19 stycznia 2013

22. Na koniec świata

22

Na koniec świata



PIĄTEK, 5 GRUDNIA

Trochę się w tym tygodniu wydarzyło. W środę były urodziny Gordona z drugiego piętra. Ma zaburzenia dwubiegunowe, ale poza tym jest bardzo sympatyczny. Gordon ma osiemnaście lat, więc jego brat, który odwiedza go w poniedziałki, przemycił dla niego alkohol, aby wynagrodzić mu samotne urodziny. Nie chcieliśmy, żeby Gordon był samotny, więc przyszliśmy do niego. Jest najstarszy z oddziału, więc tylko on pił, ale to nic. I tak zabawa była świetna.
Biannca, która ma blizny na rękach i nogach o różnych wzorach, udawała, że jest pijana. Mówiła, że kocha Micah od zajęć plastycznych, i że jest jej smutno, bo go przenieśli. Mam nadzieję, że tylko żartowała, bo w przeciwnym razie będę się martwił.
Joe i Colin, którzy są bliźniakami i znaleźli się tu nie wiadomo z jakiego powodu, pokazywali nam kalambury. Tematem były filmy i seriale, ale nie znałem żadnego z nich, ponieważ przez te dwa lata, podczas których nie miałem łączności ze światem, wydarzyło się naprawdę wiele, a ja nie mogłem być tego świadkiem.
Gordon opowiadał o tym jak piękny jest świat, bo jego brat kupi mu psa, kiedy już go wypuszczą i zrobiło mi się smutno, kiedy Biannca powiedziała, że prawdopodobnie nie wypuszczą go nigdy albo dopiero za parę lat, ale Gordon o tym nie wie. Opis piękna w jego ustach brzmiał niezwykle wzruszająco. Colin zaczął płakać i zużył wszystkie chusteczki, a Joe zaczął płakać tuż po nim, choć wcale mu się nie chciało. Zmówiliśmy modlitwę, w której nie chciałem brać udziału, ponieważ nie za bardzo wiem, czy wierzę jeszcze w Boga.

SOBOTA, 6 GRUDNIA

Dziś jest wyjątkowy dzień dla wszystkich dzieci. Wstałem wcześnie i uświadomiłem sobie, że może na ten jeden dzień poczuję się naprawdę szczęśliwy. Przypomniałem sobie dzieciństwo, budzenie się przed oknem, na którym osiadły płatki śniegu i jedzenie ciepłych ciastek. Szóstego grudnia dostawałem prezent od taty, który przychodził pocztą. Mama wmawiała mi, że to od Świętego Mikołaja.
Po śniadaniu poszedłem z grupką osób do sali z dużym telewizorem, na którym wyświetlono film o chłopcu, któremu zmarł tata, ale nie odszedł tak zupełnie. Był śnieżnym bałwanem, co było dziwne, ale okazało się bardzo poruszające, więc znów zacząłem płakać.
Obiad był dobry i nawet dostaliśmy deser w postaci tortu, upieczonego przez nową kucharkę, która uśmiechała się do wszystkich ciepło. Był pyszny i sprawiał, że chciałem więcej, ale kiedy poszedłem po dokładkę, dali mi tabletkę na lepsze samopoczucie, która nie była mi potrzebna, więc schowałem ją pod język, a potem wyrzuciłem. Wróciłem do pokoju, by to napisać, a teraz pewnie poleżę w łóżku i pomyślę trochę.
Dziś odwołali dzień odwiedzin z powodu śnieżycy. Ruch jest zablokowany. Może jeszcze wszystko złagodnieje.

