27 grudnia 2012

4. Przydymione od deszczu


4
Dym o zapachu fiołków

Od autorki: Tu się pewnie zacznie trochę płakania na pewnym momencie z mamą Louis’ego. Ja się powstrzymałam, ale muszę się z wami czymś podzielić: to właśnie na wpisach, gdzie Harry opowiada o spotkaniach z Niall’em, moje oczy napełniają się łzami. Nie wiem co w tym jest. Chyba ten spokój i zrozumienie, bo on też nie ma przy sobie bliskiej osoby. Zwróćcie uwagę na ”WTOREK, 28 LUTEGO”, bo od kiedy o tym napisała, szybciej bije mi serce.

SOBOTA, 19 STYCZNIA

            Pamiętam jak pewnego dnia Louis musiał jechać do Haywoodów, a były to początki naszej przyjaźni, i bardzo chciał spędzić ten czas ze mną. Zapytał mamy czy mogę jechać z nimi, a ona zgodziła się. Zajmowaliśmy dwa miejsca przy dużym stole w jadalni Haywoodów, dumni z tego, że wszyscy inni starali się do nas dopasować i zająć puste miejsca obok.
            Od tamtej pory często jeździłem do tych ludzi. Poznałem Lucka i jego dwie siostry: Molly i Meredith. Często bawiliśmy się w ogrodzie, a potem tylko w nim przesiadywaliśmy.
            W tej chwili ja i Jay również zajmowaliśmy miejsce „moje i Louis’ego”, a pozostali uzupełnili luki. Luck wygląda teraz bardzo poważnie i ma dziewczynę, Kie, którą przyprowadził.
            Katherine Haywood jest energiczną, ale troskliwą kobietą z dużym podbródkiem i wielkimi udami. Jej włosy zawsze są spięte w wysokiego koka, a zęby żółte i końskie. Pomyślałem, że moja mama jest dużo ładniejsza od tej kobiety, a nawet od Jay, która w końcu przypominała najpiękniejszą osobę na tym świecie – Louis’ego.
            Katherine ma męża Marka, który jak na swój wiek jest bardzo przystojny i aż za bardzo troszczy się o żonę. Jest inteligentny i zawsze przygotowany na wszystkie okoliczności. Mark bez przerwy chwali się tym, że jego pradziadek wybudował ten dom, a dziadek go ulepszył.
To miejsce jest naprawdę piękne. Nie tylko dom, ale także ogród, pielęgnowany i dopieszczany przez wiele lat. Dotarło do mnie, że ta rodzina ma dużo szczęścia i zacząłem zastanawiać się jak to było być przyjaciółką Katherine w najmłodszych latach. Czy Jay kiedykolwiek pomyślała, że jej życie potoczy się gorzej niż życie Kate? Wzdrygnąłem się. To byłoby okropne, a wiem, że Jay taka nie jest. Ale wiem też, że musi się czuć obryzgana pechem… i ja wraz z nią. To tak, jakbyśmy jechali wraz z moją mamą pociągiem i obok siedziała tęga osoba, która bez przerwy zamawiałaby jedzenie z wagonu restauracyjnego. Lecz do dyspozycji byłyby tylko dwa dania: Szczęście i Pech. Ona jadłaby tylko Pech, a potem wymiotowała na nas przy każdym szarpnięciu pociągu. Anne chciałaby zmyć wymiociny, wysiadłaby na stacji i poszła do pobliskiej toalety, ale pociąg odjechałby bez niej.
            Tak, tak się właśnie czułem. Siedziałem, obryzgany przez pech wraz z Jay i przysłuchiwałem się rozmowie. Katherine zapytała jej jak się czuje, a ona uśmiechnęła się i powiedziała, że dobrze. Coraz lepiej.
            Kath popatrzyła na Marka i nachyliła się nad stołem, żeby objąć jej dłonie.
            - Zawsze możecie przyjechać i zostać u nas trochę… - zaczęła.
            - Nie – przerwała jej Jay. – Ale dziękuję.
            Zastanawiałem się jakby to było mieszkać w tym pięknym domu z ogromnym ogrodem i widokiem na jeziora, ale wcale mi się to nie spodobało. Raczej zostanę u siebie.
Jay popatrzyła na mnie z uśmiechem, ale to nie przysłoniło jej cierpienia. Wyglądała, jakby nie spała przez wiele lat. Chciałem wyciągnąć do niej ręce jak Katherine lub przytulić, ale nie mogłem zrobić tego przy wszystkich.
Wtedy Mark odezwał się do Lucka:
- Może weźmiesz Harry’ego i Kie i pokażesz im stół bilardowy?
Luck zerwał się z miejsca, a Mark dodał:
- Molly, Meredith.
I bliźniaczki pobiegły do siebie.
Jay dostała z nerwów szczękościsku.
- Już widziałem stół bilardowy.
Katherine pokiwała głową, machnęła ręką w moją stronę, ale patrzyła na Jay. Jej wzrok był skupiony na jednym punkcie.
- Jest naprawdę wspaniały. Luck i Kia w ogóle od niego nie odchodzą.
Luck szarpnął mnie za rękaw, więc poczułem się głupio i wstałem. Wszyscy traktowali mnie jak głupie, małe dziecko. Nienawidziłem być tak postrzegany; nienawidziłem, gdy ktoś mnie oceniał. Poczułem żar na policzkach i ucisk w żołądku. Oni wszyscy w oczywisty sposób próbowali się nas pozbyć!
Wyszedłem z Luckiem i Kią, a tuż za drzwiami usłyszałem, że ktoś wypowiada moje imię. Skłamałem, że muszę iść do toalety. Luck był zbyt zajęty swoją dziewczyną, by próbować mnie powstrzymać; bliźniaczki zniknęły na schodach. Zostałem sam, przyłożyłem ucho do dębowych drzwi i słuchałem.
Katherine:
- Powinnaś. Harry najwyraźniej dusi wszystko w sobie. Udawanie dobrze mu idzie, ale widać, że nie jest już tym wesołym chłopcem, którym był kiedyś. Ty natomiast potrzebujesz kogoś, kto ci pomoże. – I dodała bardzo delikatnie. – Oboje walczycie.
Mark:
- Przyjmijcie naszą pomoc.
Jay:
- To takie trudne. Wiem, co próbujecie zrobić. Jestem bardzo zmęczona i strasznie samotna, a na dodatek wściekła. Lepiej będzie jak zajmiecie się swoim życiem. Nie psujcie go z mojego powodu.
Mark:
- My też jesteśmy wściekli.
Katherine:
- Harry wydaje się zupełnie wyłączony. Czy on w ogóle z tobą rozmawia? I co z Anne? Miałyście się wspierać. – Jay nie odpowiedziała, a ja poczułem złość. – Biedny Harry – znów mówiła o mnie. – tak bardzo się stara… Cóż, nie wiem nawet co on stara się zrobić. Zachowuje się tak, jakby udawał, że nic się nie stało. Rozmawiałaś z nim? Trudno mi sobie wyobrazić, jaka krzywda go spotkała, ale trzymanie wszystkiego w sobie tylko pogorszy sytuację.
Jay:
- Nie radzę sobie z tym. Nie umiem mu pomóc. Nie potrafię pomóc nawet sobie.
Potem straciłem fragment rozmowy, ponieważ ktoś na złość włączył ekspres do kawy, który strasznie terkotał. Kiedy mechaniczny dźwięk wypełnił mi mózg, wyobraziłem sobie, że ekspres wybucha, a kawałki szkła i ziaren kawy rozpryskują się po pokoju, oblepiając resztkami Jay, Katherine i Marka. W wyobraźni usłyszałem krzyk i zasłoniłem uszy dłońmi. Żołądek mi się skurczył, a później Luck wystraszył mnie na śmierć, chwytając za ramię.
Policzki miałem czerwone i głośno dyszałem. Wyglądał znowu jak dziecko. Ze swoim naiwnym spojrzeniem i współczuciem. Przypomniałem sobie jak siedzieliśmy z Louis’m w ogrodzie, a Luck przyniósł kartki i długopisy. Napisaliśmy wszystko co chcemy żeby się spełniło. Pamiętam tylko, że życzyłem sobie, aby tata przestał kłócić się z mamą, i żeby Louis został ze mną na zawsze. Jak widać żadne się nie spełniło. Potem podarliśmy kartki i wrzuciliśmy do ogniska, siedząc i rozmawiając o niczym. Wiem, że Lou chciał mnie pocałować, ale był tam Luck i wszystko niszczył.
Ścisnął mnie mocniej.
- Nie podsłuchuj.
- Mam do tego prawo, skoro rozmawiają o mnie. Dlaczego uważają, że sobie nie radzę? – Podniosłem głos. – Wszystko jest ze mną w porządku!
Patrzył na mnie długo chłodnym wzrokiem.
- Naprawdę tak uważasz? Jakim cudem?
- A co ty o tym wiesz?
Zacisnął wargi i zarumienił się. Gdy znów na mnie spojrzał, zachowywał się tak, jakby nie padły między nami żadne słowa.
- Harry, chodź ze mną. Chodź i zabaw się. Kia zbyt dobrze gra w bilard. Pomóż mi ją pokonać.
Oczywiście to nie było prawdą. Kia grała beznadziejnie, a Luck wygrywał za każdym razem. Ale poszedłem tam i udawałem, że jest dobrze.
Chciałem zapytać Lucka, czy tęskni za Louis’m i tymi godzinami spędzonymi na zabawie. Nagle poczułem się naprawdę dorosły. I bardzo, bardzo smutny.

