22
Na koniec
świata
PIĄTEK,
5 GRUDNIA
Trochę
się w tym tygodniu wydarzyło. W środę były urodziny Gordona z drugiego piętra.
Ma zaburzenia dwubiegunowe, ale poza tym jest bardzo sympatyczny. Gordon ma
osiemnaście lat, więc jego brat, który odwiedza go w poniedziałki, przemycił
dla niego alkohol, aby wynagrodzić mu samotne urodziny. Nie chcieliśmy, żeby
Gordon był samotny, więc przyszliśmy
do niego. Jest najstarszy z oddziału, więc tylko on pił, ale to nic. I tak
zabawa była świetna.
Biannca,
która ma blizny na rękach i nogach o różnych wzorach, udawała, że jest pijana.
Mówiła, że kocha Micah od zajęć plastycznych, i że jest jej smutno, bo go
przenieśli. Mam nadzieję, że tylko żartowała, bo w przeciwnym razie będę się
martwił.
Joe i
Colin, którzy są bliźniakami i znaleźli się tu nie wiadomo z jakiego powodu,
pokazywali nam kalambury. Tematem były filmy i seriale, ale nie znałem żadnego z
nich, ponieważ przez te dwa lata, podczas których nie miałem łączności ze
światem, wydarzyło się naprawdę wiele, a ja nie mogłem być tego świadkiem.
Gordon
opowiadał o tym jak piękny jest świat, bo jego brat kupi mu psa, kiedy już go
wypuszczą i zrobiło mi się smutno, kiedy Biannca powiedziała, że prawdopodobnie
nie wypuszczą go nigdy albo dopiero za parę lat, ale Gordon o tym nie wie. Opis
piękna w jego ustach brzmiał niezwykle wzruszająco. Colin zaczął płakać i zużył
wszystkie chusteczki, a Joe zaczął płakać tuż po nim, choć wcale mu się nie
chciało. Zmówiliśmy modlitwę, w której nie chciałem brać udziału, ponieważ nie
za bardzo wiem, czy wierzę jeszcze w Boga.
SOBOTA,
6 GRUDNIA
Dziś
jest wyjątkowy dzień dla wszystkich dzieci. Wstałem wcześnie i uświadomiłem
sobie, że może na ten jeden dzień poczuję się naprawdę szczęśliwy.
Przypomniałem sobie dzieciństwo, budzenie się przed oknem, na którym osiadły
płatki śniegu i jedzenie ciepłych ciastek. Szóstego grudnia dostawałem prezent
od taty, który przychodził pocztą. Mama wmawiała mi, że to od Świętego Mikołaja.
Po
śniadaniu poszedłem z grupką osób do sali z dużym telewizorem, na którym
wyświetlono film o chłopcu, któremu zmarł tata, ale nie odszedł tak zupełnie.
Był śnieżnym bałwanem, co było dziwne, ale okazało się bardzo poruszające, więc
znów zacząłem płakać.
Obiad
był dobry i nawet dostaliśmy deser w postaci tortu, upieczonego przez nową
kucharkę, która uśmiechała się do wszystkich ciepło. Był pyszny i sprawiał, że
chciałem więcej, ale kiedy poszedłem po dokładkę, dali mi tabletkę na lepsze
samopoczucie, która nie była mi potrzebna, więc schowałem ją pod język, a potem
wyrzuciłem. Wróciłem do pokoju, by to napisać, a teraz pewnie poleżę w łóżku i
pomyślę trochę.
Dziś
odwołali dzień odwiedzin z powodu śnieżycy. Ruch jest zablokowany. Może jeszcze
wszystko złagodnieje.
SOBOTA,
13 GRUDNIA
W
poprzednim tygodniu spotkałem się z Jane Davis. Padłem jej w ramiona, a ona
popłakała się. Zacząłem przepraszać za to jak zachowałem się ostatnim razem i
jak nieskończenie za nią tęskniłem, co sprawiło, że popłakała się jeszcze
bardziej. Porozmawialiśmy chwilę o jej córce, poprosiłem, by przestała płakać,
a potem zapytała:
-
Jestem tu, by cię uczyć. Możesz nadrobić cały semestr, naprawdę. Tylko czy
jesteś gotowy?
