10
I, i, i…
Od autora:
OSTRZEŻENIE:
Drastyczne sceny + radzę wziąć chusteczki.
WTOREK,
25 KWIETNIA
Wdrapałem
się na dach i siedziałem tam, gapiąc się w przestrzeń. Wciąż wydawało mi się,
że zobaczę Louis’ego. Albo usłyszę jego głos. Ale nie konkretne słowa.
Myślę,
że umieram. Nie mogę oddychać. Nie chcę wspominać dnia, kiedy wybuchła bomba,
ale nie mogę się powstrzymać. Biegliśmy z Louis’m do pociągu.
- Co
będziemy oglądać? – rzuciłem.
-
Pokaz efektów świetlnych w National Gallery. Brzmi nieźle, prawda?
- A
potem?
- Nie
mam pojęcia. A na co miałbyś ochotę? – zapytał.
Było
gorąco i bardzo tłoczno. Popatrzyłem na innych pasażerów na peronie. Mój wzrok
przykuł pewien wysoki facet. Uśmiechnął się. Wtedy wszystko się zachwiało, a ja
zadałem sobie sprawę z tego, że upadam - tuż przed pociągiem. Louis był już w
środku, obejrzał się i chciał wyskoczyć, ale wtedy drzwi zaczęły się zasuwać i
było już za późno. Przekląłem w duchu i zaczekałem dziesięć minut na następny
pociąg. Wydawało mi się, że Louis jest już na miejscu, czekając na mnie. Nie
sądziłem, że stanie się coś gorszego. I jemu, i mnie. Dwa nieszczęścia w jednym
Przecisnąłem
się w kierunku siedzeń, zadowolony, że w tak załadowanym wagonie znalazłem
jeszcze jakieś wolne miejsce. Obok siedziała młoda dziewczyna – prawdopodobnie
studentka. W czarnym szkle szyby widziałem nasze odbicia. Byliśmy tak różni: ja
– szatyn o bladej cerze, a ona – blondynka o ciemnych oczach.
Pociąg
ruszył, kiwając się na boki, co sprawiało, że trącaliśmy się lekko ramionami.
Wokół, w tunelu, panował mrok.
Dziewczyna
zaczęła coś mówić.
W tym
momencie błysnęło pomarańczowe światło i dał się słyszeć wielki huk.
Przez
ułamek sekundy widziałem twarz dziewczyny, jej wytrzeszczone oczy i rozwarte w
krzyku usta.
Wybuch
rozbił w drobny mak moje i jej odbicie w szybie. Szybko rozprysło się, a ja
zasłoniłem oczy dłońmi. Jakaś siła pchnęła mnie od tyłu tak, że klatka
piersiowa podeszła mi aż do gardła. Zakręciło mną i rzuciło w kadź parzącego
powietrza. Każda część mojego ciała była zgnieciona i obita. Wydawało mi się,
że widzę lecącą wprost na mnie ognistą kulę, ale mogło to być spowodowane
palącymi błyskami w oczach. Upadłem i przez chwilę leżałem bez ruchu. Powietrze
cuchnęło spalonymi włosami i czymś jeszcze gorszym. Ktoś – może nawet ja –
krzyczał. Pod rękami, jak mi się zdawało, czułem pofałdowaną podłogę pociągu,
ale w ciemności nic nie widziałem. Próbowałem wstać, byłem jednak czymś
przyciśnięty. Wreszcie udało mi się zrzucić z nogi jakiś ciężki przedmiot.
Wstałem,
zacząłem kasłać i zebrało mi się na wymioty. Zdaje się, że ten przedmiot, który
z siebie zrzuciłem, to był fotel, na którym wcześniej siedziałem. Wszędzie był
dym i szkło. Ktoś krzyczał: „Pomocy! Pomóżcie mi!”. Dotknąłem palcami twarzy i
poczułem coś ciepłego i mokrego. Czy to krew? Czy łzy?
