27 grudnia 2012

3. Srebro zimy


3
Czasami ludzie nie dostrzegają kolorów

CZWARTEK, 2 LUTEGO

            Dziś wybrałem w stołówce kawałki kurczaka i frytki. Usiadłem z Liamem i Zaynem, jak zwykle. Pomieszczenie było przepełnione, co sprawiało, że robiło się gorąco, a ja wyobraziłem sobie jak wybucha pożar. Rozlega się alarm przeciwpożarowy, ze spryskiwaczy tryska woda, wszyscy krzyczą i kierują się do wyjścia. Płomienie pochłaniają stoliki oraz kucharki, które opadają na ziemię w cierpieniu. Gorąco i dym rozlewają się na panice panującej wokół jak sos do pieczeni, dławiąc wszystko.
            Podszedł do nas Josh i usiadł z hukiem.

            - Boże, ten dzień nie ma końca. – westchnął.

            Wszystko, co Josh mówi, brzmi jak westchnienie. Stale chodzi z uniesioną głową i udaje, że mimo tego jaki jest cudowny, wszystko sprawia mu trudność, a świat obraca się przeciwko niemu. Ugrzązł w szkole pełnej idiotów, gdy tymczasem powinien być na nagiej sesji zdjęciowej ze swoją dziewczyną. Jeeezu.
            Powiedział:
            - Dzięki Bogu mam Kate. Czyż nie jest niesamowita? – powiedział, jakby w odpowiedzi na moje myśli.
            Josh bez przerwy posługuje się słowem: „niesamowita”. Zaczął nam opowiadać jak obściskiwał się na imprezie ze swoją ‘modelką’, jakbyśmy sami tego nie widzieli. Ale mimo to nie mogłem się powstrzymać, żeby nie słuchać. Reszta też z zainteresowaniem skupiła się na koledze i dokładnie analizowała każde słowo. Czułem się jak dziewczyna, siedząca z koleżankami i rozmawiająca o chłopakach, i pomyślałem, że to wszystko spodobałoby się Louis’emu. Jest… był bardzo dziewczęcy.
            Myślałem, że ta słodka pogawędka nie ma końca i będę zmuszony wysłuchiwać Josha do końca przerwy, ale nagle temat zboczył na sprośne rzeczy, więc odszedłem niezauważony.

PONIEDZIAŁEK, 6 LUTEGO

            Dziś po szkole musiałem iść na spotkanie z Londie. Zadzwoniła, mówiąc, że to wyjątkowa wizyta, ponieważ ostatnią opuściłem, a z poprzedniej wybiegłem.
            Nikt oprócz mamy nie wiedział, że chodzę na terapię. Kazała mi się jej podjąć rok temu, kiedy zauważyła, że czas nie leczy ran. Byłem jej ogromnie wdzięczny za to, że nikomu o tym nie powiedziała. Jay także. To był sekret, który znały tylko 3 osoby.
            Przeprosiłem Londie, nie mogąc dłużej patrzeć w jej wypełnione współczuciem oczy, a ona poprosiła, bym usiadł i powiedziała:
            - Zapomnijmy o wszystkim.
            Nie mogłem uwierzyć, że w jej słowniku znajduje się słowo „zapomnieć”, i zaraz poczułem złość. Chciałem wyjść, ale powstrzymałem się. Przez całą godzinę siedziałem w milczeniu. Nie zmusi mnie do mówienia, ani do pamiętania.