Pomyślałem
o byciu n o r m a l n y m i wyzdrowieniu, i o tym, że właściwie nie mam
nic do stracenia. Dostałem kilka zeszytów i podręczniki. Jane uczyła mnie
matematyki, geografii i fizyki. Kompletnie nic nie rozumiałem, ale udawałem, że
jest wręcz przeciwnie, ponieważ czułem się dobrze,
a ona po prostu się uśmiechała. I to wystarczyło, by ten dzień minął miło.
NIEDZIELA,
14 GRUDNIA
Dziś
zadzwoniła do mnie mama. Zapytała jak się czuję, czy coś mnie boli i jak radzę
sobie z Jane. Opowiedziałem jej o tym, co się wydarzyło i że czuję się dużo
lepiej. Pogadaliśmy o Anne i Robinie, którzy pojechali na tydzień do Szkocji i
przywieźli wiele ciekawych rzeczy. Obiecała mi dać jedną z pamiątek za tydzień.
Gdzieś w połowie jej słowotoku na temat pracy, zdałem sobie sprawę z tego, że
oboje omijamy temat Harry’ego, więc przerwałem jej i zapytałem jak się czuje.
-
Harry trochę maluje – odpowiedziała. Pomyślałem o płótnie, farbach i jego
ubrudzonych dłoniach. Harry nie lubił sztuki.
- A
co? – próbowałem się dowiedzieć.
Mama
długo nie odpowiadała. Tak długo, iż miałem wrażenie, że minął rok, przeminęła
zima, wiosna, lato i utkwiliśmy w jesieni; w ostrych barwach, które raniły
naszą skórę i wycinały na niej krwawe Harry,
i to wszystko wyglądało jak „rzecz”, o której wie każdy, ale nikt nie chce
mówić. Rozmawianie o Harry’m stało się zakazane.
-
Ciebie – rzekła bezuczuciowo, a przynajmniej się starała.
-
Jak?
- Jak
najpiękniejszą rzecz na świecie – stwierdziła. – Jak coś, co jest w zasięgu
dłoni, ale nie może tego mieć.
Odłożyłem
słuchawkę.
PONIEDZIAŁEK,
15 GRUDNIA
Dana
posłała po mnie pielęgniarkę, która siłą zaprowadziła mnie do jej gabinetu.
Dana nie była już tak pogodna i spokojna jak kiedyś. Jej oczy zwężały się, a
usta układały w prostą linię. Była blada, a jej czarne włosy sterczały z tyłu
głowy, uwiązane w bylejakiego koka.
Wyglądała jak nauczycielka baletu. Ale wcale nią nie była.
- Jak
się masz?
-
Dobrze.
-
Długo nie rozmawialiśmy.
-
Tak, wiem.
-
Masz mi coś do powiedzenia?
Brzmiała
jak mama, która czeka na przeprosiny od dziecka, i przez chwilę miałem
wrażenie, że wybiłem piłką szybę lub nabałaganiłem w pokoju, ale wtedy
przypomniałem sobie, że to moja terapeutka.
-
Niezupełnie.
Spojrzała
na moje zabandażowane nadgarstki i na długo zawiesiła na nich wzrok. Zapytała:
-
Patrzysz na nie czasem? Na blizny.
Zacisnąłem
wargi.
-
Nie.
-
Dlaczego?
- Nie
wiem – wyszeptałem i spuściłem głowę.
Przy
Danie czułem się taki bezradny; nie znający odpowiedzi na proste pytania,
ponieważ właśnie przy niej zaczynałem poważnie zastanawiać się nad samym sobą;
nad powodem do życia i całą resztą, która sprawiała, że czułem się mały i nic
nieznaczący.