W
głowie mi huczało. „Louis” – wychrypiałem rozpaczliwie, choć wiedziałem, że go
tu nie ma. Jeszcze nic do mnie do końca nie dotarło, ale nie mogłem powstrzymać
się od myśli typu: „Który pociąg wybuchł?”. Wszystko wokół wirowało. Ludzie
krzyczeli. Od ich wrzasków nagle rozbolały mnie uszy. Wyciągnąłem przed siebie
ręce. W mrugającym świetle dojrzałem tamtą dziewczynę. Zacząłem krzyczeć i
wiedziałem, że to mój głos, ponieważ każdy dźwięk rozrywał moje gardło.
Leżała
nieopodal mnie we wraku wagonu. Jej szyja, ręce i nogi były ułożone pod bardzo
dziwnym kątem. W powietrzu czuć było pot, ogień i strach. Moje krzyki tonęły w
panującym wokół chaosie i kurzu. Huczało mi w uszach. Z trudem chwytałem
powietrze.
-
Pomóż mi – szepnęła dziewczyna.
Spojrzałem
w dół.
- Nic
nie mów. Nic nie mów. Oszczędzaj oddech, aż ktoś się zjawi.
Błagałem
powietrze o pomoc. Widziałem jedynie dym i cień tłumu ludzi, którzy pojawiali
się i znikali. Bałem się, że mnie zadepczą. Odwróciłem się od dziewczyny,
starałem się oddychać, poruszając wargami jak ryba wyciągnięta z wody.
- To
boli – wyszeptała wreszcie.
Zaczęła
nierówno oddychać, a potem zamknęła oczy. I wszystko się zatrzymało.
Drągal
znalazł się obok mnie. Z rany na jego policzku, która wyglądała jak narysowana
czerwonym długopisem, ciekła krew.
-
Musimy się stąd wydostać – powiedział.
Popatrzył
na mnie z taką sympatią, że aż zaszlochałem.
-
Gdzie jest Louis? – wyszeptałem.
Po
policzkach popłynęły mi łzy. Czułem ich słony smak w ustach.
Mężczyzna
lekko pokręcił głową i zatrzymał na mnie wzrok.
-
Musimy się stąd wydostać. Chodź ze mną.
Ścisnął
mój nadgarstek niczym kajdankami i pociągnął mnie za sobą.
Zaczęliśmy
się czołgać przez pociąg. Jakaś kobieta miała na głowie tyle szkła, że
wyglądała jak zakurzona królowa śniegu. Dotknąłem ręką swoich włosów – w nich
także było pełno szkła. Zobaczyłem leżącego na torach mężczyznę. Nie mogłem się
zorientować, czy się rusza. Drągal trzymał mnie za nadgarstek i szliśmy za
człowiekiem w pomarańczowej kurtce. Znaleźliśmy się w dziwnym, cichym potoku
ludzi. Krzyknąłem do ubranego na pomarańczowo mężczyzny.
- Mój
Louis! Był w drugim pociągu! Muszę się tam dostać!
-
Prosimy nie panikować. Prosimy o zachowanie spokoju – zabrzmiał głos z
megafonu.
Następnie
rozległo się trzeszczenie i głos ucichł.
Jakiś
mężczyzna robił zdjęcia telefonem komórkowym. Inny biegł, krzycząc, że umiera.
Ktoś z początku wagonu złapał go i zawołał: „Musisz się uspokoić! Uspokój
się!”.
Szedłem
dalej. Dryblas mocno ściskał mój nadgarstek. Przeszliśmy przez tunel, a potem
wspięliśmy się po schodach. Dwa razy próbowałem się wyrwać i pobiec do
Trafalgar Square, ale pociągnął mnie siłą w górę.
Wyszliśmy
na światło. Zacząłem mrugać. Wszędzie kręcili się ratownicy medyczni. Pulsujące
niebieskie światła oświetlały tuziny zakrwawionych ludzkich twarzy. Na szarym
asfalcie było pełno krwi, a w górze zachmurzone niebo przesłonięte wysokimi
budynkami. Obok mnie stała kobieta; na jej policzkach osiadł pył, który
wyglądał jak rozmazany tusz. Potarłem twarz i taka sama czerń pojawiła się na
moich palcach.
