9
Gdzie nic nie
potrafi pływać
SOBOTA, 15 KWIETNIA
Nie mogłem skupić się na tym co Katherine mówiła do mnie przez telefon.
Powiedziała, że Mark czuje się lepiej i dwa razy zapytała jak się czuję. Moje
myśli zaprząta Louis. Nie mogę wyrzucić go z głowy odkąd Zayn pocałował mnie na
imprezie. Miałem wrażenie, że to Louis mnie całuje. Wyobrażam sobie jego
niebieskie oczy i delikatne wargi.
Niall przysłał mi wiersz E.E. Cummingsa, poety, który nie uznaje
wielkich liter i interpunkcji. Nie mam zaufania do ludzi, którzy nie używają
wielkich liter. Wtedy zdanie nie wygląda estetycznie i można się w nim pogubić.
W każdym razie przeczytałem ten wiersz i przysięgam, że jest o mnie i Louis’m.
…ale
Powinienem bardziej niż cokolwiek innego
mieć (kiedy ogrom niemal zamknie się cicho)
twój pocałunek
Przeczytałem to kilka razy. Ten cicho zamykający się ogrom to prawda.
Kiedy pierwszy raz całowałem Louis’ego, miałem wrażenie, że odchodzą ode mnie
wszystkie złe rzeczy, a świat znów staje się piękny.
NIEDZIELA, 16 KWIETNIA
Rano wszedłem do kuchni i przeraziłem się. Była tam Anne, przyjechała,
choć mówiła, że nie wróci na święta wielkanocne. Jay rozłożyła na stole mnóstwo
czekoladowych jajek i usmażyła na śniadanie jajecznicę na bekonie. Uśmiechnęła
się do mnie, ale nie potrafiłem tego odwzajemnić.
Kiedy wszedłem, rzekła:
- Wesołego Alleluja.
Anne spojrzała na mnie i odłożyła gazetę.
- Witaj, kochanie – przywitała się z przesadną słodkością.
Nie odpowiedziałem.
- Harry, musimy porozmawiać.
Nie mogłem. Nie mogłem z nią rozmawiać. Przepełniała mnie złość, jakbym
był nadmuchanym gorącym powietrzem balonem, który zaraz wybuchnie. Nie wiem co
się ze mną dzieje. Dlaczego nie mogę w miłej atmosferze przywitać mamę w domu i
zjeść śniadanie? Wyszedłem. Nie chciałem, żeby widziała moje łzy. Zawołała
mnie, ale zatrzasnąłem drzwi do swojego pokoju i oparłem się o nie by nie mogła
wejść. Parę razy próbowała, uderzała w nie, a potem przestała na nie napierać i
powiedziała:
- Kocham cię. Wiesz o tym, prawda?
Nie odpowiedziałem.
- Co mam zrobić? – zapytała.
Ale to nie ja powinienem znać odpowiedź na to pytanie. Tyle, że ona jej
nie zna, bo niedługo znów wyjedzie i pozostawi tu część swojego nie poukładanego
życia.
WTOREK, 18 KWIETNIA
Kiedy się obudziłem, bardzo długo siedziałem na łóżku i myślałem o
Louis’m. Nadal nie mogę wyrzucić go ze swojej pamięci. Anne zapukała i weszła
do środka zanim zdążyłem coś powiedzieć. Wczoraj nie przyglądałem jej się tak
jak dziś. Była piękniejsza, zdrowsza i opalona. Najwidoczniej słońce w Ameryce
dobrze jej zrobiło, tak jak cała atmosfera panująca tam. Zdałem sobie sprawę z
tego, że wraz z Jay utknęliśmy w szklanym sześcianie i obserwujemy radosnych
ludzi oraz cały piękny otaczający ich świat. Chcemy się do nich dostać i
uderzamy w szybę, ale jesteśmy zbyt słabi i poddajemy się.
Gdy o tym myślałem, Anne patrzyła na mnie i w końcu rzekła:
- Powiem to od razu: nie będziemy się kłócić.
Przypomniało mi się, jaka była stanowcza.
- Wiem co o mnie myślisz, co wszyscy o mnie myślą. Jestem złą matką.
Jeśli chcesz mogę wyjechać, gdy tylko Jay poczuje się lepiej. Powiedziałeś mi
już wszystko, co mogłeś przez telefon, więc teraz pozwól, że ja ci coś powiem.
Przytaknąłem, trochę zdziwiony sposobem w jaki ze mną rozmawia.