- Ale
ja wiem – przyznała. - Nie chcesz, ponieważ kiedy je widzisz, masz ochotę
umrzeć i nic nie sprawia ci przyjemności. Kiedy na nie patrzysz, masz ochotę na
więcej, a to sprawia, że czujesz się słaby i niepotrzebny. Myślisz, że jesteś
potrzebny, Louis? Uważasz się za wartościową osobę?
- Nie
– odparłem. – Ale nie chcę jeszcze umierać.
Dana
zapisała coś w swoim notatniku, milcząc i nie wyrażając żadnych emocji.
- Louis,
czy słyszałeś już o głównej motywacji tych
osób do wydostania się z tego miejsca? – zapytała, jakby to było coś
nielegalnego.
-
Całkiem możliwe.
Dana
uśmiechnęła się.
-
Mają cele. – Cmoknęła. - Masz jakiś cel, Louis?
-
Całkiem możliwe – powtórzyłem. – Nie potrafię tylko sprecyzować, jaki.
Dana
nachyliła się do przodu i z poważną miną zapytała wprost:
- Louis,
czy chcesz wyzdrowieć?
-
Chcę.
SOBOTA,
20 GRUDNIA
Czekałem
przed salą, w której miały miejsce spotkania. Zastanawiałem się czy wejść, czy
wrócić do pokoju. Gdzieś w odległej części mojego mózgu była klatka, w której
mogłem się schować i tam nikt by mnie skrzywdził. Bardzo chciałem się tam
znaleźć, ale nie wiedziałem jak.
Pchnąłem
drzwi i stanąłem otoczony dziesiątkami stolików, przy których rozmawiały osoby
mijające mnie na korytarzach – te bliższe i te dalsze. Szukałem wśród tłumu
długich brązowych włosów mojej mamy. Miałem nadzieję poczuć zapach jej perfum i
może zobaczyć radosne, zamiast zmęczonych, oczy. Lecz jedyną znajomą mi osobą w
tej sali, był Harry, który bawił się małą figurką nessi*. Przez chwilę nie
mogłem dopuścić do siebie myśli, że to naprawdę on. Mój mózg mógł płatać mi
figle, ale on rzeczywiście tam był.
Odwróciłem
się do wyjścia i uniosłem rękę, by otworzyć drzwi, kiedy usłyszałem:
- Boo
Bear!
Milczałem.
Słyszałem
kroki, a potem poczułem ucisk na przedramieniu.
-
Louis, proszę. Chciałem cię zobaczyć.
Nie
mogłem powstrzymać łez, które cisnęły mi się na oczy. Zacząłem mrugać, by choć
trochę się ich pozbyć. Chciałem żeby mnie puścił; żeby pozwolił mi odejść, tak
jak ja pozwoliłem odejść jemu, ale trzymał mnie tak mocno, jakbym stał na
krawędzi i chciał skoczyć. I może wcale się nie mylił, ponieważ w tamtej
chwili, wszystko czego chciałem, to znaleźć się daleką stąd.
Najbardziej odczuwalny jest brak jakiejś osoby, kiedy
stoisz obok niej i masz świadomość, że nigdy nie będzie twoja.
Obróciłem
się.
-
Więc mnie widzisz. Teraz mnie zostaw.
-
Musimy porozmawiać.
- O
czym?
- O
nas!
Zamilkłem.
Nie było nas. Byłem ja i był on. Całkowicie osobno.
Pociągnął
mnie do stolika, gdzie usiadłem i spojrzałem na figurkę.
- To
dla ciebie od mojej mamy – wyjaśnił i przesunął potwora po blacie. Chciałem
powiedzieć dziękuję, ale wpatrzyłem
się w jego długą szyję i wyłupiaste oczy, szukając choć jednego pięknego
szczegółu w tej szkaradzie, ale jakoś nie potrafiłem.
-
Przyszedłem tu, żeby powiedzieć przepraszam.
Zapomniałem jak słaby i wrażliwy jesteś.
-
Odtrąciłeś mnie – te słowa wydostały się ze mnie niekontrolowane. Harry uniósł
na mnie zbolały wzrok.
-
Wiem to.