SOBOTA, 13 GRUDNIA

W poprzednim tygodniu spotkałem się z Jane Davis. Padłem jej w ramiona, a ona popłakała się. Zacząłem przepraszać za to jak zachowałem się ostatnim razem i jak nieskończenie za nią tęskniłem, co sprawiło, że popłakała się jeszcze bardziej. Porozmawialiśmy chwilę o jej córce, poprosiłem, by przestała płakać, a potem zapytała:
- Jestem tu, by cię uczyć. Możesz nadrobić cały semestr, naprawdę. Tylko czy jesteś gotowy?
Pomyślałem o byciu  n o r m a l n y m  i wyzdrowieniu, i o tym, że właściwie nie mam nic do stracenia. Dostałem kilka zeszytów i podręczniki. Jane uczyła mnie matematyki, geografii i fizyki. Kompletnie nic nie rozumiałem, ale udawałem, że jest wręcz przeciwnie, ponieważ czułem się dobrze, a ona po prostu się uśmiechała. I to wystarczyło, by ten dzień minął miło.

NIEDZIELA, 14 GRUDNIA

Dziś zadzwoniła do mnie mama. Zapytała jak się czuję, czy coś mnie boli i jak radzę sobie z Jane. Opowiedziałem jej o tym, co się wydarzyło i że czuję się dużo lepiej. Pogadaliśmy o Anne i Robinie, którzy pojechali na tydzień do Szkocji i przywieźli wiele ciekawych rzeczy. Obiecała mi dać jedną z pamiątek za tydzień. Gdzieś w połowie jej słowotoku na temat pracy, zdałem sobie sprawę z tego, że oboje omijamy temat Harry’ego, więc przerwałem jej i zapytałem jak się czuje.
- Harry trochę maluje – odpowiedziała. Pomyślałem o płótnie, farbach i jego ubrudzonych dłoniach. Harry nie lubił sztuki.
- A co? – próbowałem się dowiedzieć.
Mama długo nie odpowiadała. Tak długo, iż miałem wrażenie, że minął rok, przeminęła zima, wiosna, lato i utkwiliśmy w jesieni; w ostrych barwach, które raniły naszą skórę i wycinały na niej krwawe Harry, i to wszystko wyglądało jak „rzecz”, o której wie każdy, ale nikt nie chce mówić. Rozmawianie o Harry’m stało się zakazane.
- Ciebie – rzekła bezuczuciowo, a przynajmniej się starała.
- Jak?
- Jak najpiękniejszą rzecz na świecie – stwierdziła. – Jak coś, co jest w zasięgu dłoni, ale nie może tego mieć.
Odłożyłem słuchawkę.

PONIEDZIAŁEK, 15 GRUDNIA

Dana posłała po mnie pielęgniarkę, która siłą zaprowadziła mnie do jej gabinetu. Dana nie była już tak pogodna i spokojna jak kiedyś. Jej oczy zwężały się, a usta układały w prostą linię. Była blada, a jej czarne włosy sterczały z tyłu głowy, uwiązane w bylejakiego koka. Wyglądała jak nauczycielka baletu. Ale wcale nią nie była.
- Jak się masz?
- Dobrze.
- Długo nie rozmawialiśmy.
- Tak, wiem.
- Masz mi coś do powiedzenia?
Brzmiała jak mama, która czeka na przeprosiny od dziecka, i przez chwilę miałem wrażenie, że wybiłem piłką szybę lub nabałaganiłem w pokoju, ale wtedy przypomniałem sobie, że to moja terapeutka.
- Niezupełnie.
Spojrzała na moje zabandażowane nadgarstki i na długo zawiesiła na nich wzrok. Zapytała:
- Patrzysz na nie czasem? Na blizny.
Zacisnąłem wargi.
- Nie.
- Dlaczego?
- Nie wiem – wyszeptałem i spuściłem głowę.
Przy Danie czułem się taki bezradny; nie znający odpowiedzi na proste pytania, ponieważ właśnie przy niej zaczynałem poważnie zastanawiać się nad samym sobą; nad powodem do życia i całą resztą, która sprawiała, że czułem się mały i nic nieznaczący.
- Ale ja wiem – przyznała. - Nie chcesz, ponieważ kiedy je widzisz, masz ochotę umrzeć i nic nie sprawia ci przyjemności. Kiedy na nie patrzysz, masz ochotę na więcej, a to sprawia, że czujesz się słaby i niepotrzebny. Myślisz, że jesteś potrzebny, Louis? Uważasz się za wartościową osobę?
- Nie – odparłem. – Ale nie chcę jeszcze umierać.
Dana zapisała coś w swoim notatniku, milcząc i nie wyrażając żadnych emocji.
- Louis, czy słyszałeś już o głównej motywacji tych osób do wydostania się z tego miejsca? – zapytała, jakby to było coś nielegalnego.
- Całkiem możliwe.
Dana uśmiechnęła się.
- Mają cele. – Cmoknęła. - Masz jakiś cel, Louis?
- Całkiem możliwe – powtórzyłem. – Nie potrafię tylko sprecyzować, jaki.
Dana nachyliła się do przodu i z poważną miną zapytała wprost:
- Louis, czy chcesz wyzdrowieć?
- Chcę.

