27 grudnia 2012

5. Wiedźmy promieni słońca


5
Naiwnie pozwalam promieniom słońca ogrzewać moją skórę,

gdy tak naprawdę mocno ją parzą.


Ostrzeżenie: W tym rozdziale dużo cierpienia :/

PIĄTEK, 3 MARCA

               
                Właśnie wybieram się na urodzinową imprezę do Liama. Zostanę na noc i będę musiał słuchać jak trajkocze o jakiejś dziewczynie o imieniu Danielle.
               
                Kiedy przyjechałem, Liam zaciągnął mnie do swojego pokoju na górze i cichutko powiedział, że jego mama znów jest pijana.
                - Obiecała, że wyjdzie z domu, ale leży w łóżku i śpi. – wyjaśnił.
                - Wszystko z tobą w porządku?
                Skrzywił się.
                - Tak. W co się dziś ubierzesz? Chcesz pożyczyć moje czarne jeansy?
Przeglądałem ubrania, słuchając jego bezsensownej paplaniny i stwierdziłem, że nie chce pożyczać żadnej części jego garderoby. To było bardzo dziewczęce. Liam zaczął palić, aż powietrze w pokoju zgęstniało od dymu. Bez przerwy kaszlałem, więc uchyliłem okno. Wciąż się zachwycał jak schudłem i jak dobrze wyglądam, a ja nadal nie mogłem zrozumieć, dlaczego rozmawiamy jak piętnastolatki. W końcu zamilkł, a do pokoju wszedł Josh. Zdziwiłem się, ponieważ było dość wcześnie, a on stale się spóźniał.
                - Musiałem przyjść wcześniej, bo nie mogłem wytrzymać w domu. Moja matka zwariowała! – stwierdził.
                Chciałem powiedzieć, że jeśli ma swoją matkę za szaloną, to powinien pomieszkać z Jay, ale ugryzłem się w język.
                Josh wziął papierosa z paczki Liama i zapalił.
- Przyłapała mnie z Kate – czyli wrócili do siebie, wybaczył jej. – w łóżku. – Uśmiechnął się głupkowato. – Jest wściekła.
Liam uśmiechnął się do niego, jakby coś było na rzeczy. Poczułem się wykluczony z rozmowy, więc podparłem ścianę i zwiesiłem wzrok.
- Mówię wam – kontynuował. – Kate ma takie piękne ciało! I te piersi…
Liam zaczął się śmiać, jakby był pod wpływem jakiegoś silnego narkotyku.
                - Gdzie jest Zayn? – zapytał nagle Josh.
                Wzruszyłem ramionami, a Liam odparł:
                - Przyjdzie.
                Potem Liamowi przyszło do głowy, żeby upiec ciasteczka. Josh i ja uznaliśmy, że nie mamy po pięć lat, ale Liam wciąż nalegał. Wtedy Josh stwierdził, że to jednak dobry pomysł, co było dziwne, bo zwykle upiera się przy swoim.
                Zeszliśmy na dół, przygotowaliśmy ciasto, uformowaliśmy ciasteczka i wsadziliśmy je do piekarnika. To było nawet fajne, pomyślałem, że Louis bawiłby się równie dobrze jak my. Rzucałby mąką i narobił bałaganu, ale byłoby zabawne.
                Wypiliśmy parę drinków, a potem zostałem sam, bo Josh i Liam wyszli na zewnątrz zapalić trawkę. Byłem już wstawiony, ale nalałem sobie jeszcze wódki. Aż tu nagle podszedł do mnie z tyłu Zayn.
                - Pieczesz ciasteczka – zauważył.
                Pokiwałem głową.
                - Boże, jaka szkoda, że nie mogę ich jeść.
- Weź jedno – zaproponowałem. – Nie zachowuj się jak dziewczyna. Jesteś facetem, prawda?
Spojrzał na mnie ze zdziwieniem. Sam sobie niedowierzałem, że potrafiłem być tak stanowczy. Ale poskutkowało, Zayn zabrał jedno i uśmiechnął się.
