21
Na świat
Ruth:
Rozdział NAPRAWDĘ krótki. Boże, naprawdę krótki, ale tylko dlatego, że miał
przedstawiać taki przełom Louis’ego. I oczywiście, as always, ostatni planuję
długi, piękny, głęboki (choć nie tak głęboki jak ten, bo… Wow, nie wierzę, że
napisałam to z taką łatwością O.o ) i tak dalej. Miłego czytania i liczę na
komentarze :)
PONIEDZIAŁEK,
13 LISTOPADA
Tego
oto pechowego dnia ponownie trafiłem do Bethlem Royal Hospital, gdzie wszystko
było inne niż kiedyś. Wchodząc tam, czułem się jakby minęło kilka lat. Trafiłem
do tego samego pokoju – nie mam pojęcia jak mógł stać wolny przez cały ten
czas, w końcu dostałem najlepszy, na pewno ktoś chętnie by go zajął. I wtedy
pomyślałem, że może wszyscy wiedzieli, iż wrócę, i to naprawdę mnie dołowało.
Dopiero
teraz poznałem jak to jest być bezużytecznym. Kiedy już nikogo nie obchodziłem
tak jak wcześniej lub po prostu nabierałem się na ich troskę. Nie spotkałem
Jane Davis, ani Micah Jones’a. Była tylko siedząca w swoim okropnym fotelu z
grobową miną Dana McCrass, która chciała na mnie nakrzyczeć – wiem, ponieważ
wyczytałem to z jej oczu – ale wiedziała, że nie może i powstrzymała się.
A ja
się sypałem. Zatrzymując się w martwym punkcie, z którego nie mogłem określić,
czy wszystko z Harry’m skończone, ponieważ gdzieś w środku kryła się nadzieja,
że jednak nie. Walka z samym sobą należała do najgorszych. Wiedziałem to już
podczas borykania się ze swoim homoseksualizmem, którego nadal nie potrafiłem
zrozumieć, ponieważ przez to wszystko co się działo, miałem wrażenie, że robię
coś źle i nie wszyscy to tolerują. Kochałem chłopaka.
Bardzo mocno. Ale to nie było tak, że wszystko kręciło się wokół jego penisa i
całej reszty. To był Harry, który zajmował większą część mojego dziennika,
myśli i serca, a teraz dał mi jasno do zrozumienia, że tego nie potrzebuje.
Szpital
tak bardzo opustoszał, że nie dało się myśleć o niczym innym, jak o samotności.
Nie wiem dlaczego, ale zajęcia artystyczne zostały wycofane, Micah nie uczył
już jak wyrażać emocje poprzez farby i glinę, a sala została przeznaczona na
spotkania grupy wsparcia, do których miałem być przydzielony. Nie sądziłem, że
siedzenie na poduszkach, słuchanie opowieści innych i zmawianie modlitwy na sam
koniec, mogłoby jakoś pomóc, ale poszedłem z myślą, że spotkam Ethel.
Kiedy
już tam poszedłem, spotkałem zupełnie obcych ludzi z dziwnymi problemami, które
nie pasowały do moich. I wtedy zrozumiałem, że pod moim nazwiskiem w karcie
pacjenta nie napisali „ciężkie przeżycia”, tylko „samookaleczanie”.
Tęskniłem
za Ethel, Jane i Micah. Dany nie było mi szczególnie brak, ponieważ widywałem
ją czy tego chciałem, czy nie. Po jednej z wizyt w jej przerażająco-dołującym
gabinecie, nie wróciłem do pokoju, ale poszedłem na stołówkę, by rozglądnąć
się, czy ktoś tam jeszcze jest. I znalazłem Patricka – chłopaka z problemami,
który udawał chorego, by trzymać się z dala od rodziny – siedzącego przy pustym
stoliku i jedzącego coś, co wyglądało jak hamburger, ale raczej były to
nawpychane do dwóch zwykłych połówek bułki składnik. Nie chciałem się narzucać,
czy przerywać ciszy, ale kiedy człowiek jest tak bardzo rozbity, stać go na
wszystko. Dlatego podszedłem do Patricka, pytając go o najgłupszą rzecz na
świecie – ale tylko to mogłem wymyślić w przeciągu kilku sekund.
-
Masz gumę do żucia?
Wiedziałem,
że spojrzy na mnie tak, jak to zrobił.
-
Jaja sobie robisz?
I
właśnie dlatego zrobiło mi się tak głupio.
- Nie
pozwalają ich mieć.
-
Zawsze zastanawiałem się, dlaczego?
-
Moglibyśmy się nimi celowo zadławić – wyjaśnił.
- W
sumie racja.
Potem
była cisza, trwająca dłużej niż pięć sekund, ale nie krępowała nas. Patrick
jadł, czując się swobodnie. Wiedziałem, że jest tak dlatego, iż on jest zdrowy,
a ja chory, więc może czuć się przy mnie lepiej i może naprawdę tak było. Ludzie
mogli się przy mnie dowartościowywać. Tylko że nie potrafiłem określić, czy to
dobra, czy zła rzecz.
Patrick
nie mówił dużo. Wymieniliśmy kilka zdań o sporcie i pogodzie, nie wiedząc, czy
drążenie gatunków muzycznych sprowadzi nas do czegoś dobrego. Gry komputerowe
nie bardzo mnie interesowały, a on po prostu nie wiedział, co o nich
powiedzieć. Pozwoliłem mu zjeść, a potem zapytałem:
- Co
tu się stało, kiedy mnie nie było?