Wziąłem
głęboki oddech i popatrzyłem na stojących wszędzie ludzi. A potem potykając
się, ruszyłem w stronę zejścia do tunelu.
- Nie
możesz tam iść – powiedział policjant, który mnie zatrzymał.
-
Louis – szepnąłem.
Odszedłem
od niego chwiejnym krokiem. Jakaś kobieta otoczyła mnie ramieniem i dokądś
poprowadziła. Pozwoliłem jej na to. Pomogła mi wsiąść do karetki. Dziennikarz
przysunął do moich ust mikrofon, ale odwróciłem twarz.
Chyba
straciłem przytomność, bo kiedy się obudziłem, leżałem w łóżku w jasno
oświetlonej sali.
- Co
się stało? – usłyszałem głos mamy i po chwili zobaczyłem, jak ona i Jay się
nade mną pochylają.
We
włosach i oczach kobiet odbijało się fluorescencyjne światło.
- O
mój Boże – powiedziała bez tchu jedna z nich. – Dobrze się czujesz? Właśnie
dotarłyśmy. Nie mogę uwierzyć, że udało mi się ciebie znaleźć.
Mama
przytuliła mnie. Pachniała perfumami i szamponem. Odepchnąłem ją, pytając:
-
Gdzie ja jestem? – Próbowałem usiąść. – Co się dzieje?
-
Wszystko dobrze? Strasznie długo tu jechałyśmy. Byłam przerażona. Jak się
czujesz? Gdzie jest Louis? – Miała wilgotne oczy. – Jest z tobą?
Pokręciłem
przecząco głową.
-
Skierowali nas tutaj, żebyśmy znalazły… - Jay rozejrzała się. – Gdzie on jest?
- Nie
był przy mnie. Pojechał innym pociągiem.
-
Harry, gdzie jest Louis? – powtórzyła.
- Co
się stało? – spytałem.
Zjawił
się lekarz i położył rękę na moim ramieniu, mówiąc:
- To
była bomba. Wysadzili pociąg. Jak się nazywasz? Masz dużo siniaków, ale nic nie
jest złamane. Jesteś w szoku.
Próbowałem
się odezwać.
Mama
ścisnęła moje palce. Lekarz uśmiechnął się do niej miło, a ona puściła moją
rękę i powiedziała z płaczem:
-
Nazywa się Harry Edward Styles. Jestem jego matką. Był z nim przyjaciel, Louis
Tomlinson.
-
Musi gdzieś tutaj być. O mój Boże – dodała Jay.
Lekarz
zawołał:
- Czy
jest tu Louis Tomlinson?
Pojawiła
się pielęgniarka, spojrzała do swoich notatek i pokręciła głową.
- To
jakieś pandemonium. Była kolejna eksplozja, a może nawet kilka. Atak
terrorystyczny. Chyba zamachowcy samobójcy.
-
Muszę znaleźć syna. Nie ma mojego syna. Dlaczego nikt nie chce mi powiedzieć,
co się dzieje? – Po policzkach Jay spływały łzy, przycisnęła ręce do piersi. –
Proszę, znajdźcie mojego syna.
Mama
przytuliła ją.
-
Byłem w pociągu – powiedziałem.
Słowa,
które chciałem z siebie wyrzucić, nie chciały mi przejść przez gardło.
-
Jest w szoku – stwierdził lekarz. – Rany i siniaki, chwilowe problemy ze
słuchem. Nie jest tak źle, jak na to wygląda. Miał dużo szczęścia.
-
Louis pojechał innym – wychrypiałem.
Pielęgniarka
spojrzała na mnie z zainteresowaniem i powiedziała:
- O
ile mi wiadomo, pociąg wyruszający o 9:23 dojechał bezpiecznie na Trafalgar
Square.
-
Muszę tam jechać – oznajmiła od razu Jay.