SOBOTA, 20 GRUDNIA

Czekałem przed salą, w której miały miejsce spotkania. Zastanawiałem się czy wejść, czy wrócić do pokoju. Gdzieś w odległej części mojego mózgu była klatka, w której mogłem się schować i tam nikt by mnie skrzywdził. Bardzo chciałem się tam znaleźć, ale nie wiedziałem jak.
Pchnąłem drzwi i stanąłem otoczony dziesiątkami stolików, przy których rozmawiały osoby mijające mnie na korytarzach – te bliższe i te dalsze. Szukałem wśród tłumu długich brązowych włosów mojej mamy. Miałem nadzieję poczuć zapach jej perfum i może zobaczyć radosne, zamiast zmęczonych, oczy. Lecz jedyną znajomą mi osobą w tej sali, był Harry, który bawił się małą figurką nessi*. Przez chwilę nie mogłem dopuścić do siebie myśli, że to naprawdę on. Mój mózg mógł płatać mi figle, ale on rzeczywiście tam był.
Odwróciłem się do wyjścia i uniosłem rękę, by otworzyć drzwi, kiedy usłyszałem:
- Boo Bear!
Milczałem.
Słyszałem kroki, a potem poczułem ucisk na przedramieniu.
- Louis, proszę. Chciałem cię zobaczyć.
Nie mogłem powstrzymać łez, które cisnęły mi się na oczy. Zacząłem mrugać, by choć trochę się ich pozbyć. Chciałem żeby mnie puścił; żeby pozwolił mi odejść, tak jak ja pozwoliłem odejść jemu, ale trzymał mnie tak mocno, jakbym stał na krawędzi i chciał skoczyć. I może wcale się nie mylił, ponieważ w tamtej chwili, wszystko czego chciałem, to znaleźć się daleką stąd.
Najbardziej odczuwalny jest brak jakiejś osoby, kiedy stoisz obok niej i masz świadomość, że nigdy nie będzie twoja.
Obróciłem się.
- Więc mnie widzisz. Teraz mnie zostaw.
- Musimy porozmawiać.
- O czym?
- O nas!
Zamilkłem. Nie było nas. Byłem ja i był on. Całkowicie osobno.
Pociągnął mnie do stolika, gdzie usiadłem i spojrzałem na figurkę.
- To dla ciebie od mojej mamy – wyjaśnił i przesunął potwora po blacie. Chciałem powiedzieć dziękuję, ale wpatrzyłem się w jego długą szyję i wyłupiaste oczy, szukając choć jednego pięknego szczegółu w tej szkaradzie, ale jakoś nie potrafiłem.
- Przyszedłem tu, żeby powiedzieć przepraszam. Zapomniałem jak słaby i wrażliwy jesteś.
- Odtrąciłeś mnie – te słowa wydostały się ze mnie niekontrolowane. Harry uniósł na mnie zbolały wzrok.
- Wiem to.
- Wiesz jak się wtedy czułem?
Harry westchnął.
- Co złego jest w tym, że nie chciałem cię ranić? – zapytał.
Wypuściłem drżące powietrze. Chciałem na niego nakrzyczeć. Powiedzieć jak bardzo jest samolubny; jak boi się stawić czoła trudnością i tak naprawdę nie miał już siły użerać się z takim kimś jak ja, ale wtedy zrozumiałem, że te dwa lata mojej nieobecności były dla niego ogromną udręką. I że normalność przestawała być normalnością, ponieważ wszystko się zmieniło. Jego mama go opuściła, przyjaciele zupełnie się zmienili, a moja matka była dodatkowym ciężarem. Kiedy się pojawiłem, nic nie powróciło do normy, ponieważ opiekowałem się nim przez całe życie, a teraz on musiał zaopiekować się mną. Więc zamiast wypomnieć mu jego błędy, po prostu powiedziałem:
- Możemy winić wszystko i wszystkich albo po prostu przyznać, że jesteśmy gównianymi ludźmi.
Harry uniósł głowę, jego loki podskoczyły, a usta wygięły się w uśmiech.
- Przepraszam, Lou-Lou.
- To nic. – Wzruszyłem ramionami.
- Czy możemy dać sobie drugą szansę? Znów być przyjaciółmi i jeśli…
- Tak – przerwałem mu.
Posmutniał lekko. Z niewyjaśnionych przyczyn, nie chciałem, by kończył. Sięgnąłem przez stół do jego dłoni i złapałem ją.
- Chciałbym zacząć wszystko od początku – powiedział.
Wziąłem głęboki wdech. Mój głos drżał, gdy odpowiadałem:
- Ja też.
- Myślę, że jestem gotowy coś zacząć.
- To dobrze, Harry. Sam powiedziałeś, że kiedyś znajdziesz kogoś, kogo pokochasz. Ja też.
Harry uśmiechnął się krzywo. Milczał przez dłuższy czas, prawdopodobnie próbując powstrzymać łzy.
- Przyjedziesz do nas na święta – powiedział nagle. – Twoja mama powiedziała, że wtedy wszystkich wypuszczają.
- Już nie mogę się doczekać – przyznałem.