CZWARTEK, 9 LUTEGO

            Wieczorem całą wieczność czekałem z Niall’em na autobus. Praktycznie nie rozmawialiśmy. Padał deszcz i zapadał zmrok, a przejeżdżające samochody ochlapywały chodniki. Wyobrażałem sobie, że nagle wpadają w poślizg. Stawałem się świadkiem wypadku – bardzo dużego wypadku -, przerażenia kierowców, agonii podczas tych ostatnich sekund, kiedy pojazdy wymykały się spod kontroli.
            Nadjechał autobus, a kiedy chciałem wsiąść, Niall wpadł na mnie i uśmiechnął się. Przepuścił mnie pierwszego i podążył za mną. Tym razem nie wszedł na górę, ale usiadł obok mnie, na tyle pojazdu.
            - Dostałeś karę za to, że tamtego dnia wyszedłeś z klasy? – To było jego pierwsze pytanie.
            Przytaknąłem.
            - Pani Haynes jest taka głupia i złośliwa, że nawet się tym nie przejąłem. Szczerze mówiąc, to nawet się cieszę. I już odsiedziałem swoje. – Zamilkłem. – Jak pani Sparrow?
            - Lubię ją, chociaż… no wiesz… Nawet nie zauważyła, jak długo mnie nie było. Czuje się tu taki nieważny. – wyznał.
            To jest nas dwóch, pomyślałem, ale nie powiedziałem tego.
            - Taaak, jest dziwna. – przytaknąłem. – Ale lubiłem lekcje z nią. Żałuję, że teraz angielskiego uczy mnie pan Bloxam.
            - Nasz wychowawca?
            Skrzywiłem się, kiwając potakująco głową.
            - On nawet nie lubi książek. – stwierdziłem, a Niall wzruszył ramionami i sięgnął do plecaka.
            - Czytałeś to?  - zapytał i podsunął mi pod nos książkę.
            Była to kanadyjska powieść o człowieku, który traci ramię. Wydawała się naprawdę dobra, taka inna. Niall powiedział, że dużo czyta, a potem zamilkł i skrzywił się, jakby zjadł coś gorzkiego.
            - Niedobrze ci?
            - Nie, ja tylko – przerwał. – Moja mama nie umarła tak, jak ci mówiłem, wiesz.
            Odwróciłem wzrok i zobaczyłem na szybie tłusty ślad po wosku do włosów, i pomyślałem o osobie, która oparła się w tym miejscu. Potem dotarło do mnie co powiedział blondyn.
            - To znaczy, że kłamałeś?
            - Niezupełnie. Ona umarła, ale nie z tego powodu tutaj przyjechałam, a tak to wtedy zabrzmiało, kiedy ci opowiadałem. Odeszła, gdy byłem jeszcze dzieckiem.
            - Dlaczego więc przeniosłeś się do Anglii?
            - Tata dostał nową pracę.
            - Więc… Dlaczego tego po prostu nie powiedziałeś?
            Wzruszył bezradnie ramionami i zwiesił wzrok.
            - To nie ma znaczenia.
            - Nie wiem co powiedzieć. – odparłem.
            Na moment zrobiło się bardzo cicho.
            - Chciałem, żebyś wiedział. Mama umarła, gdy miałem dwa lata. Mam macochę, która jest bardziej moją mamą, i ona żyje.
            Było coś w sposobie opowiadania Niall’a, co sprawiało, że zachciało mi się śmiać. Nie mogłem się powstrzymać, i gdy teraz o tym piszę, wydaje mi się to być głupie.
            - Przepraszam. Nie śmieję się dlatego, że twoja mama nie żyje – powiedziałem, co zabrzmiało okropnie.
            Ale, dzięki Bogu, krzywy uśmiech Niall’a znikł i chłopak zaczął chichotać. To rozśmieszyło mnie jeszcze bardziej; aż bolało. On także się śmiał, a ja próbowałem powiedzieć, że nie powinniśmy, ale za każdym razem, gdy próbowałem to z siebie wydobyć, oboje śmialiśmy się jeszcze głośniej.
            Przegapiłam swój przystanek i nagle ponownie lunął deszcz. Niall powiedział, że mogę do niego wpaść, a ja pomyślałem: „Czemu nie?”.
*
Strugi deszczu utworzyły pierzaste wzorki na śliskim asfalcie, wszystkie czarne i mokre. Znaleźliśmy się przed dużym trzypiętrowym domem w stylu wiktoriańskim. Był zbudowany z czerwonej cegły i miał również czerwone drzwi. Zwolniliśmy żeby złapać oddech, a ponieważ byliśmy przemoknięci, nie przejmowaliśmy się tym, że wciąż pada. Na podjeździe stały mercedes esteta i citroen 2CV. Niall powiedział, że ten fioletowo żółty (zgaduję, że citroen 2CV) będzie należeć do niego, gdy tylko skończy siedemnaście lat - co stanie się tego lata, tak jak w moim przypadku.