Ale
Louis’ego wcale tam nie było. Nikt nie wiedział gdzie jest i dlaczego nie
wrócił do domu. Z relacji świadków wynikało, że piętnastoletni chłopak w
czerwonych spodniach nawet nie wyszedł z metra. Zniknął gdzieś, prowadzony przez
grubego mężczyznę.
Śledztwo
trwało rok. Tylko jeden, cholerny, rok.
CZWARTEK,
27 KWIETNIA
Zanim
wyszedłem z domu do szkoły, mama próbowała ze mną rozmawiać, ale odparłem:
-
Muszę lecieć, spóźnię się.
-
Harry, zjemy razem kolację?
Stanąłem
i popatrzyłem na Jay, która przysłuchiwała się rozmowie. Miała pod oczami
fioletowe kręgi, które pewnie już na zawsze tam zostaną.
Uśmiechnęła
się.
-
Dlaczego zbierasz zaginione rzeczy? – Zignorowałem pytanie mamy. Sam byłem
zdumiony własnymi słowami.
Zmarszczyła
brwi.
- W
mojej kolekcji nie ma zaginionych rzeczy. To są przedmioty znalezione przeze
mnie.
Jej
odpowiedź nie miała sensu, więc rzuciłem:
-
Spóźnię się do szkoły.
I
wybiegłem z domu.
Słyszałem
jeszcze, jak mama woła:
- Co
z kolacją?!
PIĄTEK,
28 KWIETNIA
Szedłem
ze szkoły do domu powoli, drżąc na samą myśl o powrocie. Miałem wbity w ziemię
wzrok, nie zauważyłem więc, że ktoś do mnie podchodzi. W końcu wpadłem na
Zayna! Ścisnęło mnie w żołądku z przerażenia.
-
Harry – powiedział, pochylając głowę, żeby móc popatrzeć mi w oczy.
Wiedziałem,
że wtedy to był on. Tamtej nocy na imprezie sprawił, że przypomniałem sobie
jakie były pocałunku Louis’ego.
-
Chciałem do ciebie zadzwonić.
- Po
co?
-
Żeby ci powiedzieć, że jest mi przykro.
-
Minęły wieki. Zapomnij – odparłem.
- To
nie znaczy, że o tym nie myślałem.
Serce
mi podskoczyło. Poczułem jak stres znów przejmuje nade mną kontrolę.
- Co
z Liamem? Powiedziałeś mu?
-
Chyba żartujesz.
Położył
dłoń na moim policzku, a ja odsunąłem się.
-
Wspaniale było całować się z tobą. Jesteś śliczny. To ciebie lubię.
Uniosłem
głowę, ale nie pozwoliłem mu znów się pocałować.
-
Och, Zayn – westchnąłem. – Nie pasujemy do siebie i nigdy nie będziemy.
Zabrzmiało
to idiotycznie, ale on jęknął i znów się pochylił. Położyłem palec na jego
ustach. Nagle znów przypomniał mi się Louis. Miałem wrażenie, że jest gdzieś
daleko stąd i czeka na mnie. W pewnym momencie Zayn odsunął się i zapytał:
-
Masz ochotę iść do mnie do domu? Napijemy się czegoś, posiedzimy razem.
-
Przykro mi, Zayn, ale to nie ciebie pragnę.
Właśnie
wtedy zadzwonił jego telefon. Wyjął go z kieszeni i oddalił się kawałek ode
mnie. Założę się, że dzwonił Liam. Poczułem złość i chęć powiedzenia mu o
wszystkim. O tym, jak się z tym czuję.
-
Muszę iść – rzuciłem, gdy się rozłączył.
-
Harry, przepraszam. Nie chciałem, żeby to tak wyglądało.
-
Jasne.
Odchodząc,
rzucił przez ramię:
-
Zadzwonię!
Pokiwałem
głową. Nie chciałem, żeby dzwonił.
