27 grudnia 2012

10. I, i, i...



10

I, i, i…

Od autora:
OSTRZEŻENIE: Drastyczne sceny + radzę wziąć chusteczki.


WTOREK, 25 KWIETNIA

Wdrapałem się na dach i siedziałem tam, gapiąc się w przestrzeń. Wciąż wydawało mi się, że zobaczę Louis’ego. Albo usłyszę jego głos. Ale nie konkretne słowa.
Myślę, że umieram. Nie mogę oddychać. Nie chcę wspominać dnia, kiedy wybuchła bomba, ale nie mogę się powstrzymać. Biegliśmy z Louis’m do pociągu.
- Co będziemy oglądać? – rzuciłem.
- Pokaz efektów świetlnych w National Gallery. Brzmi nieźle, prawda?
- A potem?
- Nie mam pojęcia. A na co miałbyś ochotę? – zapytał.
Było gorąco i bardzo tłoczno. Popatrzyłem na innych pasażerów na peronie. Mój wzrok przykuł pewien wysoki facet. Uśmiechnął się. Wtedy wszystko się zachwiało, a ja zadałem sobie sprawę z tego, że upadam - tuż przed pociągiem. Louis był już w środku, obejrzał się i chciał wyskoczyć, ale wtedy drzwi zaczęły się zasuwać i było już za późno. Przekląłem w duchu i zaczekałem dziesięć minut na następny pociąg. Wydawało mi się, że Louis jest już na miejscu, czekając na mnie. Nie sądziłem, że stanie się coś gorszego. I jemu, i mnie. Dwa nieszczęścia w jednym
Przecisnąłem się w kierunku siedzeń, zadowolony, że w tak załadowanym wagonie znalazłem jeszcze jakieś wolne miejsce. Obok siedziała młoda dziewczyna – prawdopodobnie studentka. W czarnym szkle szyby widziałem nasze odbicia. Byliśmy tak różni: ja – szatyn o bladej cerze, a ona – blondynka o ciemnych oczach.
Pociąg ruszył, kiwając się na boki, co sprawiało, że trącaliśmy się lekko ramionami. Wokół, w tunelu, panował mrok.
Dziewczyna zaczęła coś mówić.
W tym momencie błysnęło pomarańczowe światło i dał się słyszeć wielki huk.
Przez ułamek sekundy widziałem twarz dziewczyny, jej wytrzeszczone oczy i rozwarte w krzyku usta.
Wybuch rozbił w drobny mak moje i jej odbicie w szybie. Szybko rozprysło się, a ja zasłoniłem oczy dłońmi. Jakaś siła pchnęła mnie od tyłu tak, że klatka piersiowa podeszła mi aż do gardła. Zakręciło mną i rzuciło w kadź parzącego powietrza. Każda część mojego ciała była zgnieciona i obita. Wydawało mi się, że widzę lecącą wprost na mnie ognistą kulę, ale mogło to być spowodowane palącymi błyskami w oczach. Upadłem i przez chwilę leżałem bez ruchu. Powietrze cuchnęło spalonymi włosami i czymś jeszcze gorszym. Ktoś – może nawet ja – krzyczał. Pod rękami, jak mi się zdawało, czułem pofałdowaną podłogę pociągu, ale w ciemności nic nie widziałem. Próbowałem wstać, byłem jednak czymś przyciśnięty. Wreszcie udało mi się zrzucić z nogi jakiś ciężki przedmiot.
Wstałem, zacząłem kasłać i zebrało mi się na wymioty. Zdaje się, że ten przedmiot, który z siebie zrzuciłem, to był fotel, na którym wcześniej siedziałem. Wszędzie był dym i szkło. Ktoś krzyczał: „Pomocy! Pomóżcie mi!”. Dotknąłem palcami twarzy i poczułem coś ciepłego i mokrego. Czy to krew? Czy łzy?
W głowie mi huczało. „Louis” – wychrypiałem rozpaczliwie, choć wiedziałem, że go tu nie ma. Jeszcze nic do mnie do końca nie dotarło, ale nie mogłem powstrzymać się od myśli typu: „Który pociąg wybuchł?”. Wszystko wokół wirowało. Ludzie krzyczeli. Od ich wrzasków nagle rozbolały mnie uszy. Wyciągnąłem przed siebie ręce. W mrugającym świetle dojrzałem tamtą dziewczynę. Zacząłem krzyczeć i wiedziałem, że to mój głos, ponieważ każdy dźwięk rozrywał moje gardło.
Leżała nieopodal mnie we wraku wagonu. Jej szyja, ręce i nogi były ułożone pod bardzo dziwnym kątem. W powietrzu czuć było pot, ogień i strach. Moje krzyki tonęły w panującym wokół chaosie i kurzu. Huczało mi w uszach. Z trudem chwytałem powietrze.
- Pomóż mi – szepnęła dziewczyna.
Spojrzałem w dół.
- Nic nie mów. Nic nie mów. Oszczędzaj oddech, aż ktoś się zjawi.
Błagałem powietrze o pomoc. Widziałem jedynie dym i cień tłumu ludzi, którzy pojawiali się i znikali. Bałem się, że mnie zadepczą. Odwróciłem się od dziewczyny, starałem się oddychać, poruszając wargami jak ryba wyciągnięta z wody.
- To boli – wyszeptała wreszcie.
Zaczęła nierówno oddychać, a potem zamknęła oczy. I wszystko się zatrzymało.