- Od półtora roku zastanawiam się, czy dziesięć lat temu nie popełniłam
błędu z kupnem domu dla nas i Tomlinsonów. Wtedy wszystko byłoby inaczej. Nie
cierpiałbyś, ja nie musiałabym wyjeżdżać i żylibyśmy sobie szczęśliwie w swoim
domu. Ale z drugiej strony Jay nie miałaby teraz nikogo. Zamierzałam ci
powiedzieć, że mnie zawiodłeś, bo… - Wzięła głęboki oddech, ja także. – jesteś,
kochanie, teraz jedynym wsparciem dla Johanna’y i nie okazujesz jej go. Przez
całą podróż myślałam o tym i wyobrażałam sobie jak naburmuszony będziesz, gdy
przyjadę. – Nagle podniosłem na nią wzrok, bo wydawało mi się, że zaczyna
płakać. – A ty płakałeś; płakałeś nie z mojego powodu. Myślałam, że tylko Jay
straciła osobę, którą kocha, ale teraz dotarło do mnie, że ty kochałeś go jeszcze bardziej. To nie mogła być tylko braterska
miłość. Więc moje pytanie brzmi: Harry, czy między tobą a Louis’m coś było?
Obróciłem głowę w jej stronę tak szybko, że aż coś w niej chrupnęło.
Skąd mogła wiedzieć? Poczułem ucisk w żołądku i ręce zaczęły mi się trząść.
Miałem ochotę się rozpłakać, ale złość była silniejsza.
Wybuchłem:
- Dlaczego mnie o to pytasz?! To nie twoja sprawa! Przyjechałaś tu
tylko z litości i dla Jay! Ja już nikogo nie obchodzę! Wyjdź! Wyjdź! I wracaj
do swojej Ameryki już dziś! Zapomnij o mnie!
Ku mojemu zdziwieniu stała niewzruszona i patrzyła na mnie spokojnie,
tak jak wcześniej.
- Nie odpowiesz mi?
Milczałem.
- Nie chcesz rozmawiać z Jay, nie chcesz rozmawiać ze mną. Więc z kim?
- Nie chcę w ogóle rozmawiać. Nie chcę myśleć. Nie chcę pamiętać.
- Wiem, kochanie.
- Nie, nie wiesz. Nie wiesz, bo ciebie tam nie było. Nie masz pojęcia,
co ja widzę za każdym razem, kiedy zamknę oczy. Czasami jestem w jakimś pokoju,
na przykład na imprezie i wyobrażam sobie, że wszyscy, którzy tam są, zostają
zgnieceni na śmierć, a Louis’ego po prostu tam nie ma i nikt nie wie, co się z
nim dzieje.
Anne zacisnęła wargi, jakby poczuła fizyczny ból.
- Powiedz mi coś więcej. Chcę być przy tobie – powiedziała łagodnie.
- To się dzieje w najmniej oczekiwanym momencie. Te obrazy same
przychodzą mi do głowy. Nie chcę, żeby się pojawiały, ale nic nie da się z tym
zrobić. Gdybym nie musiał zawiązać tej głupiej sznurówki, wszystko byłoby
inaczej. Nie rozumiesz, że to moja wina?
- Oczywiście, że to nie jest
twoja wina.
- A co ty wiesz? Zachowujesz się tak, jakbyś była ponad tym, ale nie
wróciłaś tu na stałe, chociaż mnie zmusiłaś do powrotu do szkoły i chodzenia na
terapię. Nie radzę sobie.
- Planuję zostać na stałe.
- Kiedy?
- W najbliższym czasie.
- Dlaczego mi nie powiedziałaś?
- Teraz ci mówię – Anne skrzyżowała ręce na piersiach. – Ostatnio
niełatwo się z tobą skontaktować.
Mówiła łagodnie – chciała być miła – ale zdenerwowało mnie to jeszcze
bardziej.
Wyszedłem z łóżka, ale cofnąłem się. Próbowałem nie krzyczeć.
- Ze mną niełatwo się skontaktować. A co powiesz o sobie?
- Harry… - zaczęła.
- Dla niego zawsze miałaś czas. Dla mnie nigdy. To dlatego, że byliście
tacy sami. Ty, Louis i Jay. On nawet nie był twoim synem! Ale był dokładnie
taki jak ty. Ja jestem inny, dziwny, zupełnie go nie przypominam. Nie chcesz
znaleźć dla mnie czasu. Chcesz, żeby on wrócił.
- Nie krzyczmy na siebie – poprosiła spokojnie. – Musimy znaleźć miejsce
na dialog.
- Nie jesteś moją głupią terapeutką i nie masz pojęcia, o czym mówisz.
Podeszła bliżej, ja też zrobiłem krok w jej stronę.
- Przepraszam, że ci nie powiedziałam o powrocie. Już jakiś czas temu
nad tym myślałam.
Mówiła spokojnie i wolno.
- Nie obchodzi mnie, że wracasz – burknąłem.
- Nigdy nie chciałam, żebyś się porównywał do niego – odparła.
- Nawet nie potrafisz wymówić jego imienia – syknąłem i skierowałem się
w stronę drzwi. – Wychodzę.
- Nie skończyłam, Harry.
- Przestań z tym głupim miejscem na dialog i daj mi spokój!
Zabrałem z szafy bluzę i w dresowych spodniach wyszedłem na zewnątrz.