            - Będę się uczył jeździć lewą stroną. – powiedział dumnie.
            Zastanawiałem się, jak by to było przenieść się na drugą stronę świata. Kiedy przyjeżdża się do Anglii w zimie, musi to być straszny kraj. Zapytałem, jak wygląda zima w Kanadzie. Niall odparł, że w Canmore jest mroźno przez długie miesiące. Naprawdę mroźno i śnieżnie.
            Byłem tak mokry, że czułem strużki wody, cieknące mi po plecach. W jakiś sposób było mi z tym dobrze. Czułem się lekki i wolny, jakby nic mnie nie obowiązywało. Podniosłem głowę ku zapłakanemu niebu, a Niall powiedział:
            - W tym kraju wciąż jest tak deszczowo. Chodź!
            Wpadliśmy przez drzwi do środka. Wyobrażałem sobie ich dom jako pusty i szary, wypełniony smutkiem, bo mama Niall’a nie żyje, ale było wręcz przeciwnie. Macocha zbiegła ze schodów z szerokim uśmiechem. Miała na sobie bardzo cienki sweter z dużym dekoltem i dopasowane do niego obcisłe spodnie. Wyglądała całkiem ładnie, radośnie i żywo. Jej orzechowe włosy lśniły, tak jak kiedyś włosy Jay, ale starałem się o tym nie myśleć.
            Przywitała się:
            - Cześć, jesteście cali przemoknięci! – zawołała i pobiegła dalej na tył domu.
            Z korytarza wchodziło się do kuchni i dwóch jasnych, kolorowych pokojów. Jeden wyglądał jak bawialnia, pełno w nim było zabawek porozrzucanych niedbale i książek. W drugim, eleganckim, trzy brązowe kanapy, ustawione idealnie pod górskimi pejzażami. Wokół unosił się lekki zapach dymu. Macocha Nialla wypadła na korytarz, trzymając na rękach małą dziewczynkę, i wyrzuciła z siebie jednym tchem:
            - Cześć, przepraszam. Chaos. Sorry za ten dym. Przypaliłam dzisiejszą lasagne. Czy wciąż tak śmierdzi?
            Z piętra dobiegł wrzask. Aż zabolały mnie uszy.
            - Hej, wy dwie, wystarczy! – krzyknęła macocha. – Obudzicie małego Adasia! Na litość boską…
            Pobiegła schodami na górę z dziewczynką na biodrze. Za nami weszły dwie dziewczny. Popatrzyłam na Niall’a, a on najwyraźniej musiał dostrzec pytające spojrzenie.
            - Mam dużo sióstr. – wyjaśnił i westchnął z czułością.
            Obie były ode mnie starsze. Jedna wyglądała na osiemnaście lat, a druga na dziewiętnaście. Miały jasne włosy, jak Niall, w przeciwieństwie do dziewczynki na biodrze macochy. Ta starsza miała charakterystyczny błysk w oczach i wyraźnie się z czegoś śmiała, a druga wydawała się być poważniejsza, miała wąskie wargi i zaciśnięte usta.
            - To Jessie i Jackie. – przedstawił je Niall.
            Nie byłem pewien, która jest która. Obie powiedziały: „Cześć” i wyciągnęły ręce, żeby się przywitać. Wyszło bardzo oficjalnie. Ręce młodszej były chłodne, starsza – Jackie, jak sądzę – przytrzymała moją dłoń o sekundę za długo. Żołądek lekko podskoczył mi z zawstydzenia i poczułem się żałośnie. Nagle pomyślałem o Louis’m i zapragnąłem, by był tu ze mną.
            Macocha zeszła z góry zziajana, ale z uśmiechem na ustach.
            - Wciąż staram się przywitać jak należy. Pewnie myślisz, że jesteśmy okropnie niecywilizowani!
            Niall wskazał na małą dziewczynkę w ramionach kobiety.
            - To Ana. Na górze słyszymy Alice, Amelie i Anthony’ego. – Podszedł, żeby przytulić siostrzyczkę. – Jeśli dalej będą im się rodzić dzieci, zabraknie imion na A. Angela i tata lubią literę A, prawda?
            Ana wyślizgnęła się z jej objęć. Czarne włosy jej sterczały, na całej twarzy miała pełno zwariowanych piegów, a policzki były zarumienione i spocone. Wybiegła z przedpokoju, a roześmiana macocha Niall’a ruszyła za nią pędem. Dziewczyny poszły na górę, a ja i Niall udaliśmy się do kuchni. 