Drągal znalazł się obok mnie. Z rany na jego policzku, która wyglądała jak narysowana czerwonym długopisem, ciekła krew.
- Musimy się stąd wydostać – powiedział.
Popatrzył na mnie z taką sympatią, że aż zaszlochałem.
- Gdzie jest Louis? – wyszeptałem.
Po policzkach popłynęły mi łzy. Czułem ich słony smak w ustach.
Mężczyzna lekko pokręcił głową i zatrzymał na mnie wzrok.
- Musimy się stąd wydostać. Chodź ze mną.
Ścisnął mój nadgarstek niczym kajdankami i pociągnął mnie za sobą.
Zaczęliśmy się czołgać przez pociąg. Jakaś kobieta miała na głowie tyle szkła, że wyglądała jak zakurzona królowa śniegu. Dotknąłem ręką swoich włosów – w nich także było pełno szkła. Zobaczyłem leżącego na torach mężczyznę. Nie mogłem się zorientować, czy się rusza. Drągal trzymał mnie za nadgarstek i szliśmy za człowiekiem w pomarańczowej kurtce. Znaleźliśmy się w dziwnym, cichym potoku ludzi. Krzyknąłem do ubranego na pomarańczowo mężczyzny.
- Mój Louis! Był w drugim pociągu! Muszę się tam dostać!
- Prosimy nie panikować. Prosimy o zachowanie spokoju – zabrzmiał głos z megafonu.
Następnie rozległo się trzeszczenie i głos ucichł.
Jakiś mężczyzna robił zdjęcia telefonem komórkowym. Inny biegł, krzycząc, że umiera. Ktoś z początku wagonu złapał go i zawołał: „Musisz się uspokoić! Uspokój się!”.
Szedłem dalej. Dryblas mocno ściskał mój nadgarstek. Przeszliśmy przez tunel, a potem wspięliśmy się po schodach. Dwa razy próbowałem się wyrwać i pobiec do Trafalgar Square, ale pociągnął mnie siłą w górę.
Wyszliśmy na światło. Zacząłem mrugać. Wszędzie kręcili się ratownicy medyczni. Pulsujące niebieskie światła oświetlały tuziny zakrwawionych ludzkich twarzy. Na szarym asfalcie było pełno krwi, a w górze zachmurzone niebo przesłonięte wysokimi budynkami. Obok mnie stała kobieta; na jej policzkach osiadł pył, który wyglądał jak rozmazany tusz. Potarłem twarz i taka sama czerń pojawiła się na moich palcach.
Wziąłem głęboki oddech i popatrzyłem na stojących wszędzie ludzi. A potem potykając się, ruszyłem w stronę zejścia do tunelu.
- Nie możesz tam iść – powiedział policjant, który mnie zatrzymał.
- Louis – szepnąłem.
Odszedłem od niego chwiejnym krokiem. Jakaś kobieta otoczyła mnie ramieniem i dokądś poprowadziła. Pozwoliłem jej na to. Pomogła mi wsiąść do karetki. Dziennikarz przysunął do moich ust mikrofon, ale odwróciłem twarz.