Biegłem, aż znalazłem się przy głównej ulicy, gdzie auta warczały, a kierowcy
trąbili jeden na drugiego. Z kawiarni wyszła grupka ludzi. Pomarańczowe światło
bijące z wnętrza oświetliło ulicę. Wyobraziłem sobie ogromne płomienie
buchające przez otwarte drzwi i uciekających stamtąd ludzi – kaszlących i
drżących ze strachu mężczyzn, potykające się w dymie kobiety o oczach otwartych
szeroko jak u śniętych ryb. I syreny karetek pogotowia. Oparłem się o ścianę i
zacząłem głęboko oddychać.
Jay wróciła do pracy, Anne wraca na stałe do Anglii, powinienem się z
tego cieszyć, ale nie mogę.
CZWARTEK, 20 KWIETNIA
Kiedy na spotkaniu z Londie rozsiadłem się w fotelu, zaczęła pytać, czy
wszystko w porządku i chciała wiedzieć, dlaczego nie było mnie na ostatnim
spotkaniu. Zignorowałem ją. Z każdym spotkaniem jest mi coraz łatwiej wyobrażać
sobie, że nie ma jej w pokoju.
Dzisiaj chciała porozmawiać ze mną o tacie. Nie miałem o nim nic do
powiedzenia. Prawie go nie pamiętam. Odkąd skończyłem cztery lata znalazł jakąś
lepszą pracę i w ogóle nie było go w domu. Potem okazało się, że zdradza mamę,
a rok po rozwodzie zmarł na raka. Mama długo płakała, choć myślałem, że go nienawidzi.
Nie wiem, może wcale jej nie zdradzał, tylko oboje chcieli żebym nie był
częścią jego choroby. Kiedy tak o tym myślę, wszystko wydaje się być jasne.
Mama straciła kogoś, kogo kochała i płakała mimo to, że traciła go już od wielu
lat. Jak widać do utraty bliskich nie da się przygotować.
Przysnąłem. Śniło mi się, że dwie wielkie ręce drą na strzępy zdjęcia
Louis’ego, moje, Anne i Jay. To był taki sen, w którym staje serce. Obudziłem
się zlany potem i na palcach poszedłem do pracowni Jay. Było tam jeszcze więcej
rzeczy niż ostatnio, ale nie zwracałem na nie uwagi. Szukałem zdjęć. Na biurku
leżały gazety, akty urodzenia, nasze paszporty i inne dokumenty. Na widok
paszportowego zdjęcia Louis’ego omal nie zadławiłem się łzami. Próbowałem sobie
przypomnieć, gdzie Jay trzyma album.
Zacząłem przeglądać półki. Już nie byłem ani spokojny, ani smutny,
raczej spanikowany. Miałem nierówny oddech, nie wiedziałem, czego właściwie
szukam. Zachowywałem się jak oszalały: strąciłem na podłogę rękawiczki, szaliki
i piękny naszyjnik z czerwonymi kamyczkami, wokół których widniały srebrne
płatki. Przejrzałem stosik kartek, które, jak się okazało, były znalezionymi
gdzieś przez Jay listami.
Pod nimi odkryłem album, a w nim mnóstwo zdjęć moich i Louis’ego.
Zabrałem go i wymknąłem się przez okno w łazience na dach. Tam oglądałem go tak
długo, dopóki nie poczułem, że moje serce jest jak poobijane jabłko.
W albumie było dużo zdjęć zrobionych przed domem taty Louis’ego. Jay
stała w jasnej sukience na środku zdjęcia i śmiała się, próbując utrzymać
Louis’ego na miejscu. Ten, jak widać, wiercił się i nie mógł ustać na miejscu.
Pomyślałem, że to zdjęcie mógł zrobić jego tata. Odwróciłem fotografię, a z
tyłu widniał napis wykonany ręką Jay: Bowood Road 18.
Nagle poczułem, że wiem, dlaczego Jay gromadzi zagubione rzeczy. I że
chciałaby wrócić do starego domu na Bowood Road, do miejsca, gdzie czuła się
tak wspaniale. Do chwil, kiedy wszystko było poukładane.
Siedzenie na dachu sprawiło, że się uspokoiłem. Mogłem patrzeć na świat
i oddychać głęboko. Pstryknąłem palcem policzek Louis’ego na zdjęciu. Był taki
szczęśliwy. Pamiętam tamten poranek ostatniego lata. Wydaje się to tak dawno
temu, ale widzę to niezwykle wyraźnie. Obudziłem się o świcie. Louis przyjechał do domu z wymiany. Z tą
myślą wyskoczyłem z łóżka i wpadłem do pokoju przyjaciela. Nie było go tam.
Poszedłem do kuchni. Louis siedział przy stole.
- Cześć – powiedziałem. – Jak się spało?
- Dobrze – Uśmiechnął się.
Czytał gazetę.
- Gdzie nasze mamy?
- Już wyszły do pracy. Klientka chciała, żeby jak najszybciej urządziły
jej dom.