            - Ile masz sióstr? – zapytałem.
            - Pięć. – odparł. – I dwóch braci. Większość to przyrodnie rodzeństwo.
            Raz jeszcze zjawiła się macocha. Uścisnęła mi dłoń i powiedziała:
            - Jestem Angela. Przepraszam. To istny dom wariatów.
            Zrobiła nam herbatę. Zapytała o szkołę i opowiedziała, śmiejąc się, historyjkę o tym, jak mała Ana siedziała przy blacie, jadła ciastko i powiedziała: „To dopiero życie”.
            Wtedy z góry dobiegły krzyki i Angela zostawiła nas samych. Powiedziałem Niall’owi, że jego macocha wydaje się być miła, a on się ze mną zgodził i uśmiechnął z ulgą. Pomyślałem, że powinienem powiadomić Jay gdzie jestem, więc napisałem jej esemesa. Nie miałem ochoty dzwonić.
            Niall szperał w szafce i przyniósł album, na którym było wyklejone jego imię.
            - To moja dziewczyna. – wskazał palcem na jedno ze zdjęć, gdzie znajdowała się ładna brunetka.
            - Masz dziewczynę?
            - Już nie. Kiedy wyjeżdżałem, powiedziałem jej, że musimy zerwać. Złamałem jej serce.
            Posmutniał, więc pogładziłem go po plecach i przewróciłem stronę. Pozostawił zdjęcia do mojej dyspozycji i poszedł robić makaron z serem. Potem oglądaliśmy kanadyjski film o instruktorce aerobiku i jej córce, które mieszkają z inną matką i córką. To mi o czymś przypomniało i poczułem, że mi niedobrze, ale Niall nagle wyjął wiersze i pokazał mi kilka. Pierwszy opowiadał o zerwaniu i był bardzo smutny. Żarówka wisząca samotnie na środku pokoju – właśnie o tym pisał. Drugi wiesz był o Anglii i deszczu, i wbrew pozorom, wydawał się być radosny. W ostatnim wierszu, o którym się wyraził, że to poemat prozą, napisał o słowie miłość. Zapytał mnie o jedną linijkę, więc zasugerowałem coś, a on przeczytał to jeszcze raz i ta zmiana przypadła mu do gustu. Doskonale wiedziałem co to miłość, nie potrzebne mi były żadne wiersze na dowiedzenie się tego. Ale… coś w nich było; coś co sprawiało, że zapragnąłem napisać choć jeden.
            Pora była późna, a ja miałem jeszcze lekcje do odrobienia. Zadzwoniłem do Jay, bo nie odpisała na esemesa. Zaproponowała, że po mnie przyjedzie. Zdziwiłem się, ale wolałem jej nie odmawiać i nie wychodzić na deszcz.
            Jay stała w drzwiach domu Niall’a i wyglądała jak zagubione dziecko, małe, o wielkich oczach. Wyraz jej twarzy był przepełniony bólem i sprawił, że chciałem stamtąd jak najszybciej odjechać. Macocha Niall’a zaprosiła nas na coś do picia, ale Jay czuła się chyba podobnie jak ja. Ci wszyscy ludzie i hałas – nagle tego było jej za wiele. Powiedziała, że musimy jechać.
            Gdy wysiadaliśmy z samochodu, było już ciemno, a deszcz wciąż padał. Nasza ulica pachniała mokrymi liśćmi.
            - Najgorsza pora.
            Głos miała ściśnięty, jakby to wcale nie była najgorsza pora roku, tylko jak gdyby istniały o wiele gorsze okresy. Natychmiast po wejściu do domu wbiegła do swojego pokoju.
            Wiedziałem co o mnie myśli; co myśli o tym wszystkim. To było takie żałosne, zajmowanie się czyimś dzieckiem, kiedy nie miało się obok swojego. Dlaczego niby miała to robić? Byłem przeszkodą w drodze do jej prawdopodobnego samobójstwa. Anne mówiła, że Jay nigdy nie odbierze sobie życia, ale co ona mogła wiedzieć? Nie było jej tu, gdy oboje jej potrzebowaliśmy.
            Oglądałem telewizję, ale nie znalazłszy w niej nic ciekawego, wyłączyłem i nagle przyszło mi do głowy zdanie o gałązkach i drzewach. Musiałem je zapisać. Gdy tylko znalazło się na papierze, naszła mnie ochota, żeby napisać kolejne. Skończyło się na tym, że stworzyłem wiersz.