-
Wiesz jak się wtedy czułem?
Harry
westchnął.
- Co
złego jest w tym, że nie chciałem cię ranić? – zapytał.
Wypuściłem
drżące powietrze. Chciałem na niego nakrzyczeć. Powiedzieć jak bardzo jest
samolubny; jak boi się stawić czoła trudnością i tak naprawdę nie miał już siły
użerać się z takim kimś jak ja, ale wtedy zrozumiałem, że te dwa lata mojej
nieobecności były dla niego ogromną udręką. I że normalność przestawała być normalnością,
ponieważ wszystko się zmieniło. Jego mama go opuściła, przyjaciele zupełnie się
zmienili, a moja matka była dodatkowym ciężarem. Kiedy się pojawiłem, nic nie
powróciło do normy, ponieważ opiekowałem się nim przez całe życie, a teraz on
musiał zaopiekować się mną. Więc zamiast wypomnieć mu jego błędy, po prostu
powiedziałem:
-
Możemy winić wszystko i wszystkich albo po prostu przyznać, że jesteśmy
gównianymi ludźmi.
Harry
uniósł głowę, jego loki podskoczyły, a usta wygięły się w uśmiech.
-
Przepraszam, Lou-Lou.
- To
nic. – Wzruszyłem ramionami.
- Czy
możemy dać sobie drugą szansę? Znów być przyjaciółmi i jeśli…
- Tak
– przerwałem mu.
Posmutniał
lekko. Z niewyjaśnionych przyczyn, nie chciałem, by kończył. Sięgnąłem przez
stół do jego dłoni i złapałem ją.
-
Chciałbym zacząć wszystko od początku – powiedział.
Wziąłem
głęboki wdech. Mój głos drżał, gdy odpowiadałem:
- Ja
też.
-
Myślę, że jestem gotowy coś zacząć.
- To
dobrze, Harry. Sam powiedziałeś, że kiedyś znajdziesz kogoś, kogo pokochasz. Ja
też.
Harry
uśmiechnął się krzywo. Milczał przez dłuższy czas, prawdopodobnie próbując
powstrzymać łzy.
-
Przyjedziesz do nas na święta – powiedział nagle. – Twoja mama powiedziała, że
wtedy wszystkich wypuszczają.
- Już
nie mogę się doczekać – przyznałem.
Kiedy
Harry miał już wychodzić wzdrygnął się i znów usiadł na krześle.
-
Byłbym zapomniał. Dokończyłem wiersz.
Wyciągnął
z kieszeni złożony skrawek papieru, który mi podarował. Obiecałem sobie
przeczytać go w pokoju i zapisać w dzienniku.
Przeczytałem
go nagłos i popłakałem się.
Tęsknota
Jest czekaniem
na niebieski mrok
na zieloność traw
na pieszczotę rzęs
Czekaniem
na kroki
szelesty
listy
na pukanie do drzwi
Czekaniem
na spełnienie
trwanie
zrozumienie
Czekaniem
na potwierdzenie
na krzyk protestu
Czekaniem
na sen
na świt
na koniec świata**
NIEDZIELA,
21 GRUDNIA
Wyobrażałem
sobie swoją śmierć. Oczami wyobraźni widziałem swoje ciało, wzlatujące ku górze
i zanurzające się w nieskończoności. Powoli stawałem się powietrzem,
rozproszonym między ludzkimi nozdrzami. Innym razem leżałem na łące, czując
ździebła trawy pomiędzy palcami, promienie słońca spotykające moją bladą skórę
i zapach kwiatów. Byłem w idealnym świecie, w którym moja rola polegała na
wiecznej radości. Była też plaża z ciepłym piaskiem i szumem fal.
Ale
każde to wyobrażenie sprawiało, że chciałem płakać. Było jak koniec cierpienia,
koszmarów, pustki i całej tej reszty, która sprawiała, że czułem się nic nie
warty, i chwilami nie wiedziałem czy to łzy szczęścia, czy smutku. Z jednej
strony - mogłem być szczęśliwy, z drugiej – mogłem przyczynić się do cierpienia
innych. Byli jeszcze ludzie, którzy mnie kochali, którym na mnie zależało, ale
za bardzo się bali, by powiedzieć mi to wprost.