Odłożył gazetę i zapytał:
- No, co tam, słońce, chciałbyś dzisiaj zrobić coś ciekawego?
- Jasne, a co?
- Mam ochotę zobaczyć wystawę w National Galery.
- Gdzie to jest?
- Tuż obok National Portrait Galery – odrzekł.
Musiałem wyglądać na speszonego, bo przewrócił oczami.
- Trafalgar Square. Pojedziemy metrem.
Pokiwałem głową.
- Jaka to wystawa?
Louis podał mi broszurkę, w której były szczegóły, wstał i podszedł do
blatu.
- Chcesz kawy? – zapytał.
- Od kiedy to pijesz kawę?
- Od zawsze – zaśmiał się.
- Ja napiję się herbaty.
Zacząłem przeglądać broszurkę. Louis usiadł z kawą.
- Ja to czytałem – powiedział, biorąc łyk.
- A gdzie moja herbata?
Zakrył usta dłonią, udając zaskoczonego.
- Przepraszam – rzucił z sarkazmem. – Rusz tyłek Haza – tym razem
zachichotał.
- I pomyśleć, że z radością czekałem na twój powrót.
- Haz, nie bądź taki. Przepraszam. Nie chciało mi się robić herbaty.
Napij się kawy, jest gotowa.
Podał mi swój kubek.
- Nie, dzięki – odpowiedziałem i pchnąłem kubek po blacie stołu.
Wstałem, zrobiłem sobie herbatę i tost z masłem orzechowym. Louis
opowiedział o szkole we Francji, której nazwy nie potrafiłem wymówić. Skupiłem
wzrok na stole, na który padały promienie słońca. Światło sprawiało, że wszystko
wyglądało anielsko. Powiedziałem o tym Louis’emu. Zaśmiał się i stwierdził, że
moja wyobraźnia pracuje na najwyższych obrotach. Wreszcie wstał.
- Chodź – powiedział. – powinniśmy już iść.
- Jest jeszcze bardzo wcześnie – Przeciągnąłem się.
- Nie narzekaj! Raz, dwa!
Przyszła kotka i zaczęła krążyć wokół miski. Louis wstał, żeby ją
nakarmić, ale w tym momencie zadzwonił jego telefon. Wyszedł na taras, odebrał
i dał mi znak, żebym się zbierał. Wziąłem prysznic, włożyłem nowe ubrania i
zszedłem na dół. Louis nadal rozmawiał. Włożyłem naczynia do zmywarki i
zebrałem okruszki. Louis zawsze zostawiał bałagan, porozrzucane ubrania,
obrazy, a nawet walające się po całym mieszkaniu resztki materiałów.
Gdy skończył rozmawiać, zmierzył mnie nieco zdziwionym wzrokiem, bo
pożyczyłem jego koszulkę, ale w końcu uśmiechnął się i oznajmił, że wychodzimy.
Poszliśmy na stację. Louis mówił o kolejnym projekcie, który miał coś wspólnego
ze zgubionymi rękawiczkami. To przywiodło mi na myśl kolekcję Jay, ale się nie
odezwałem. Słuchałem tylko, kiwałem głową i podziwiałem piękne kasztanowe włosy
mojego przyjaciela. Przyjechaliśmy do King’s Cross, gdzie przesiadaliśmy się do
linii metra w stronę Picadilly. Na stacji było tłoczno. Biegliśmy żeby zdążyć
na pociąg. Louis wsiadł, ale mnie rozwiązała się sznurówka i potknąłem się.
Chciał wyskoczyć z wagonu, żeby mi pomóc, ale drzwi się zamknęły i nie zdążył.
Za dziesięć minut miał przyjechać kolejny pociąg. Nie wiedziałem, że to będzie
miało takie znaczenie.
Najgorsza rzecz jaką mogłem zrobić to ubranie tych głupich butów.
Gdybym się nie potknął, pojechalibyśmy tymi samymi pociągami. Gdyby Mark nie
poszedł grać w squasha, może spędziłby przyjemnie dzień razem z Katherine, nie
wiedząc, że jego serce to bomba zegarowa.
Wszystko jest bombą zegarową.
PIĄTEK, 21 KWIETNIA
Temperatura spadła, chociaż powinno się robić cieplej. Żałuję, że nie
wziąłem rękawiczek. Wstałem bardzo wcześnie, jeszcze zanim Jay zdążyła wyjść do
pracy, i właśnie wybieram się na Bowood Road. To było jak mantra. Bowood Road
18. Bowood Road 18. Bowood Road 18. Właściwie nie wiedziałem, gdzie to jest;
nigdy mnie tam nie było. Gdzieś w okolicy Elephant & Castle.
Przeszedłem przez drogę do King’s Cross i nagle utknąłem przed stacją.