Gałązki na drzewach
Sterczą ostre i nagie
Z pierścionkami na palcach
I kołtunami we włosach

Srebro zimy
Przydymione od deszczu
Wiedźmy promieni słonecznych
Znów latają nisko

Myślę, że byłby lepszy, gdyby miał jeszcze jedną zwrotkę, ale nic nie przychodziło mi do głowy.

WOREK, 14 LUTEGO

Dzisiaj są walentynki, a ja nawet nie mam dziewczyny lub chłopaka – no cóż, przynajmniej tak mi się zdaje. Wciąż myślę o Louis’m i zastanawiam się czy jeszcze kiedyś uda mi się z nim porozmawiać i wtedy dociera do mnie, że nie.
            Biedny Josh miał okropny dzień. Kate zerwała z nim tego ranka. Pierwszy raz widziałem go w takim stanie. Płakał, gdy przyjechał do szkoły i powiedział, że Kate od pół roku spotykała się z innym chłopakiem. To smutne, utrata kogoś, kogo się kocha boli najbardziej. Liam cały dzień próbował rozweselić Josha; był naprawdę kochany. Chociaż czasami jest głośny i apodyktyczny, potrafi być wyrozumiały i miły. Ostatnio nieczęsto go takiego widziałem.
            Wieczorem wdrapałem się na dach, żeby porozmyślać o walentynkach sprzed dwóch lat. Louis szykował się na szkolną imprezę, na którą ja postanowiłem nie iść. Chciałem żeby został i spędził ze mną ten wieczór, ale bardzo zależało mu na imprezie. Byłem zazdrosny.
            Włożył wtedy niebieską koszulę i obcisłe spodnie, które podkreślały jego dziewczęce biodra i błękitne oczy. Poszedłem do swojego pokoju, żeby poszukać w szufladzie różowej muszki. Wróciłem i zacząłem wymachiwać nią przed nosem Louis’ego.
            - No co? – zapytał.
            - Załóż, będzie zabawnie.
            - Ty załóż i chodź ze mną.
            Zamarłem na moment.
            - Chcesz pójść tam ze mną?
            - Chcę żebyś tam był – poprawił mnie.
            Skrzywiłem się i pokręciłem głową.
            - No załóż ją. – podsunąłem mu muszkę.
            - To mega gejowskie. – skwitował, wciąż poprawiając koszulę.
            - Nikt się nie zorientuje. Jesteś zabawną osobą.
            Pomyślałem, że powiedziałem coś źle. Zabrzmiało to tak, jakby nikt nie traktował go poważnie. Ale Louis zauważył moje zmieszanie i uśmiechnął się.
            - Ty mi ją załóż. – powiedział, odwracając się twarzą w moją stronę.
Zrobiłem to, bardzo delikatnie i czule, chcąc dotykać go jak najdłużej. Potem chciałem się odsunąć, ale Louis przytrzymał mnie i długo patrzył w oczy. Nie sądziłem, że jego są tak głębokie. Miałem wrażenie, że się w nich topie, ale nie wołałem o pomoc, tak było dobrze.
            W końcu przycisnął mnie do siebie i pocałował, tłumacząc, że są walentynki i nie mógł się powstrzymać. Za to ja poczułem się jeszcze bardziej zagubiony. Czym właściwie byliśmy, skoro Lou powtarzał, że nie chce być gejem i mamy nikomu nie mówić o pocałunkach?
            - Ta muszka to prezent od babci. – wyjaśniłem, chcąc przerwać ciszę.
            - Której?
            - Właściwie, to twojej babci. – uśmiechnąłem się.
            - Dlaczego nie dała ją mnie? – zdziwił się.
            - Bo cię tu nie było.
            I teraz też go tu nie ma. Nie ma go tutaj. Czy to w ogóle jest w porządku?