ŚRODA,
24 GRUDNIA
Wszystkiego
najlepszego, Louis.
Dziś
są moje urodziny i Wigilia. Jane obudziła mnie o szóstej, żebym zdążył pożegnać
się z wszystkimi przyjaciółmi i personelem, i życzyć im Wesołych Świąt. Wszyscy
byli tacy zabiegani i podekscytowani, a ja obserwowałem ich, zapominając, że po
mnie także ktoś przyjeżdża. Przez cały ranem chodziłem w piżamie i kapciach.
Zszedłem tak na śniadanie i na wspólne śpiewanie kolęd. Potem Jane pogoniła
mnie do pokoju, przy czym dużo się śmialiśmy. Pomogła mi wybrać ładne ubrania,
a potem przyprowadziła swój wózek, na którym zwykle wozi czystą pościel, lecz
tym razem były tam prezenty.
- Mam
coś dla ciebie od Micah – oznajmiła i wyciągnęła ku mnie dłonie z pudełeczkiem
owiniętym w czerwony papier. Patrzyłem na niego chwile, chcąc się rozpłakać,
ponieważ jeszcze nikt kogo znam tak krótko, nie był dla mnie tak niesamowicie
miły i nie troszczył się o mnie. Jane poleciła, żebym go otworzył, bo sama była
bardzo ciekawa, co dostałem. Chciałem rozciąć papier nożyczkami, ponieważ był
tak piękny, że nie nadawał się na rozerwanie, ale Jane kazała mi się nie
wygłupiać i pomogła mi go rozpakować.
W
środku było małe pudełeczko i kartka. Otworzyłem je, znajdując tam srebrny
pierścień z trzeba prostokątami na przedzie. Jane zabrała karteczkę i
przeczytała na głos:
- Drogi Louis! Żałuję, że nie mogłem się z tobą
spotkać i podarować ci prezent osobiście. To pierścień Atlantów. Ma duże
znaczenie w mojej rodzinie. Noś go na palcu serdecznym. Kształtuje uczciwość i
daje większe poczucie własnej wartości, a ty jesteś wartościową osobą. –
Jane uśmiechnęła się i przytaknęła do karteczki. – Pobudza energię twórczą, co przyda ci się, młody artysto. Noś go
dumnie. Micah, xx.
Włożyłem
pierścień na palec, uśmiechając się i próbując powstrzymać łzy.
- I
jak?
- Już
czuję się lepiej – zaśmiałem się i przytuliłem Jane.
Kiedy
przyjechałem do domu, zrozumiałem, że niewiele się zmieniło. Wciąż to samo
podwórko z niewielką warstwą białego puchu w miejscu, gdzie powinna być trawa.
Okna przyozdobiono świątecznymi motywami; gwiazdki, choinki, światełka.
Nie
zabrakło świątecznego drzewka, które przystrajał Robin. Poprosił mnie o pomoc,
a potem mama poczęstowała nas gorącą czekoladą. Anne i Harry’ego nie było w
domu, ponieważ Harry bardzo chciał pojeździć po okolicy i życzyć wszystkim
wesołych świąt.
Nagle
tego dnia poczułem się zupełnie wyjątkowo. Jakbym znów się urodził i wszystko,
co złe minęło. Nie było już wspomnień, wrażenia pękających szyb w oknach, czy
przerażającej ciemności przed oczami. Widziałem ciepło i miłość w oczach
bliskich.
Kiedy
Harry wrócił, zapukał do mojego pokoju i nie czekając na pozwolenie, wszedł do
środka. Oczekiwałem jakiegoś ruchu, ale on tylko stał i patrzył na mnie, jakby
to spojrzenie miało wyrazić więcej niż słowa.
-
Przemyślałem wszystko – powiedział wreszcie.