PONIEDZIAŁEK, 20 LUTEGO

            W szkole jest potwornie nudno, a w drodze do domu potwornie zmokłem. Jay nie było; nie odbierała, więc zacząłem mieć złe przeczucia, ale na szczęście wróciła wieczorem. Odrobiłem lekcje, a potem nie wiedziałem co robić i poczułem chęć rozwalenia swojej głowy o parapet, czy coś w tym stylu. Miałem tak bardzo dość myśli krążących wokół, że postanowiłem napisać poemat prozą. Pokażę go jutro Niall’owi, może go dopracuje.

Spalenie – to słowo pochodzi od ognia, od gorąca, szalonego pomarańczowego płomienia jak na Halloween i od osmalonych dymem plam przypominających czarną ziemię po ugaszeniu pożaru lasu, kiedy pozostają jedynie ziemiste czarne szczątki. Jestem zwrócony na zewnątrz, najciemniejsze zakątki lasu otwierają się na gorące, mokre światło. Jestem bez ciebie: szklanka jest dla innych do połowy pełna, a dla mnie do połowy pusta.


ŚRODA, 22 LUTEGO

            Miałem dziś oddać esej z angielskiego na dowolny temat, ale nie zrobiłem tego, więc znów muszę odbyć karę. Jeżeli dostanę jeszcze jedną, zadzwonią do Anne i porozmawiają o moim zachowaniu. Nie boję się, że mogą mnie wywalić, ale wtedy będę miał do czynienia z mamą i z Jay, a to może okazać się straszne.
            Na przerwie dałem Liamowi T-shirt, który mu kupiłem.
            - Czy w następny weekend przyjdziesz na moje urodziny wcześniej? – zapytał.
            - Robisz kolejną imprezę?
            - A co w tym złego?
            - Nic. Po prostu… no, nie wiem… robisz dużo imprez, ale nie, w porządku. Przyjdę.
            Uśmiechnął się, słysząc moje słowa, jakbym dał mu karnet do wesołego miasteczka, a nie T-shirt. Odwzajemniłem uśmiech: znów przypominał kukułkę z zegara.
            - Coś jest nie tak?
            - Nie. Nic.
            Chciałem go zapytać, jak było u kuzyna Zayna, kiedy tkwiłem u Haywoodów. Pragnąłem się zwierzyć, powiedzieć co zaszło, i że miałem karę, ale słowa jakoś dziwnie kotłowały się razem z resztą spraw o których mu – ani nikomu innemu – nie powiedziałem. Pomyślałem o tym, co mówiła Katherine, że jestem wyłączony. Ale ona nie rozumie, że tak jest lepiej. Uśmiechnąłem się szeroko – zbyt szeroko – i powiedziałem:
            - Wszystko w porządku. Po prostu nie mam eseju.
            Podszedł Zayn, najwyraźniej podsłuchiwał, bo zaczął mówić o tej głupiej pracy. Napisał o śmierci swojego psa, a ja nie mogłem w to uwierzyć. Potem zaczęli rozmawiać z Liamem o domu jego kuzyna. Chociaż wydawało mi się, że chcę o tym posłuchać, to jednak kiedy Liam powiedział jak bardzo wszyscy się do siebie zbliżyli, aż mi żołądek podszedł do gardła. Pragnąłem, żeby po prostu zamilkł.
            Kenet, kolega z klasy, siedział sam przy sąsiednim stoliku. Wprawdzie czapka na jego głowie rzucała cień na twarz, ale przysiągłbym, że popatrzył na mnie tak, jakby mu było mnie żal.