Chyba straciłem przytomność, bo kiedy się obudziłem, leżałem w łóżku w jasno oświetlonej sali.
- Co się stało? – usłyszałem głos mamy i po chwili zobaczyłem, jak ona i Jay się nade mną pochylają.
We włosach i oczach kobiet odbijało się fluorescencyjne światło.
- O mój Boże – powiedziała bez tchu jedna z nich. – Dobrze się czujesz? Właśnie dotarłyśmy. Nie mogę uwierzyć, że udało mi się ciebie znaleźć.
Mama przytuliła mnie. Pachniała perfumami i szamponem. Odepchnąłem ją, pytając:
- Gdzie ja jestem? – Próbowałem usiąść. – Co się dzieje?
- Wszystko dobrze? Strasznie długo tu jechałyśmy. Byłam przerażona. Jak się czujesz? Gdzie jest Louis? – Miała wilgotne oczy. – Jest z tobą?
Pokręciłem przecząco głową.
- Skierowali nas tutaj, żebyśmy znalazły… - Jay rozejrzała się. – Gdzie on jest?
- Nie był przy mnie. Pojechał innym pociągiem.
- Harry, gdzie jest Louis? – powtórzyła.
- Co się stało? – spytałem.
Zjawił się lekarz i położył rękę na moim ramieniu, mówiąc:
- To była bomba. Wysadzili pociąg. Jak się nazywasz? Masz dużo siniaków, ale nic nie jest złamane. Jesteś w szoku.
Próbowałem się odezwać.
Mama ścisnęła moje palce. Lekarz uśmiechnął się do niej miło, a ona puściła moją rękę i powiedziała z płaczem:
- Nazywa się Harry Edward Styles. Jestem jego matką. Był z nim przyjaciel, Louis Tomlinson.
- Musi gdzieś tutaj być. O mój Boże – dodała Jay.
Lekarz zawołał:
- Czy jest tu Louis Tomlinson?
Pojawiła się pielęgniarka, spojrzała do swoich notatek i pokręciła głową.
- To jakieś pandemonium. Była kolejna eksplozja, a może nawet kilka. Atak terrorystyczny. Chyba zamachowcy samobójcy.
- Muszę znaleźć syna. Nie ma mojego syna. Dlaczego nikt nie chce mi powiedzieć, co się dzieje? – Po policzkach Jay spływały łzy, przycisnęła ręce do piersi. – Proszę, znajdźcie mojego syna.
Mama przytuliła ją.
- Byłem w pociągu – powiedziałem.
Słowa, które chciałem z siebie wyrzucić, nie chciały mi przejść przez gardło.
- Jest w szoku – stwierdził lekarz. – Rany i siniaki, chwilowe problemy ze słuchem. Nie jest tak źle, jak na to wygląda. Miał dużo szczęścia.
- Louis pojechał innym – wychrypiałem.
Pielęgniarka spojrzała na mnie z zainteresowaniem i powiedziała:
- O ile mi wiadomo, pociąg wyruszający o 9:23 dojechał bezpiecznie na Trafalgar Square.
- Muszę tam jechać – oznajmiła od razu Jay.