Kiedy Harry miał już wychodzić wzdrygnął się i znów usiadł na krześle.
- Byłbym zapomniał. Dokończyłem wiersz.
Wyciągnął z kieszeni złożony skrawek papieru, który mi podarował. Obiecałem sobie przeczytać go w pokoju i zapisać w dzienniku.
Przeczytałem go nagłos i popłakałem się.

Tęsknota

Jest czekaniem
na niebieski mrok
na zieloność traw
na pieszczotę rzęs

Czekaniem
na kroki
szelesty
listy
na pukanie do drzwi

Czekaniem
na spełnienie
trwanie
zrozumienie

Czekaniem
na potwierdzenie
na krzyk protestu

Czekaniem
na sen
na świt
na koniec świata**

NIEDZIELA, 21 GRUDNIA

Wyobrażałem sobie swoją śmierć. Oczami wyobraźni widziałem swoje ciało, wzlatujące ku górze i zanurzające się w nieskończoności. Powoli stawałem się powietrzem, rozproszonym między ludzkimi nozdrzami. Innym razem leżałem na łące, czując ździebła trawy pomiędzy palcami, promienie słońca spotykające moją bladą skórę i zapach kwiatów. Byłem w idealnym świecie, w którym moja rola polegała na wiecznej radości. Była też plaża z ciepłym piaskiem i szumem fal.
Ale każde to wyobrażenie sprawiało, że chciałem płakać. Było jak koniec cierpienia, koszmarów, pustki i całej tej reszty, która sprawiała, że czułem się nic nie warty, i chwilami nie wiedziałem czy to łzy szczęścia, czy smutku. Z jednej strony - mogłem być szczęśliwy, z drugiej – mogłem przyczynić się do cierpienia innych. Byli jeszcze ludzie, którzy mnie kochali, którym na mnie zależało, ale za bardzo się bali, by powiedzieć mi to wprost.

