał zawału serca. Grał w
squasha i zwyczajnie zasłabł. Jedziemy z Jay do szpitala, żeby zobaczyć, czy
wszystko u niego w porządku. Nie umarł, ale wygląda to kiepsko. Gdybym był
pewien, że Bóg istnieje, powiedziałbym Mu teraz: „Przestań wszystko wszystkim
psuć”.
Jay pozwoliła mi opuścić lekcje – nie wie, że to już drugi raz w tym
tygodniu. Powiedziała, że to wyjątkowa sytuacja, bo Haywoodowie zawsze nas
wspierali, więc im także się to należy. Wczoraj wieczorem lekarze myśleli, że
Markowi się nie uda, ale przeprowadzili operację i jest lepiej. Ciągle
przynosimy coś Luckowi i dziewczynom. Jay nie przestaje trzymać Katherine za
rękę.
Była tak miła i troskliwa, jak prawdziwa matka. Wydawało mi się, że
nagle Jay stała się taka, jaka była dawniej. Znów radosna, pełna energii. Wiedziałem,
że ona tego pragnęła: marzyła by znów być młodsza, i by mały chłopiec, którego
nazywał „Boo Bear” biegał wokół, śmiejąc się i krzycząc. I może nawet
chciałaby, żeby mnie tam nie było. Gdyby tylko mogła, cofnęła by się w czasie i
zatrzymała go. Nie potrzebowałaby nawet swojego męża. Chciałaby z powrotem
syna. Tak, by nikt nie mógł go skrzywdzić. Ale przysięgam, ja nigdy bym go nie
skrzywdził. W końcu to był… mój Lou.
Gdy przyniosłem Katherine i Luckowi kawę, Jay powiedziała „Dziękuje”
tak delikatnym głosem, że chciałem, by nadal mówiła. Nie wspominaliśmy o
ostatniej kłótni i było mi z tym lepiej. Nam obu. W końcu pojawił się lekarz i
pozwolił TYLKO rodzinie wejść do Marka. Jay się cofnęła i –nikt tego nie
widział oprócz mnie – miała na twarzy taki grymas, jakby ktoś wbił jej coś
ostrego w szyję. Nie wiadomo, czy się cieszyła, czy smuciła. Najgorsze, że ja
dobrze wiedziałem, jak ona się czuje.
Katherine, Luck i dziewczynki weszły do sali, w której leżał Mark. Ja i
Jay w całkowitej ciszy usiedliśmy w poczekalni na plastikowych krzesłach i
czekaliśmy. Na chwilę pojawił się Luck, mówiąc, że jego tata może mówić, i
zaraz znikł podekscytowany. Wydawało się jasne, że już nas nie potrzebują.
Poczuliśmy się tacy samotni. Znów oni byli całą rodziną, a my czymś, co kiedyś
próbowało dorównać im. Gdyby Markowi coś się stało, nadal by nas potrzebowali i
poczułbym się ważny, ale wtedy Mark by umarł, a to byłoby straszne. Nawet nie
wiem, co próbuję napisać.
W drodze do domu myślałem o wakacjach, które spędziliśmy wszyscy razem
z Haywoodami. Byliśmy wtedy we Francji, a pogoda była wspaniała. Oczywiście mam
w pamięci Marka i Katherine z Luckiem i dziewczynkami. Luck rzuca piłkę, a ona
zatrzymuje się na tle niebieskiego nieba i przez ułamek sekundy wisi w
powietrzu, zanim spada w wyciągnięte do niej ramiona Marka.
Chcę, żeby mu się polepszyło. Chcę, żeby wyszedł ze szpitala.
Nawet się popłakałam. Załamka, co się dzieje?
OdpowiedzUsuń