Ale Louis’ego wcale tam nie było. Nikt nie wiedział gdzie jest i dlaczego nie wrócił do domu. Z relacji świadków wynikało, że piętnastoletni chłopak w czerwonych spodniach nawet nie wyszedł z metra. Zniknął gdzieś, prowadzony przez grubego mężczyznę.
Śledztwo trwało rok. Tylko jeden, cholerny, rok.

CZWARTEK, 27 KWIETNIA

Zanim wyszedłem z domu do szkoły, mama próbowała ze mną rozmawiać, ale odparłem:
- Muszę lecieć, spóźnię się.
- Harry, zjemy razem kolację?
Stanąłem i popatrzyłem na Jay, która przysłuchiwała się rozmowie. Miała pod oczami fioletowe kręgi, które pewnie już na zawsze tam zostaną.
Uśmiechnęła się.
- Dlaczego zbierasz zaginione rzeczy? – Zignorowałem pytanie mamy. Sam byłem zdumiony własnymi słowami.
Zmarszczyła brwi.
- W mojej kolekcji nie ma zaginionych rzeczy. To są przedmioty znalezione przeze mnie.
Jej odpowiedź nie miała sensu, więc rzuciłem:
- Spóźnię się do szkoły.
I wybiegłem z domu.
Słyszałem jeszcze, jak mama woła:
- Co z kolacją?!

PIĄTEK, 28 KWIETNIA

Szedłem ze szkoły do domu powoli, drżąc na samą myśl o powrocie. Miałem wbity w ziemię wzrok, nie zauważyłem więc, że ktoś do mnie podchodzi. W końcu wpadłem na Zayna! Ścisnęło mnie w żołądku z przerażenia.
- Harry – powiedział, pochylając głowę, żeby móc popatrzeć mi w oczy.
Wiedziałem, że wtedy to był on. Tamtej nocy na imprezie sprawił, że przypomniałem sobie jakie były pocałunku Louis’ego.
- Chciałem do ciebie zadzwonić.
- Po co?
- Żeby ci powiedzieć, że jest mi przykro.
- Minęły wieki. Zapomnij – odparłem.
- To nie znaczy, że o tym nie myślałem.
Serce mi podskoczyło. Poczułem jak stres znów przejmuje nade mną kontrolę.
- Co z Liamem? Powiedziałeś mu?
- Chyba żartujesz.
Położył dłoń na moim policzku, a ja odsunąłem się.
- Wspaniale było całować się z tobą. Jesteś śliczny. To ciebie lubię.
Uniosłem głowę, ale nie pozwoliłem mu znów się pocałować.
- Och, Zayn – westchnąłem. – Nie pasujemy do siebie i nigdy nie będziemy.
Zabrzmiało to idiotycznie, ale on jęknął i znów się pochylił. Położyłem palec na jego ustach. Nagle znów przypomniał mi się Louis. Miałem wrażenie, że jest gdzieś daleko stąd i czeka na mnie. W pewnym momencie Zayn odsunął się i zapytał:
- Masz ochotę iść do mnie do domu? Napijemy się czegoś, posiedzimy razem.
- Przykro mi, Zayn, ale to nie ciebie pragnę.
Właśnie wtedy zadzwonił jego telefon. Wyjął go z kieszeni i oddalił się kawałek ode mnie. Założę się, że dzwonił Liam. Poczułem złość i chęć powiedzenia mu o wszystkim. O tym, jak się z tym czuję.
- Muszę iść – rzuciłem, gdy się rozłączył.
- Harry, przepraszam. Nie chciałem, żeby to tak wyglądało.
- Jasne.
Odchodząc, rzucił przez ramię:
- Zadzwonię!
Pokiwałem głową. Nie chciałem, żeby dzwonił.