ŚRODA, 24 GRUDNIA

Wszystkiego najlepszego, Louis.
Dziś są moje urodziny i Wigilia. Jane obudziła mnie o szóstej, żebym zdążył pożegnać się z wszystkimi przyjaciółmi i personelem, i życzyć im Wesołych Świąt. Wszyscy byli tacy zabiegani i podekscytowani, a ja obserwowałem ich, zapominając, że po mnie także ktoś przyjeżdża. Przez cały ranem chodziłem w piżamie i kapciach. Zszedłem tak na śniadanie i na wspólne śpiewanie kolęd. Potem Jane pogoniła mnie do pokoju, przy czym dużo się śmialiśmy. Pomogła mi wybrać ładne ubrania, a potem przyprowadziła swój wózek, na którym zwykle wozi czystą pościel, lecz tym razem były tam prezenty.
- Mam coś dla ciebie od Micah – oznajmiła i wyciągnęła ku mnie dłonie z pudełeczkiem owiniętym w czerwony papier. Patrzyłem na niego chwile, chcąc się rozpłakać, ponieważ jeszcze nikt kogo znam tak krótko, nie był dla mnie tak niesamowicie miły i nie troszczył się o mnie. Jane poleciła, żebym go otworzył, bo sama była bardzo ciekawa, co dostałem. Chciałem rozciąć papier nożyczkami, ponieważ był tak piękny, że nie nadawał się na rozerwanie, ale Jane kazała mi się nie wygłupiać i pomogła mi go rozpakować.
W środku było małe pudełeczko i kartka. Otworzyłem je, znajdując tam srebrny pierścień z trzeba prostokątami na przedzie. Jane zabrała karteczkę i przeczytała na głos:
- Drogi Louis! Żałuję, że nie mogłem się z tobą spotkać i podarować ci prezent osobiście. To pierścień Atlantów. Ma duże znaczenie w mojej rodzinie. Noś go na palcu serdecznym. Kształtuje uczciwość i daje większe poczucie własnej wartości, a ty jesteś wartościową osobą. – Jane uśmiechnęła się i przytaknęła do karteczki. – Pobudza energię twórczą, co przyda ci się, młody artysto. Noś go dumnie. Micah, xx.
Włożyłem pierścień na palec, uśmiechając się i próbując powstrzymać łzy.
- I jak?
- Już czuję się lepiej – zaśmiałem się i przytuliłem Jane.


Kiedy przyjechałem do domu, zrozumiałem, że niewiele się zmieniło. Wciąż to samo podwórko z niewielką warstwą białego puchu w miejscu, gdzie powinna być trawa. Okna przyozdobiono świątecznymi motywami; gwiazdki, choinki, światełka.
Nie zabrakło świątecznego drzewka, które przystrajał Robin. Poprosił mnie o pomoc, a potem mama poczęstowała nas gorącą czekoladą. Anne i Harry’ego nie było w domu, ponieważ Harry bardzo chciał pojeździć po okolicy i życzyć wszystkim wesołych świąt.
Nagle tego dnia poczułem się zupełnie wyjątkowo. Jakbym znów się urodził i wszystko, co złe minęło. Nie było już wspomnień, wrażenia pękających szyb w oknach, czy przerażającej ciemności przed oczami. Widziałem ciepło i miłość w oczach bliskich.
Kiedy Harry wrócił, zapukał do mojego pokoju i nie czekając na pozwolenie, wszedł do środka. Oczekiwałem jakiegoś ruchu, ale on tylko stał i patrzył na mnie, jakby to spojrzenie miało wyrazić więcej niż słowa.
- Przemyślałem wszystko – powiedział wreszcie.
Wtedy stanąłem naprzeciw Harry’ego, a on uśmiechnął się. Kiedyś znajdziemy kogoś, kto nas pokocha, przypomniałem sobie.
Harry rzekł nagle:
- Znalazłem cię.
- A ja ciebie – odpowiedziałem i przytuliłem go najmocniej jak potrafiłem i pozwoliłem się pocałować.