Odkąd tam dotarłem, minęły mnie setki osób, ale żadna z nich nawet nie
spojrzała. Powietrze było gryzące. Ludzie spieszyli się, wzrok mieli
spuszczony. Przyglądałem się mężczyźnie w garniturze, wyobrażając sobie, że ma
na policzku krew, jakby ktoś narysował poszarpaną krechę czerwonym długopisem.
Zastanawiałem się, kim jest, dokąd się wybiera , którym składem metra pojedzie.
Ciekawy byłem, czy zdaje sobie sprawę z tego, że tylko przypadkiem nie siedział
w tamtym pociągu. Już zapomniał, zapewne następnego dnia wrócił do swojego
codziennego życia, biura, żony czy dziewczyny. Nagle go znienawidziłem. Ale
potem zniknął i przestał się liczyć. Nikt się nie liczył.
Patrzyłem na mijający mnie tłum. Chciałem rozłożyć ramiona i krzyczeć:
„Nie schodźcie w dół! Nie wsiadajcie do metra!”. Nie mogłem pójść na stację,
nie mogłem wsiąść do pociągu. Na samą myśl o tym, chciało mi się płakać. W
końcu kupiłem mapę Londynu i udało mi się odnaleźć Bowood Road. Jeżeli złapię
autobus, dojadę do drogi, która prowadzi obok Szpitala Świętego Tomasza, gdzie
się urodziłem. Wybrałem więc tę trasę. Wsiadłem do autobusu, a potem szedłem –
naprawdę daleko. Nie miałem zielonego pojęcia, że Londyn jest taki ogromny. Ani
taki samotny. Oczywiście widziałem, że jest duży, ale nigdy wcześniej tego nie
odczuwałem.
Dotarłem do Szpitala Świętego Tomasza i popatrzyłem w szare kwadratowe
okna, próbując wyobrazić sobie siebie jako noworodka. Usiłowałem przypomnieć
sobie cokolwiek z tego szpitala, ale mi się nie udało. Sądzę, że szpital był
bardzo ważny. Stojąc tam, w pewnej chwili uzmysłowiłem sobie, jak wiele tysięcy
dzieci rodzi się za tymi oknami, pewnie także w tym momencie. Nie byłem inny.
Ani wyjątkowy.
Poszedłem na południe. Mijałem mnóstwo małych sklepików i pubów, ludzie
zajmowali się swoimi sprawami, przejeżdżały sznury autobusów, słychać było klaksony
samochodów, hałas i chaos Londynu.
A ja szedłem i szedłem.
Aż w końcu dotarłem na miejsce.
Bowood Road jest wąską ulicą, wzdłuż której stoi wiele identycznych
szeregowych domków. Wyszło słońce i zaczęło mocno grzać. Usiadłem na niskim
murku po drugiej stronie Bowood Road 18. Około czwartej po południu do domku
pod numerem 20 wszedł chłopiec. Dziesięć minut później wyskoczył stamtąd jak
szczeniaczek, uśmiechnął się do mnie w biegu i uciekł. Ten blondynek o słodkim
uśmiechu był chyba w moim wieku. Gdyby nie doszło do rozwodu państwa Tomlinson,
Louis nadal by tu mieszkał.
Odszedłem stamtąd. Trzęsły mi się ręce.
Szedłem jak automat. Dużo później zorientowałem się, że jestem głodny.
Wszedłem do jakiejś knajpki, myśląc, że dostanę tam coś do jedzenia, ale szybko
ją opuściłem na widok ludzi pijących i grających w bilard i strzałki.
Na sąsiednim odrapanym budynku zobaczyłem neon „Louis”. Jego imię.
Restauracja. W środku było mroczno i pusto. Pachniało hamburgerami i olejem, na
którym wiele razy smażono frytki. W tle leciała stara popowa piosenka.
Mężczyzna w okularach z grubymi żółtymi oprawkami sprzątał jeden ze stolików.
Był szczupły i miał haczykowaty nos jak przymierająca głodem czapla. Poruszał
się bardzo szybko.
- Co podać? – rzucił, nie przerywając sprzątania.
Jego akcent wskazywał, że jest Szkotem.
- Chciałbym coś zjeść.
- Dobrze.
Popatrzył na mnie i obaj zamilkliśmy. Czułem, że mierzy mnie wzrokiem.
Potem zapytał łagodnie:
- Wszystko w porządku?
- Po prostu jestem głodny.
- Znam to uczucie – rzekł.
Zbliżył się i lekko poklepał mnie po ramieniu. Zaprowadził mnie do
stolika na końcu sali. Przejrzałem menu.
- Poproszę kurczaka i frytki.
- Z keczupem?
Przytaknąłem.
- I colę.
Czas mijał. Przyglądałem się wiszącym na ścianie fotografiom znanych
osób. Podano mi kurczaka. Zjadłem wszystko. Potem podszedłem do kontuaru
oświetlonego kolorowymi lampami i zapłaciłem naderwanym banknotem.
Mężczyzna powiedział:
- Mam nadzieję, że czujesz się lepiej. Nazywam się Louis. To moja
restauracja. Wpadaj czasem.