WTOREK,
2 MAJA
W
kolejce po lunch usłyszałem, jak Liam mówi do Josha:
-
Danielle ciągle nie dzwoni. Obiecywała, że spotkamy się w piątek. Napisałem
esemesa z pytaniem, gdzie się podziewa, ale odpowiedziała, że jest zajęta, bo
robi coś z mamą. Potem już przez cały weekend nie zadzwoniła. Chciałbym się z
nią zobaczyć.
Josh
zerknął na Zayna, szczerząc się tajemniczo. Nie znoszę ich. Gorzej, nienawidzę
siebie za to, że całowałem się z Zaynem i że ucieszyłem się, że Liam nie
widział się w piątek z Danielle.
Ucieszyłem
się, kiedy Li kupił dużą porcję frytek i hamburgera. Jest taki chudy, że widać
mu prawie wszystkie kości. Ostatnio stracił dużo kilogramów.
Usiadłem
z Joshem i Liamem, mając nadzieję, że zjawi się Niall. Zayn zniknął przy innych
stolikach – co sprawiło, że trochę mi ulżyło. Chłopcy stojący w kolejce po
jedzenie przepychali się i potrącali. Wszystko było takie normalne, z wyjątkiem
mnie. Krew w moich żyłach zaczęła pulsować, poczułem przerażenie. Serce zaczęło
mi walić – atak paniki. Zostawiłem jedzenie i nikomu nic nie mówiąc, poszedłem
do łazienki, gdzie schowałem się w jednej z kabin, żeby się uspokoić.
Usłyszałem,
że ktoś wchodzi. Pierwsza osoba powiedziała:
- Jak
szybko umiesz to zrobić?
To
był Josh, którego nosowy głos wszędzie bym rozpoznał.
-
Może w dziesięć sekund.
Drugą
osobą był Liam.
-
Dobrze, idź do ubikacji po prawej stornie. Prześcignę cię.
Nie
miałem pojęcia o czym oni rozmawiają. Potem usłyszałem, jak wchodzą do kabin i
zmuszają się do wymiotów. To było odrażające.
Siedziałem
cichutko.
Po
chwili przestali i wyszli z kabin. W łazience cuchnęło wymiocinami.
Liam
powiedział:
-
Teraz czuję się lepiej. Nie mogę uwierzyć, że zjadłem wszystko.
A
Josh odparł:
- Ja
wsunąłem mnóstwo frytek. Ale już ich nie ma. – Milczały przez chwilę. Potem
Josh dodał: - Wyglądasz świetnie. Wiesz, że Kate potrafi zrobić to w pięć
sekund?
Doszedł
mnie odgłos lecącej z kranu wody.
Potem
wyszli razem z łazienki i ich głosy się urwały, gdy zamknęli za sobą drzwi.
ŚRODA,
3 MAJA
Jak
mogłem się nie zorientować co się dzieje z Li?
PIĄTEK,
5 MAJA
Przez
cały czas myślę o Li. Nawet nie zauważyłem, że mój najlepszy przyjaciel
doprowadził się do takiego stanu. Jak mogłem być tak ślepy? Boże, wszystko jest
takie pochrzanione. Ja jestem pochrzaniony.
Wydaje
mi się, że ciągle panikuję. Teraz prawie nie rozmawiam z Liamem, nie mogę więc
zapytać o jego problem. Nie wiem zresztą, od czego miałbym zacząć. Ale jest mi
go żal. I siebie samego też. Nie wiem, co robić.
PONIEDZIAŁEK,
8 MAJA
Musiałem
się dzisiaj spotkać z Londie. Usiadłem i jak zwykle poczułem napięcie.
Powiedziała:
-
Mogę cię skierować do innej terapeutki, jeśli uważasz, że tak będzie lepiej.
Jest świetna. Zastanawiam się, czy z nią zechciałbyś rozmawiać.
-
Rezygnuje pani ze mnie? – zapytałem.
-
Nie, jeśli chcesz, możesz przychodzić do mnie na spotkania. Zawsze będziesz tu
mile widziany. Po prostu nie jestem pewna, czy potrafię udzielić ci takiej
pomocy, jakiej potrzebujesz.