WTOREK, 2 MAJA

W kolejce po lunch usłyszałem, jak Liam mówi do Josha:
- Danielle ciągle nie dzwoni. Obiecywała, że spotkamy się w piątek. Napisałem esemesa z pytaniem, gdzie się podziewa, ale odpowiedziała, że jest zajęta, bo robi coś z mamą. Potem już przez cały weekend nie zadzwoniła. Chciałbym się z nią zobaczyć.
Josh zerknął na Zayna, szczerząc się tajemniczo. Nie znoszę ich. Gorzej, nienawidzę siebie za to, że całowałem się z Zaynem i że ucieszyłem się, że Liam nie widział się w piątek z Danielle.
Ucieszyłem się, kiedy Li kupił dużą porcję frytek i hamburgera. Jest taki chudy, że widać mu prawie wszystkie kości. Ostatnio stracił dużo kilogramów.
Usiadłem z Joshem i Liamem, mając nadzieję, że zjawi się Niall. Zayn zniknął przy innych stolikach – co sprawiło, że trochę mi ulżyło. Chłopcy stojący w kolejce po jedzenie przepychali się i potrącali. Wszystko było takie normalne, z wyjątkiem mnie. Krew w moich żyłach zaczęła pulsować, poczułem przerażenie. Serce zaczęło mi walić – atak paniki. Zostawiłem jedzenie i nikomu nic nie mówiąc, poszedłem do łazienki, gdzie schowałem się w jednej z kabin, żeby się uspokoić.
Usłyszałem, że ktoś wchodzi. Pierwsza osoba powiedziała:
- Jak szybko umiesz to zrobić?
To był Josh, którego nosowy głos wszędzie bym rozpoznał.
- Może w dziesięć sekund.
Drugą osobą był Liam.
- Dobrze, idź do ubikacji po prawej stornie. Prześcignę cię.
Nie miałem pojęcia o czym oni rozmawiają. Potem usłyszałem, jak wchodzą do kabin i zmuszają się do wymiotów. To było odrażające.
Siedziałem cichutko.
Po chwili przestali i wyszli z kabin. W łazience cuchnęło wymiocinami.
Liam powiedział:
- Teraz czuję się lepiej. Nie mogę uwierzyć, że zjadłem wszystko.
A Josh odparł:
- Ja wsunąłem mnóstwo frytek. Ale już ich nie ma. – Milczały przez chwilę. Potem Josh dodał: - Wyglądasz świetnie. Wiesz, że Kate potrafi zrobić to w pięć sekund?
Doszedł mnie odgłos lecącej z kranu wody.
Potem wyszli razem z łazienki i ich głosy się urwały, gdy zamknęli za sobą drzwi.

ŚRODA, 3 MAJA

Jak mogłem się nie zorientować co się dzieje z Li?

PIĄTEK, 5 MAJA

Przez cały czas myślę o Li. Nawet nie zauważyłem, że mój najlepszy przyjaciel doprowadził się do takiego stanu. Jak mogłem być tak ślepy? Boże, wszystko jest takie pochrzanione. Ja jestem pochrzaniony.
Wydaje mi się, że ciągle panikuję. Teraz prawie nie rozmawiam z Liamem, nie mogę więc zapytać o jego problem. Nie wiem zresztą, od czego miałbym zacząć. Ale jest mi go żal. I siebie samego też. Nie wiem, co robić.