Chciałem powiedzieć, że Louis to także imię mojego przyjaciela i że ta
restauracja jakby została nazwana na jego cześć. I że za bardzo boję się wsiąść
do metra, żeby pojechać do domu, ale mężczyzna był obcy, więc się nie
odezwałem.
Wyszedłem. Nadszedł wieczór. Zadzwoniłem do Jay (ponieważ z mamą nie
potrafiłem rozmawiać) i skłamałem, że jeszcze spędzam czas z Niall’em.
Westchnęła:
- Kolacja jest gotowa.
- Przepraszam – powiedziałem szybko i się rozłączyłem.
To był długi, samotny spacer, i w końcu musiałem pojechać dwoma
autobusami, bo dopadło mnie zmęczenie. Do domu wróciłem późno. Mama
przygotowała zapiekankę z kurczaka. Moją porcję włożyła do lodówki i poszła
spać. Nic nie zjadłem. Nie czułem głodu.
SOBOTA, 22 KWIETNIA
Tego popołudnia, kiedy wygrzewałem się na swoim dachu, dostrzegłem Anne
idącą ulicą. Uśmiechała się i rozmawiała z przez telefon. W drugiej ręce
trzymała torbę z zakupami. Nie zauważyła, że ją obserwuję. Z oczu popłynęły mi
łzy. Szaleję z samotności. Żałuję, że wsiadłem do tamtego głupiego metra.
Żałuję, że nie zawiązałem porządnie sznurówek i choć ten jeden raz nie
zatroszczyłem się o Louis’ego. Był taki bezbronny mimo to jak dorosły chciał
się wydawać.
Położyłem się na plecach i wpatrywałem w puste niebo, mając nadzieję na
uzyskanie jakiś odpowiedzi.
Może powinienem znów mówić do Anne „mama”?
NIEDZIELA, 23 KWIETNIA
Obudziłem się ze snu, w którym całowałem się z Louis’m. Próbowałem
sobie przypomnieć w jaki sposób to robiliśmy, i na wspomnienie dotyku jego warg
i rąk żołądek podskoczył mi do gardła. Żeby zapomnieć o nim skupiłem się na
plakatach z biało-niebieskimi domami w Grecji. Przeczytałem cytaty z moich
ulubionych książek, które wcześniej nagryzmoliłem na tablicy. Wyjrzałem przez
przysłonięte niebieskimi jedwabnymi zasłonami okno wychodzące na słup
telefoniczny.
Nie potrafię powiązać chłopaka siedzącego w tym pokoju z tym, który
kiedyś wzdychał do Louis’ego. Już nic nie jest takie samo, nawet ja. Nie wiem,
kim jestem i czy pasuję do świata, którego nie rozumiem. Mam ochotę ponownie
pojechać na Bowood Road, żeby popatrzeć na stary dom Tomlinsonów, w którym
życie Louis’ego było takie dobre. Może uda mi się sprawić, że ten niekończący
się czas minie.
Wszystko było potworne. Straszne. Nawet nie rozumiem, co się wydarzyło.
Tak mi wstyd. Spacer dobrze się zaczął. Złapałem autobus, który dowiózł mnie w
okolice Westminsteru. Było zaskakująco ciepło, więc spociłem się idąc w kolejne
miejsce. Przed parlamentem odbywał się protest grupki osób przeciwko wojnie w
Iraku. Ta wojna wydaje się bezsensowna. Sama myśl o niej mnie przytłacza.
Niektórzy twierdzą, że wojna czyni dużo dobrego. Ale komu? Na pewno nie mnie.
Dlaczego ci wszyscy ludzie giną? Za religię? To niemożliwe. Ludzie są wściekli,
załamani, przerażeni, ale nie z powodu religii.
Wydaje mi się, że rodzina Keneta to muzułmanie. Zayn jest muzułmaninem.
Liam i Josh są chrześcijanami, ale zachowują się zupełnie nie po
chrześcijańsku. Jay czasami chodzi do kościoła, ja także byłem tam kilka razy.
Myślę jednak, że nawet nie wierzę w Boga. Zastanawiam się czy moja mama
chodziła do kościoła w Ameryce. I czy modliła się za mnie, Jay i Louis’ego, by
wszystko było dobrze. Przez dwa miesiące po Tamtym wydarzeniu nie przestawała.
Modliła się tylko za Louis’ego, a potem straciła nadzieję i wyjechała. Czy
kościół w Ameryce wygląda tak, jak na filmach? W chórze stoją cztery rzędy
czarnoskórych śpiewaków, a na koniec mszy cały kościół klaszcze w dłonie i
wykrzykuje Alleluja? Nie wiem. Ona nigdy mi o tym nie opowiadała.