ŚRODA, 15 LUTEGO

            Wszystko szło nie tak.
            W szkole było dobrze, spędzałem czas z Niall’em, który pokazał mi nowe wiersze. Pojechaliśmy autobusem do domu, a kiedy wszedłem, Jay sprzątała akurat po kolacji, chociaż była to tylko pizza na wynos. Nawet trochę pogadaliśmy o szkole i innych sprawach, jednak mówiłem jej tylko to, co chciała usłyszeć. Zapytała czy mam jakiś nowych przyjaciół i czy wybieram się gdzieś w najbliższym czasie. Przez chwilę zdawało mi się, że stoję z boku, a ona rozmawia z Louis’m, bo tak zawsze wyglądała ich pogawędka, gdy jedli osobną kolacje, a ja przechodziłem obok jadalni. Ale, kurczę, ona mówiła do mnie. Wyjaśniłem, że rzeczywiście w klasie jest nowy uczeń i mamy wiele wspólnego, co mogło ją zaboleć, bo to z Louis’m zawsze byłem najbliżej. Potem zastanowiłem się chwilę i oznajmiłem, że w piątek jadę z Liamem do kuzyna Zayna.

            - Nie możesz. – odparła. – Od lat właśnie tego dnia potykamy się z Haywoodami na kolacji.  Nie ma szans, żebyś się wymigał.
            - Chociaż ten jeden raz?
            - Nie, Harry.
            - Już nie jestem dzieckiem.
            - Nie zaczynaj.
            - Nie zaczynam. Po prostu nie chcę tam iść.
            Odsunąłem talerz na bok i wstałem. Nie rozumiałem dlaczego zmusza mnie do tego, do czego był zmuszany Lou. Nie jestem przecież jej synem.
            - Musisz. – Uparła się.
            - Po co? – Naprawdę chciałem wiedzieć.
            - Chcesz się o to kłócić?
            - Nie idę.
            - Nie masz wyboru.
            Wiedziałem, że nie powinienem z nią dyskutować, bo skoro raz coś powiedziała – to musiało się stać. Katherine Haywood jest najlepszą koleżanką Jay ze szkoły i przyjaźnią się od zawsze, a ich syn Luck miał być przyjacielem Louis’ego, ponieważ znają się od dziecka. Lou na początku nie miał nic przeciwko, ale potem poznał mnie i wyjaśnił mamie, że nie może dogadać się z Luckiem. Potem wcale nie musiał jeździć, gdy coś mu wypadło. Nawet jeśli chodziło o błahostkę.
            - Proszę, nie każ mi jechać. Proszę, Johannah – błagałem.
            Zamknęła oczy.
            - Nie możesz tego ciągnąć w kółko. – westchnęła.
            - Nie rób z tego czegoś ważnego, bo tak nie jest. Nie chcę jechać do tych głupich Haywoodów.
            - Wezmę twój telefon i odwołam wszystkie spotkania, które nagle są dla ciebie ważniejsze od rodziny
            - Jakiej rodziny?! – wrzasnąłem.
            Naprawdę chciałem jechać do Zayna. Wciąż miałem nadzieje, że uda mi się z nim porozmawiać, tak jak na imprezie, gdy był moim Louis’m. Jay nie zrozumiałaby tego.
            - Daj mi telefon! Jeżeli tego nie zrobisz, ja zadzwonię!
            Ona także krzyczała.
            - Jesteś obłąkana!
            Chwyciłem komórkę, wszedłem do swojego pokoju i trzasnąłem drzwiami. Nadal niczego nie rozumiałem i nie wiedziałem co robić. Po tym wszystkim dobrze będzie pojechać do tych głupich Haywoodów. W końcu miałem opiekować się Jay, a nie jeszcze bardziej ją dołować – mimo tego jak idiotycznie się zachowuje.
            Wybrałem numer do Zayna, ale nie odbierał, więc zadzwoniłem do Liama. Zanim zdążyłem coś powiedzieć, zaczął pytać, o której do mnie podjechać w piątek. Poczułem jak łzy napływają mi do oczu. Wyjaśniłem, że nigdzie nie idę i odłożyłem słuchawkę. To był koszmarny wieczór. Jeden z wielu.