Zamilkłem
i zacząłem rozmyślać nad tym, co powiedziała. I jak bardzo jestem pochrzaniony.
-
Róbmy po jednym małym kroczku. To zależy od ciebie. Jak, twoim zdaniem, będzie
lepiej?
Uśmiechnęła
się, przypominając przy tym patrzącego błagalnie szczeniaczka. A to zawsze mnie
denerwuje. Nagle pojąłem, że to nie jej wina.
-
Przepraszam, że z panią nie rozmawiam – powiedziałem. – Nie wiem dlaczego.
- W
porządku. Jaki więc masz plan?
-
Chciałbym się spotkać z tą inną terapeutką. To nic osobistego. Myślę, że muszę
zacząć wszystko od początku. Z kimś innym.
Pokiwała
głową, a ja dodałem:
- Ale
pisanie bardzo mi pomogło. Dziękuję za notes.
Uśmiechnęła
się i już nie było o czym mówić.
ŚRODA,
20 MAJA
Nie
miałem czasu, aby pisać. Li wciąż wygląda okropnie. Zayn nie zadzwonił, choć
powiedział, ze to zrobi. Myślę, że to dobrze. Nadal unikam mamy. Zadają nam
mnóstwo prac domowych i muszę przygotować się do egzaminów. Nie mogę spać.
Chociaż wcześniej też miałem z tym kłopoty.
SOBOTA,
13 MAJA
Obudziłem
się wcześnie rano, ponieważ dzisiaj są urodziny Louis’ego. Miałby siedemnaście
lat. Leżałem w ciemności, myśląc o nim. Usiłowałem sobie wyobrazić, jak by
teraz wyglądał, ale nie potrafiłem. W moich oczach wciąż jest taki, jak tego
poranka, kiedy widziałem go po raz ostatni.
Zastanawiam
się, czy pewnego dnia zostałby wspaniałym artystą. Albo nauczycielem. A może
pracownikiem socjalnym. Wyobrażam go sobie w takiej pracy, w której mógłby
pomagać innym ludziom. Ciekawe, czy wyszedłby za mąż lub się ożenił i miał
dzieci.
SOBOTA,
14 MAJA
Znowu
pracowałem nad wierszem. Myślałem o ostatnim wersie.
Gałązki na drzewach
Sterczą ostre i nagie
Z pierścionkami na palcach
I kołtunami we włosach
Srebro zimy
Przydymione od deszczu
Wiedźmy promieni słońca
Znów latają nisko
W kałuży szarości
Spoczywa ostatnie lato
Gdzie nic nie potrafi pływać
I znika mój przyjaciel
Na moich oczach
ŚRODA,
17 MAJA
Boże,
chciałbym wrócić do tej nocy, kiedy siedzieliśmy z Louis’m na dachu, i
zatrzymać czas w tamtej chwili, żeby nigdy nie ruszył do przodu. Żałuję, że nie
mogę zostać tam na zawsze.
CZWARTEK,
18 MAJA
Wróciłem
ze szkoły do domu i zatrzasnąłem za sobą drzwi pokoju. Zanim zdążyłem złapać
oddech, padłem z płaczem na kolana. I wtedy zobaczyłem Louis’ego. Leżał przede
mną na podłodze, z trudem chwytając powietrze, jak tamta dziewczyna w metrze.
Dlaczego to się zdarzyło? Co to za świat, w którym ktoś może zrobić coś
takiego? Dlaczego mój Louis? Dlaczego on zaginął, a nie ja?
Nagle,
zamiast leżeć tam w tunelu, Louis stanął przede mną ubrany w czerwone spodnie.
-
Dobrze w nich wyglądasz. Mógłbyś mi czasem pożyczyć – powiedziałem.
Pokręcił
głową.
-
Tylko żartowałem – dodałem.
Wiedziałem,
że Louis’ego tam nie ma. Wiem, że nie ma go tutaj. Nikt nie wie gdzie jest, i
czy w ogóle jest. Ale przez chwilę poczułem się lepiej. Mój Louis.
Brak komentarzy:
Prześlij komentarz