Kiedy dotarłem do domu na Bowood Road 18, wyszła z niego dziewczyna,
która wyglądała na zaledwie kilka lat starszą ode mnie, wyrzuciła śmieci i
wróciła do środka. Louis nigdy nie wyrzucał śmieci. Nigdy. Chciałem pójść za
dziewczyną i zobaczyć, gdzie wychowywał się Lou, gdzie mieszkał, kiedy jego i
moja rodzina stanowiły całość.
Więc jak idiota otworzyłem bramkę.
Słońce tworzyło na chodniku pasiasty wzór. Zapukałem do drzwi
wejściowych. Otworzyła dziewczyna, która przed chwilą wyrzucała śmieci.
Zupełnie jakby czekała po drugiej stronie drzwi. Zmarszczyła brwi i zapytała:
- Czego?
- Ja… - Nagle nie miałem nic do powiedzenia. – Chciałbym…
Dziewczyna odwróciła się, zanim zdążyłem skończyć zdanie, i zawołała
przez ramię:
- Mamo!
Potem znów spojrzała na mnie, ale tak jak osoba, która stoi na stacji i
czeka na pociąg, nie skupiając uwagi na niczym konkretnym. Nie liczyłem się dla
niej, ponieważ byłem obcy.
- Kiedyś tutaj mieszkał mój przyjaciel – oznajmiłem, żeby ją
zainteresować.
Spojrzała na mnie uważniej. Jej oczy były ciemne, ale zupełnie inne niż
oczy Louis’ego.
- Aha – powiedziała z sarkazmem.
Poczułem się naprawdę głupio. Jakie znaczenie ma to, gdzie kiedyś
mieszkał? Nic nie przywróci mi Louis’ego. Poczułem nagły przypływ paniki, który
przypominał tsunami.
Wyciągnąłem rękę, żeby się czegoś przytrzymać. Z trudem chwytałem
powietrze. Nie zamierzałem wpadać w popłoch przed tą obcą dziewczyną, ale myśl
o tym sprawiła, że poczułem się jeszcze gorzej.
- Nie chciałem przeszkadzać – wydukałem. – Ja tylko…
Potrząsnęła głową, jakby chciała odgonić natrętną muchę.
W korytarzu pojawiła się starsza kobieta o szczupłej twarzy i długich,
ufarbowanych na rudo włosach.
- Mamo, on tutaj kiedyś mieszkał – oświadczyła bardzo głośno
dziewczyna.
A ja wyszeptałem:
- Nie ja, ale mój przyjaciel. – Przerwałem i przełknąłem gorzką ślinę.
– Nie wiem, co się ze mną dzieje.
- Dobrze się czujesz? – zapytała kobieta.
Pokręciłem przecząco głową. I wtedy wydało mi się, że ziemia się
podnosi, żeby się ze mną spotkać.
- Przepraszam – powiedziałem. – O Boże. – Poczułem mdłości. Zasłoniłem
usta dłonią w nadziei, że torsje miną. – Nie wiem, po co tu przyjechałem.
Patrzyłem jeszcze przez chwilę na kobietę i jej córkę, po czym
straciłem równowagę i upadłem.
Kobieta odsunęła dziewczynę na bok i pochyliła się nade mną.
- Sally, pomóż mi – powiedziała do córki. Posadziła mnie i pokazała, w
jaki sposób mam oddychać. – Dobrze, oddychaj powoli. – Popatrzyła na mnie spod
przymrużonych powiek. – Nazywam się Elena Sammerfield – przedstawiła się.
Pokiwałem głową, starając się znowu nie zemdleć.
- Może wejdziesz i spróbujemy jakoś się tym zająć?
Sally weszła już do domu i wyglądała na zmartwioną. Idąc za Eleną
krótkim korytarzem do kuchni, oglądałem wiszące na ścianach zdjęcia dziewczyny.
Wyglądało na to, że jest tancerką. Próbowałem patrzeć na ten dom oczami
Louis’ego.
Kuchnia była mała i ciemna, miała tylko jedno okno. Wyobraziłem sobie
Jay czytającą tutaj gazetę. Zdawało mi się, że widzę Louis’ego z fotografii, a
potem wszystko zniknęło.
Pachniało świeżą kawą. Elena wskazała mi miejsce przy plastikowym
stoliku. Trzęsły mi się ręce. Powiedziałem:
- Przepraszam.
Chciałem jeszcze coś dodać, ale nie wiedziałem co, usiadłem więc po
prostu z opuszczonymi rękami i próbowałem uspokoić oddech.
- Nie poznaję tego domu – powiedziałem, choć nigdy tutaj nie byłem. –
To znaczy, nie potrafię zobaczyć go oczami przyjaciela.
- Minęło pewnie wiele lat od czasu, kiedy tu mieszkał. Bo my jesteśmy
tu właściwie od zawsze. – Elena wstawiła wodę. – Dopiero co skończyłyśmy pić
kawę. Sally, zrób nam herbatę. – Usiadła obok mnie.
- Myślałem, że będzie lepiej.
Sally zapytała matkę, czy wszystko ze mną w porządku.
- Zrób słodką herbatę. Powinno pomóc. W zmywarce są czyste kubki.