Często upadamy. Kiedy już tak się staje, robimy to z dala od ludzi, by nie potknęli się o nas, zapatrzeni w swoje niebo. Rzadko znajdzie się ktoś, kto odwróci się i poda nam swoją dłoń. Rzadko dzieje się to szybko. Wszystko co mamy to czekanie.
Kiedy otrzymujemy pomoc, musimy pamiętać, że jest to jedna z niewielu chwil radości, w której nikt nie ukarze nas za nasze szczęście.

Wiedziałem, że nareszcie zaczynam od początku; że teraz będzie już tylko lepiej. I że jeśli się nie poddam, przetrwam.

LISTA RZECZY DO ZROBIENIA:
- Kupić składniki do ciasta,
- Posprzątać łazienkę,
- Kupić prezenty,
- Znaleźć na strychu gry planszowe,
- Spróbować żyć.

KONIEC.

_________
*nessi – potwór z loch ness,
** wiersz nie jest mój


RUTH: Wiem, że niektórzy z was lubią "cukier", inni "sól", dlatego stawiam dwudziestkę dwójkę pośrodku. Uważam, że to idealne zakończenie, bez żadnego seksu, czy czegokolwiek takiego. To już koniec naszej przygody z Louis'm i Harry'm! Piszcie co sądzicie, jak się podobało i pamiętajcie: brak komentarza = śmierć jednego aniołka. 

9 komentarzy:

  1. uśmierciliście właśnie moje niebo xD

    OdpowiedzUsuń
  2. Ah, w końcu się doczekałem :)
    Zakończenie mi się bardzo podoba, wzruszające, czyli to co lubię :)
    Jesteś niesamowita. Masz ogromny talent. Twoje blogi należąc do mojej czołówki.
    Będę Twoim fanem forever <3

    OdpowiedzUsuń
  3. Czemu ja zawsze płacze jak kończy się jakaś opowieść nawet jeśli kończy się dosyć dobrze?
    Świetne tylko tyle mogę powiedzieć idę wysmarkać nos :)

    OdpowiedzUsuń
  4. Wzruszyłem się na maxa :P zajebiste opowiadania z epicką końcówką. Małe takie jeszcze pytanko: będzie kontunuacja 4 ways to fix life???

    OdpowiedzUsuń
    Odpowiedzi
    1. Tak będę. Niestety rozdziały będą pojawiały się bardzo rzadko

      Usuń
  5. Cudowne. zakończone w idealnym momencie dobrze dobranymi słowami. ostatnia adnotacja daje do myślenia, że teraz już będzie już normalnie, bezpiecznie. odnaleźli się są razem, bez żadnych przeszkód. będzie dobrze. Dziękuję ci za tego bloga. świetnie napisany, ciekawa historia. na pewno będę do niego wracała.
    ~DŻEEJ.

    OdpowiedzUsuń
  6. Poplakalam sie ale tylko dlatego że to już koniec :c
    Książka jest zajebista, masz wielki talent !!!
    Pozdro ♥

    OdpowiedzUsuń
  7. Na samiutki koniec muszę uświadomić Ci, ze twoje opowiadanie to jak i godzina 00 (piszę tylko o tych, bo tylko te czytałam, ale mam zamiar wszystkie) są wspaniałe, przepełnione emocjami i za to dziękuję! Naprawdę skłaniają do refleksji, głębszych przemyśleń, szczególnie to. Uwierz, ze dzięki Tobie uświadomiłam sobie wiele ważnych rzeczy.
    życzę ci wszystkiego co najlepsze w życiu!
    żadne słowa nie oddadzą tego jak świetnie piszesz i jak jestem ci wdzięczna.
    - wdzięczna

    OdpowiedzUsuń