Patrick
popatrzył na mnie, jak na idiotę, nie wiedząc co ma powiedzieć.
- A
co miało się zmienić?
- Nie
ma zajęć artystycznych i kilku pracowników.
Patrick
skrzywił się i uniósł w górę ramiona.
-
Wiesz, nie znam się na tych rzeczach, ale chyba ktoś stwierdził, że nie są
potrzebne.
- Na
jakiej podstawie, do cholery?
Pomyślałem
o tym, jak niechętnie w nich uczestniczyłem i poczułem ucisk w klatce
piersiowej.
- Skąd
mam wiedzieć?
Pomyślałem
o szkolnej sali plastycznej, farbach, płótnie i o Harry’m. Zamiast różnic,
zacząłem dostrzegać podobieństwa między nimi. Z tworzeniem było jak z
rozwijaniem się nowego uczucia. Wena przychodzi nagle - nie można jej było szukać
– a przenosząc dzieło z głowy na płótno, pomagałeś się temu rozwijać, aż
osiągnąłeś cel i swój mały sukces. Miłość nie była tak skomplikowana, jaką ją
widzieliśmy, ale była trudna. Nie można było się tego dowiedzieć, póki się jej
nie poznało, nie zrozumiało jej sensu i starania, jakie mieliśmy w nią wkładać.
Ponieważ to uczucie było jednym z wielu celów życia – tych największych i
najważniejszych.
Czasem
chłopak chce się zabawić i to jest w porządku. Innym razem nie, bo jest
zraniony i stanowi łatwą ofiarę. W tym konkretnym przypadku rany się
zabliźniają, więc nie rozdrapujmy ich. Nie przeszkadzajmy mu. Ponieważ jest
wrażliwy, inteligentny i złamany.*
Taki
właśnie był Harry i taki właśnie byłem ja. W tamtej chwili, siedząc i patrząc
na tempom twarz Patricka, zrozumiałem, że ja i Harry w jakiś sposób jesteśmy
jedną osobą, która nie potrafi sobie poradzić i myśli tylko o ucieczce, która –
oczywiście – była najgorszym rozwiązaniem.
-
Potrzebuję kogoś, kto mógłby mnie chronić – powiedziałem do Patricka.
-
Chronić przed czym?
-
Przed samym sobą.
Patrick
przestał przeżuwać, patrzył na mnie cały czas, wykrzywiając się, jakby
rozumiał, ale nie chciał się przyznać. W końcu musiał udawać psychicznie
chorego.
- Nadal
nie powiedziałeś mi, dlaczego nie widuję większości personelu.
Patrick
zakrztusił się piciem.
-
Personelu? Brzmisz, jakbyś prowadził hotel. – A potem dodał: - Zostali
przeniesieni do innego budynku.
- A
Ethel?
- Kim
jest Ethel?
Zamilkłem.
-
Chcę, żeby wrócili.
- Nie
masz wpływu na czyjś los. Tak jak nie masz wpływu na swój.
Patrick
mówił rzeczy, przez które mój umysł pobudzał się do rozpamiętywania przeszłości
i analizowania swoich błędów. Skoro nie mieliśmy wpływu na los nasz i naszych
bliskich, Harry nie był niczemu winny. Prawda?
-
Rzeczy się dzieją – kontynuował – bez naszej zgody. To przeznaczenie. Zwykle
zdarzenia mają swoją przyczynę i następstwa.
-
Nawet kiedy są złe?
- Ta
– przytaknął. – Ludzie cierpią, niewiele możemy zrobić, by ich przed tym
uchronić. Tak samo, jak nie możemy uchronić siebie. Stojąc z boku nie znamy
swojego zachowania. Jesteśmy sobą, ale jesteśmy sobie zupełnie obcy. – Patrick
najwyraźniej napomniał, że miał być chory. – Możemy tylko stać z boku w
chwilach upadku i wspierać się nawzajem. Na tym to wszystko polega, nie
uważasz?
Cóż
miałem zrobić, jak nie przytaknąć? Wiedziałem, że jego słowa odnosiły się do przyjaźni,
cierpienia, miłości, separacji i wielu innych rzeczy, o których wiedział tylko
Patrick. A miłość była piękna i sprawiała, że czułeś się jak anioł. W tamtej
chwili zrozumiałem, że przez cały ten czas użalałem się nad sobą; spadałem, a
Harry za wszelką cenę chciał skoczyć za mną, tylko że nie do końca mu na to
pozwalałem.
Pomyślałem,
że czas zrobić w swoim życiu coś, by go do siebie przybliżyć.
Nagle
Patrick skierował wzrok w dół, na bandaże, i powiedział:
-
Wiesz, kiedy się tniesz, twoje nadgarstki płaczą.
Zacząłem
się śmiać. To nie było spowodowane Patrickiem, ale całą tą sytuacją. Rodziłem
się na nowo. Nie byłem ciałem niebieskim, byłem osobą, która miała wkład w cały
sens życia i musiała udowodnić, że jest wartościowa. Bo właśnie takim się teraz
czułem.
_____
* Dziennik pozytywnego myślenia
Boże, nawet nie wiesz jak się cieszę z kolejnego rozdziału! Jedyny błąd jaki mi się rzucił w oczy to: tępą twarz, a nie tempom :) Ciekawa kontynuacja. Bardzo podoba mi się styl w jakim piszesz i emocje, które potrafisz przekazać. Dziękuję Ci, że to opowiadanie jest zupełnie inne od wszystkich, nieprzewidywalne. Z niecierpliwością czekam na rozdział końcowy ~DŻEEJ.
OdpowiedzUsuń