Wtedy
stanąłem naprzeciw Harry’ego, a on uśmiechnął się. Kiedyś znajdziemy kogoś, kto nas pokocha, przypomniałem sobie.
Harry
rzekł nagle:
-
Znalazłem cię.
- A
ja ciebie – odpowiedziałem i przytuliłem go najmocniej jak potrafiłem i pozwoliłem się pocałować.
Często upadamy. Kiedy już tak się staje, robimy to z
dala od ludzi, by nie potknęli się o nas, zapatrzeni w swoje niebo. Rzadko
znajdzie się ktoś, kto odwróci się i poda nam swoją dłoń. Rzadko dzieje się to
szybko. Wszystko co mamy to czekanie.
Kiedy otrzymujemy pomoc, musimy pamiętać, że jest to
jedna z niewielu chwil radości, w której nikt nie ukarze nas za nasze
szczęście.
Wiedziałem,
że nareszcie zaczynam od początku; że teraz będzie już tylko lepiej. I że jeśli
się nie poddam, przetrwam.
LISTA
RZECZY DO ZROBIENIA:
-
Kupić składniki do ciasta,
-
Posprzątać łazienkę,
-
Kupić prezenty,
-
Znaleźć na strychu gry planszowe,
-
Spróbować żyć.
KONIEC.
_________
*nessi – potwór z loch ness,
** wiersz nie jest mój
Pierścień Atlantów: http://arkadio70.eu.interia.pl/atlant.jpg
RUTH: Wiem, że
niektórzy z was lubią "cukier", inni "sól", dlatego stawiam dwudziestkę dwójkę
pośrodku. Uważam, że to idealne zakończenie, bez żadnego seksu, czy czegokolwiek takiego. To już koniec naszej przygody z Louis'm i Harry'm! Piszcie co sądzicie, jak się podobało i pamiętajcie: brak komentarza = śmierć jednego aniołka.
uśmierciliście właśnie moje niebo xD
OdpowiedzUsuńAh, w końcu się doczekałem :)
OdpowiedzUsuńZakończenie mi się bardzo podoba, wzruszające, czyli to co lubię :)
Jesteś niesamowita. Masz ogromny talent. Twoje blogi należąc do mojej czołówki.
Będę Twoim fanem forever <3
Czemu ja zawsze płacze jak kończy się jakaś opowieść nawet jeśli kończy się dosyć dobrze?
OdpowiedzUsuńŚwietne tylko tyle mogę powiedzieć idę wysmarkać nos :)
cudowne :)
OdpowiedzUsuńWzruszyłem się na maxa :P zajebiste opowiadania z epicką końcówką. Małe takie jeszcze pytanko: będzie kontunuacja 4 ways to fix life???
OdpowiedzUsuńTak będę. Niestety rozdziały będą pojawiały się bardzo rzadko
UsuńCudowne. zakończone w idealnym momencie dobrze dobranymi słowami. ostatnia adnotacja daje do myślenia, że teraz już będzie już normalnie, bezpiecznie. odnaleźli się są razem, bez żadnych przeszkód. będzie dobrze. Dziękuję ci za tego bloga. świetnie napisany, ciekawa historia. na pewno będę do niego wracała.
OdpowiedzUsuń~DŻEEJ.
Poplakalam sie ale tylko dlatego że to już koniec :c
OdpowiedzUsuńKsiążka jest zajebista, masz wielki talent !!!
Pozdro ♥
Na samiutki koniec muszę uświadomić Ci, ze twoje opowiadanie to jak i godzina 00 (piszę tylko o tych, bo tylko te czytałam, ale mam zamiar wszystkie) są wspaniałe, przepełnione emocjami i za to dziękuję! Naprawdę skłaniają do refleksji, głębszych przemyśleń, szczególnie to. Uwierz, ze dzięki Tobie uświadomiłam sobie wiele ważnych rzeczy.
OdpowiedzUsuńżyczę ci wszystkiego co najlepsze w życiu!
żadne słowa nie oddadzą tego jak świetnie piszesz i jak jestem ci wdzięczna.
- wdzięczna