PONIEDZIAŁEK, 8 MAJA

Musiałem się dzisiaj spotkać z Londie. Usiadłem i jak zwykle poczułem napięcie. Powiedziała:
- Mogę cię skierować do innej terapeutki, jeśli uważasz, że tak będzie lepiej. Jest świetna. Zastanawiam się, czy z nią zechciałbyś rozmawiać.
- Rezygnuje pani ze mnie? – zapytałem.
- Nie, jeśli chcesz, możesz przychodzić do mnie na spotkania. Zawsze będziesz tu mile widziany. Po prostu nie jestem pewna, czy potrafię udzielić ci takiej pomocy, jakiej potrzebujesz.
Zamilkłem i zacząłem rozmyślać nad tym, co powiedziała. I jak bardzo jestem pochrzaniony.
- Róbmy po jednym małym kroczku. To zależy od ciebie. Jak, twoim zdaniem, będzie lepiej?
Uśmiechnęła się, przypominając przy tym patrzącego błagalnie szczeniaczka. A to zawsze mnie denerwuje. Nagle pojąłem, że to nie jej wina.
- Przepraszam, że z panią nie rozmawiam – powiedziałem. – Nie wiem dlaczego.
- W porządku. Jaki więc masz plan?
- Chciałbym się spotkać z tą inną terapeutką. To nic osobistego. Myślę, że muszę zacząć wszystko od początku. Z kimś innym.
Pokiwała głową, a ja dodałem:
- Ale pisanie bardzo mi pomogło. Dziękuję za notes.
Uśmiechnęła się i już nie było o czym mówić.

ŚRODA, 20 MAJA

Nie miałem czasu, aby pisać. Li wciąż wygląda okropnie. Zayn nie zadzwonił, choć powiedział, ze to zrobi. Myślę, że to dobrze. Nadal unikam mamy. Zadają nam mnóstwo prac domowych i muszę przygotować się do egzaminów. Nie mogę spać. Chociaż wcześniej też miałem z tym kłopoty.

SOBOTA, 13 MAJA

Obudziłem się wcześnie rano, ponieważ dzisiaj są urodziny Louis’ego. Miałby siedemnaście lat. Leżałem w ciemności, myśląc o nim. Usiłowałem sobie wyobrazić, jak by teraz wyglądał, ale nie potrafiłem. W moich oczach wciąż jest taki, jak tego poranka, kiedy widziałem go po raz ostatni.
Zastanawiam się, czy pewnego dnia zostałby wspaniałym artystą. Albo nauczycielem. A może pracownikiem socjalnym. Wyobrażam go sobie w takiej pracy, w której mógłby pomagać innym ludziom. Ciekawe, czy wyszedłby za mąż lub się ożenił i miał dzieci.

SOBOTA, 14 MAJA

Znowu pracowałem nad wierszem. Myślałem o ostatnim wersie.

Gałązki na drzewach
Sterczą ostre i nagie
Z pierścionkami na palcach
I kołtunami we włosach

Srebro zimy
Przydymione od deszczu
Wiedźmy promieni słońca
Znów latają nisko

W kałuży szarości
Spoczywa ostatnie lato
Gdzie nic nie potrafi pływać
I znika mój przyjaciel

Na moich oczach

ŚRODA, 17 MAJA

Boże, chciałbym wrócić do tej nocy, kiedy siedzieliśmy z Louis’m na dachu, i zatrzymać czas w tamtej chwili, żeby nigdy nie ruszył do przodu. Żałuję, że nie mogę zostać tam na zawsze.

CZWARTEK, 18 MAJA

Wróciłem ze szkoły do domu i zatrzasnąłem za sobą drzwi pokoju. Zanim zdążyłem złapać oddech, padłem z płaczem na kolana. I wtedy zobaczyłem Louis’ego. Leżał przede mną na podłodze, z trudem chwytając powietrze, jak tamta dziewczyna w metrze. Dlaczego to się zdarzyło? Co to za świat, w którym ktoś może zrobić coś takiego? Dlaczego mój Louis? Dlaczego on zaginął, a nie ja?
Nagle, zamiast leżeć tam w tunelu, Louis stanął przede mną ubrany w czerwone spodnie.
- Dobrze w nich wyglądasz. Mógłbyś mi czasem pożyczyć – powiedziałem.
Pokręcił głową.
- Tylko żartowałem – dodałem.
Wiedziałem, że Louis’ego tam nie ma. Wiem, że nie ma go tutaj. Nikt nie wie gdzie jest, i czy w ogóle jest. Ale przez chwilę poczułem się lepiej. Mój Louis.


Brak komentarzy:

Prześlij komentarz