NIEDZIELA, 26 LUTEGO

            Wczoraj wieczorem podszedłem do pokoju Louis’ego, otworzyłem drzwi i stanąłem tak przez chwilę, zanim przekroczyłem próg. Jedną ściankę zajmują kwadratowe lustra. Widziałem w nich swoje odbicie, jakby wiele telewizorków gapiło się na mnie. Wydawało mi się, że na coś czekam, że zaraz Louis wyjdzie ze swojej małej łazienki w turbanie z ręcznika na głowie i krzyknie, żebym się stąd wynosił, bo nie jest ubrany.
            Podszedłem do małej półki i zacząłem przeglądać płyty. Nie minęło nawet pięć minut, kiedy Jay otworzyła drzwi i zapytała:
            - Co ty tutaj robisz? – brzmiało to tak, jakby mówiła do obcej osoby, która wtargnęła do jej domu.
            Wzruszyłem ramionami.
            Wpadła do środka i zaczęła wrzeszczeć:
            - Zostaw te rzeczy w spokoju! Niczego nie dotykaj! Nie dotykaj!
            Stałem bez ruchu, będąc w ogromnym szoku. Chwyciła mnie za ramiona i zaczęła popychać w stronę drzwi. Krzyczałem, że chciałem tylko pożyczyć płytę i próbowałem wyślizgnąć się z jej uścisku, ale nie słuchała. Dotarliśmy do drzwi; przytrzymałem się futryny. Jay mnie ciągnęła, ale ja kurczowo zaciskałem palce. Wreszcie osłabła i puściła mnie, patrząc tym samym wzrokiem co wcześniej – jak na obcą osobę.
            - Chciałem tylko pożyczyć płytę. – załkałem.
            - Niczego stąd nie zabieraj!
            - Dlaczego?
            - Mówię poważnie.
            - Wolałabyś, żebym to był ja. – szepnąłem bardzo cichutko. – Wszyscy by woleli.
            Jay się skrzywiła. Nie mogła złapać tchu. Zanim zdążyła cokolwiek powiedzieć, pobiegłem do swojego pokoju, trzasnąłem drzwiami i padłem na łóżko.
            - Wiesz, że to nieprawda.
            Nie mogłem wydobyć z siebie słowa.
            Powiedziała:
            - Przepraszam. Przepraszam. Chciałabym móc ci to ułatwić. – Myślę, że zaraz się poprawiła i powiedziała: „nam obu”, ale potem chyba zaczęła płakać, bo trudno jej było mówić. – Słuchaj, wiem, że muszę się dla ciebie bardziej starać, bo Anne wyjechała i jestem dla ciebie jak druga mama – wzięła głęboki wdech. - Obiecuję, że będę.
            Chciałem coś powiedzieć, naprawdę.
            Zapukała jeszcze raz i zapytała zdławionym głosem:
            - Harry, czy mogę wejść?
            Pomyślałem, że mogłaby po prostu pchnąć drzwi, ale nie zrobiła tego. Nie weszła. Nienawidzę jej. I nienawidzę Louis’ego za to, że to wszystko się wydarzyło. Nie wierzę, że napisałem te słowa. Ale są prawdziwe.