CZWARTEK, 16 STYCZNIA

            Na religioznawstwie rozmawialiśmy o muzułmanach i Koranie. Josh, obok którego siedziałem, powiedział, że powinniśmy zachować ostrożność w kwestii wpuszczania ich do kraju, a zrobił to w najgorszy sposób. Zayn, muzułmanin, zdenerwował się i syknął, że wszyscy jesteśmy rasistami. Żałowałem, że utknąłem w tej sali. Gdybym potrafił się skurczyć do wielkości ziarnka ryżu, najchętniej schowałbym się w piórniku i nie wychodził przez długi czas.
            - Nie jestem rasistą – odrzekł Josh. – Po prostu stwierdzam fakty. Mówię o terrorystach. Musimy dbać o własne bezpieczeństwo. – wymądrzał się. – W przeciwnym razie będziemy zagrożeni. – Szturchnął mnie w ramię. – Harry, zgadzasz się ze mną?
            Serce zaczęło mi walić szybciej, w gardle mi zaschło. Wszystkie kolory w klasie pojaśniały. Myślałem o terrorystach i o tym, że właśnie wpadają do naszej szkoły, głośno krzyczą, a Josh w panice wstaje i próbuje uciec przez okno, ale jeden z nich celuje w niego bronią i strzela. Potem Josh osuwa się na ziemię i uderza głową o twarde panele.
            Jak w ogóle można być terrorystą? Co to daje? Zwykły facet, wiodący normalne życie, jest przekonany, że jeśli tylko to zrobi, będzie mógł przespać się z nie wiadomo iloma odzianymi na biało dziewicami i już zawsze będzie siedzieć na puchowej chmurce. Wystarczy tylko jeden morderczy akt. Ma to dla mnie tyle samo sensu, ile strzelanie do grupy obcych ludzi, a trochę mniej jak strzelanie do Josha.
            Zayn patrzył na mnie i czekał na odpowiedź. Wyjąkałem:
            - Nie wiem. Skąd mam wiedzieć?
            Poczułem złość. Nie na całe zło świata, czy zawiedziony wzrok Zayna, ale na głupiego, podłego Josha. Pomyślałem, że chyba zwymiotuję. Musiałem wybiec z klasy do łazienki. Było mi tak długo niedobrze, że wreszcie nie miałem już czym wymiotować.
            Nie wiem, co ze mną jest nie tak.


2 komentarze:

  1. WOOOOOOOOOWWWWWWWWWWW!!!!! TO JEST ZAJEBISTE.
    CO SIĘ STAŁO Z LOUIS'EM?
    CZEKAM NA NASTĘPNY. <3

    OdpowiedzUsuń
  2. ojojojoj. ten rozdział tez mi się podoba! ajajajajaj.jak każdy XDD ta tajemniczość, cholera! lubie tajemnice,ale to, że nie wiem co się stało z Lou dobija mnie! zastrzelili go? wpadł pod samochód? nie wiem, myślę o takich rzeczach, bo Harry o nich myśli. to na pewno było coś takiego. ale przecież nawet nie wiem, czy on żyje czy nie! XD wydaje się, że nie... ale dlaczego mam przeczucie, że tak? jestem dziwna XD
    Jay, Jay, Jay... może... nie wiem. już nic nie wiem.

    też chcę, aby Harry porozmawiał z Zayn'em. oh. to wcześniej było takie. mm. mrr. zasmaczyste! XD << co za słowo XD

    lepiej będę kończyć, bo to nawet nie trzyma się kupy. XD nic, a nic.

    OdpowiedzUsuń