- Co się z nim dzieje?
- Nie mam pojęcia.
- Wydaje mi się – wtrąciłem – że tracę zdrowy rozsądek.
W głowie błysnęło mi pomarańczowe światło i zobaczyłem w wyobraźni
kuchenne okno roztrzaskane na kawałeczki. Zakryłem ręką oczy, żeby ten obraz
zniknął.
Elena milczała. Skóra wokół jej oczu była pomarszczona. Potem
zakasłała, aż jej zarzęziło w płucach. Widząc, że się nie odzywam, zapytała:
- Czy coś się stało?
Była niezwykle delikatna.
Wziąłem głęboki oddech, panika się ulotniła.
- Mieszkał tu kiedyś mój przyjaciel wraz z rodzicami.
Elena popatrzyła na córkę. Jak miałem się wytłumaczyć? Powiedziałem:
- Zdarzył się wypadek. Nie, to nie był wypadek.
Sally postawiła na stole trzy kubki i dzbanek pełen herbatników i
usiadła naprzeciw mnie. Uśmiechnęła się, a ja dostrzegłem za tym miłym
uśmiechem i wielkimi oczami, że uważa mnie za osobę niespełna rozumu.
Powiedziałem:
- Po prostu chciałem tu przyjechać. Wiem, że to nie ma sensu. –
Podniosłem kubek. – Przepraszam.
Elena pokiwała głową.
- Dobrze się już czujesz? – zapytała. Mówiła głośno i powoli, jakby
rozmawiała na uszkodzonej linii telefonicznej. Wyciągnęła dłoń i lekko dotknęła
mojego ramienia. – Czy możemy do kogoś zadzwonić?
Nalała do mojego kubka herbaty i wsypała dwie łyżeczki cukru. Wziąłem
łyk i poczułem słodki smak. Próbowałem sobie ułożyć wszystko w głowie.
- Mamo, muszę iść do taty – szepnęła Sally.
- Niech Juliette cię podwiezie – odparła Elena. A potem dodała o wiele
ciszej, żebym nie słyszał: - Ten chłopak potrzebuje jeszcze chwili.
Ocknąłem się z zamyślenia.
- Nie, przepraszam. Powinienem już iść.
Elena uniosła dłoń, jakby w geście „zaczekaj”. Nie poruszyłem się.
- No to na razie – rzuciła Sally.
I poszła.
- Muszę iść – oświadczyłem. - Już wystarczająco zakłóciłem wasz spokój.
Wydawało mi się, że mój prawie pełny kubek patrzy na mnie z wyrzutem.
- Powiedz, do kogo mam zadzwonić – poprosiła Elena.
- Nie ma do kogo. To nic nie da.
- A twoja mama? Albo ten przyjaciel?
Pokręciłem przecząco głową. Panika gdzieś się ulotniła, a ja czułem się
pusty i zawstydzony.
- Muszę iść.
Rozumiałem, jak upokarzająca jest ta sytuacja. Ta kobieta była mi zupełnie
obca.
Bolała mnie głowa. Przetarłem oczy.
- Naprawdę przepraszam. Już nic nie wiem. – Wstałem i okryłem ramiona
płaszczem. – Powinienem już iść.
- Pozwól, że ci pomogę.
Poczułem, jakby płaskie ostrze przeszło przez moje żebra i uniosło
kość. Nie udzieliwszy odpowiedzi, wyszedłem na korytarz. Elena podążyła na mną.
- Jesteś pewien, że już wszystko dobrze? – zapytała jeszcze raz.
A kiedy otworzyłem drzwi, poprosiła:
- Wróć i usiądź. Zadzwonimy po kogoś.
- Nie, dziękuję, niedaleko mieszka kolega – skłamałem. – Odwiezie mnie
do domu.
I tyle. Drzwi przy Bowood Road 18 zamknęły się, a ja jak gdyby nigdy
nic wyszedłem na drogę. Powrót do domu zajął mi wiele godzin.
PONIEDZIAŁEK, 24 KWIETNIA
Skończyły się ferie świąteczne. Zadzwoniłem do sekretariatu i powiedziałem,
że jestem przeziębiony. Sekretarka milczała przez chwilę, a potem zapytała:
- Harry Styles. Pod koniec semestru opuściłeś kilka dni, a teraz znów
jesteś chory?
- Tak, jestem chory.
- Będzie ci potrzebne zwolnienie lekarskie.
Milczałem.
- Styles. Czy to przypadkiem nie ty byłeś w…
Odłożyłem słuchawkę.
Gdzie przypadkiem był Harry...?!
OdpowiedzUsuńsznurówki, metro, dom, Jay, Anne, Louis. cholera.
jest jeszcze gorzej niż było XD
chcę X rozdział! chcę wiedzieć co z Lou! chcę się wszystkiego dowiedzieć i chcę, aby zniknął mętlik który mam w głowie...
oh.
wymęczysz mnie.