WTOREK, 28 LUTEGO

            Niall i ja zdecydowaliśmy wrócić do domu na nogach, gdyż nie było już tak zimno. Zaprosił mnie do siebie na piątek, ale odmówiłem, bo wybierałem się na imprezę do Liama. To był dłuuuugi spacer. Szliśmy przez park i zgubiliśmy się w gąszczu, co było bardzo zabawne. Potem usiedliśmy na trawie i obserwowaliśmy jak szare niebo ciemnieje. Niall opowiadał jak powietrze w Canmore lśni w zimie  drobinkami mrozu, i o słońcach pobocznych. Poprosiłem, aby mi opisał jak to jest, kiedy niebo wygląda tak, jakby były na nim trzy słońca. Później Niall opowiedział o swojej mamie; niezbyt dobrze ją pamięta, głównie ze zdjęć. Wreszcie zapytał:
            - Posłuchasz wiersza, który o niej napisałem? Mogę ci go przeczytać?
            Skinąłem głową. Słuchałem, myśląc o swojej mamie, która jest gdzieś daleko stąd i o Jay, a także o naszej niedzielnej kłótni. Ona jest z pewnością obłąkana. Najwyraźniej mnie nienawidzi i nie radzi sobie z brakiem Louis’ego. Nie wygląda nawet na to, żeby zamierzała wrócić do pracy. Dawniej uwielbiała projektować, upiększała domy delikatnymi kolorami – jej styl był bardzo ograniczany. Tak kiedyś wyraził się Louis. Miał oko ekscentrycznego artysty. Najchętniej mieszałby ze sobą różne kolory; uwielbiał teksturę farby olejnej. Nigdy nie wiedziałem, co powiedzieć, kiedy oboje rozmawiali o sztuce.
            Niall skończył wiersz, a ja poprosiłem, żeby przeczytał go jeszcze raz, i lepiej się skoncentrowałem. Zimno niczym smutek przenikało moje kości, trawa pachniała błotem i kompostem. Tym wierszem Niall wyczarował obraz mojej mamy w ziemistym powietrzu. Trząsłem się, gdy po razu drugi skończył czytać. Powiedziałem:
            - To było piękne.
            Poczułem się głupio, że zabrzmiało to tak banalnie, ale Niall’owi wcale to nie przeszkadzało. Potem wziąłem głęboki oddech i rzuciłem:
            - Moja… opiekunka zbiera rzeczy, które zgubili inni ludzie.
            Niall oparł się na łokciach i zapytał:
            - Dlaczego?
            - Sam nie wiem. Zawsze to robiła. Nawet wtedy, gdy był z nami Louis. Myślę, że i wtedy, kiedy mieszkali z jego tatą, ale tego nie mogę wiedzieć. Ma rękawiczki i kilka skarpetek, które są okropne, a różne kolczyki nie do pary napawają ją dumą. To bardzo dziwne, bo nikt na świecie nie zbiera rzeczy zgubionych przez innych ludzi.
            - Co się stało z twoimi rodzicami i z Louis’m?
            Nie mogłem uwierzyć, że nie wie o Lou. Moje wnętrzności zacisnęły się niczym pięści.
            - Tata i mama się rozwiedli gdy byłem mały, a potem mama wyjechała do Ameryki w poszukiwaniu lepszej pracy. Tata w ogóle mnie nie odwiedzał; zawsze byłem tylko ja, mama i Jay. I Louis… - Musiałem przerwać na chwilę. – Mój przyjaciel… - Nie dokończyłem.
            Niall milczał. Usłyszałem tylko szelest, gdy położył się na plecach.
            - Spójrz w górę – powiedział.
            Poszedłem w jego ślady i również się położyłem. Tak mi się kręciło w głowie, że aż całe niebo wirowało.
            - Widzisz, jak pojawia się coraz więcej gwiazd? – zapytał. – W Londynie nie widać ich aż tylu.
            Odparłem:
            - Cały czas za nim tęsknie.
            - Dobrze się czujesz?
            Gapiłem się przed siebie, mrugając, aby po policzkach nie popłynęły mi łzy.
            - Tak, chyba tak. Jest okej.
            - Co jeszcze twoja opiekunka ma w swojej kolekcji?
            - Artykuły prasowe o skradzionych dzieciach i zaginionych ludziach. Ma też złoty medal, ale nie wiem co jeszcze. Od dawna nie byłem w jej pokoju.
            Niall się zadumał.
            - Ciekawe jaka była moja mama.
            - Jak umarła?
            - Potrącił ją pijany kierowca. Szkoda, że jej nie pamiętam. Jessie i Jackie czasem o niej opowiadają. Dlatego mogłem napisać wiersz.
            - Jest naprawdę piękny.
            - Dziękuje. Pisząc, czuję się lepiej.
            Nic nie powiedziałem. Zaczęło mżyć, więc usiedliśmy. Deszcz we włosach Niall’a, wyglądał jak okruchy szkła. W końcu zrobiło nam się tak zimno, że podnieśliśmy się z ziemi i poszliśmy do domu.

ŚRODA, 1 MARCA

            Jay wybrała się dzisiaj na spotkanie grupy wsparcia. Oznajmiła nagle, że się zapisała, i uśmiechnęła się do mnie tak, jakbym powinien się z tego cieszyć. Wciąż jej nie wybaczyłem, że wtedy na mnie nakrzyczała, nie zareagowałem więc, ale byłem zaskoczony.
            Po rozmowie z Niall’em o kolekcji Jay, nabrałem ochoty, żeby obejrzeć zbiory. Kiedy wyszła, otworzyłem drzwi do jej gabinetu. Zwykle wszędzie leżały projekty wnętrz, ale teraz większość pokoju zajmowała kolekcja. Zakrywała nawet biurko. Przysięgam, że kiedyś nie miała tylu rzeczy. Panuje tu chaos, wszędzie porozrzucane są ubrania, na podłodze leży miś z jednym okiem, a na krześle stoi słój monet. Z pewnością Jay traci rozum.
            Nie mogę przestać myśleć o tym co mówili Haywoodowie. Powiedzieli, żebyśmy trochę z nimi pomieszkali. Czy to by miało pomóc? Mam się o nią martwić? Haywoodowie powinni wiedzieć o tym, że kolekcja wymyka się spod kontroli. Zamknąłem za sobą drzwi i pobiegłem do salonu.
            Oglądałem telewizje, aż zasnąłem na sofie w niewygodnej pozycji. Śniło mi się, że stoję na niewielkiej przestrzeni, a ogień zbliża się w niebezpiecznym tempie i nic nie mogę na to poradzić. Obudziłem się spocony i obolały.
            Jay nadal nie było w domu, więc wróciłem do swojego pokoju, czując, że głowa mi wybuchnie. Musiałem przestać myśleć. Gdybym tylko wiedział, jak to zrobić! Zmusiłem się do chwycenia telefonu i spróbowania czegoś; czego od dawna nie robiłem. Zadzwoniłem do mamy, ale odezwała się sekretarka. Przez chwilę milczałem, a potem skumulowałem w sobie wszystkie emocje i zapłakany zacząłem mówić o tym, że jest najgorszą mamą na świecie. Zrobiło mi się bardzo głupio. Przecież ona zarabiała na moje utrzymanie, by Jay nie musiała wracać do pracy.
Miałem wszystkiego dosyć. Na szczęście jutro zaczyna się przerwa międzysemestralna. Nie zniósłbym powrotu do szkoły. 


1 komentarz:

  1. tak, to było smutne.
    i ta kłótnia, ale Harry powiedział jej prawde!
    ona chyba naprawdę jest nienormalna. znaczy się... chora. na pewno jej trudno bo straciła syna, ale nie może mi krzyczeć na Harry'ego! wiedźma jedna XDD biedaczek. xx

    lubię jak Hazz rozmawia z Niallerem ♥ już prawie powiedział co się stało z Lou! cholera! nie wytrzymam dłużej....

    mam nadzieję, że w kolejnym więcej się wyjaśni ^.^

    OdpowiedzUsuń