Ludzie zaczęli się schodzić, ale nikt nie chwycił ciastek, więc cała praca poszła na marne. Przyglądałem się rozkołysanym nastolatkom i kręciłem głowami, gdy któreś z nich biegło pod okno, by zwymiotować. Skrzywiłem się i wyszedłem na zewnątrz, a za mną przyszedł Zayn. Miałem nadzieje, że pogadamy jak kiedyś, ale był zbyt pijany i po opowiedzeniu mi wielu sprośnych żartów, po prostu odszedł i zostawił mnie samego, obok chłopaków palących jointy. Zaproponowali jednego, ale odmówiłem, gdyż wciąż czułem się lekko wstawiony. Marzyłem, żeby pojawił się Louis, zabrał mnie stąd i przytulił. Przypomniały mi się jego niebieskie oczy i uśmiech. Znów oblała mnie fala gorąca. Wróciłem do środka, ponieważ na dworze było mroźno, i zauważyłem, że tutaj również kilku chłopaków pali trawkę.
Poszedłem do Liama, żeby mu o tym powiedzieć. Jego mama jest dosyć wyluzowana – albo po prostu się nie przejmuje – ale wątpiłem, by pozwoliła komuś palić trawkę w swoim domu. Gdy już odnalazłem Liama, na schodach pojawiła się jego mama; chwiała się i miała podpuchnięte oczy. Kiedyś była baleriną – jest szczupła i zwykle bardzo elegancka. Włosy na ogół upina w kok, ale ponieważ spała, były teraz rozpuszczone i potargane. Pochodzi z Rosji i nie jest prawdziwą mamą Liama, ale wychowywała go. Jego tata zostawił ich lata temu, dlatego kobieta zaczęła pić. Teraz miała na ustach rozmazaną czerwoną szminkę, co dla niektórych było zabawnym widokiem.
Zawołała:
                - Niech wszyscy się wynoszą! Nie cierpię zapachu marihuany! Liam, niech oni się wynoszą!
                Byłoby to nawet śmieszne, gdyby leciało w telewizji, ale to działo się naprawdę. Wszyscy się na nią gapili!
                Liam się rozpłakał i wrzasnął na matkę:
                - Jak mogłaś mi to zrobić w moje urodziny?!
                - To nie jest melina dla narkomanów, to jest mój dom! – krzyknęła matka Li.
                Mięśnie na jej chudej szyi się napięły, obojczyki sterczały ostro i groźnie.
                Potem już oboje się wydzierali. Ludzie opuścili dom jak szczury uciekające z tonącego okrętu. Nikt nie został, ani Josh, ani Zayn. Ja stałem, niepewny i przerażony. Li odwrócił się do mnie i powiedział:
                - Idź, proszę. To takie upokarzające.
                Czułem jak łzy napływają mi do oczu, więc odwróciłem się i sięgnąłem po swój płaszcz, ale nagle Liam zatrzymał mnie i powiedział:
                - Przepraszam. Proszę, zostań, potrzebuję twojej pomocy.
                Wskazał na matkę, która nie mogła utrzymać się na nogach. Zaprowadziliśmy ją do pokoju, a wyglądało to jak prowadzenie długonogiego źrebaka, upadającego co krok.
                Kiedy wreszcie znaleźliśmy się w pokoju Li, zebrało mi się na szczerą rozmowę, ale on od razu odpłynął. Ja leżałem długo, nie mogąc zapaść w sen.


NIEDZIELA, 5 MARCA

                Chciałbym znaleźć wspólny język z Liamem. Wiele się zmieniło…
                Wczoraj rano był tak daleki. Nie zjadł śniadania, chociaż zrobiłem jajka na tostach. Tłumaczył, że ma dużego kaca i jest przygnębiony. Bardzo chciałem powiedzieć mu, że nie ma powodu do smutku: w końcu ma brata i wielu przyjaciół.
                Żałuję, że to napisałem.


WTOREK, 7 MARCA

                Londie zapytała mnie, co napisałem o Louis’m, ale nie odpowiedziałem. Kazała mi traktować pamiętnik poważnie, żebym przestał spychać w podświadomość co się wydarzyło. Zrobiło mi się ciężko na sercu i nie mogłem podnieść na nią wzroku. Znów patrzyła na mnie ze swoim cholernym spokojem, ale tym razem była lekko podenerwowana. Wreszcie odparłem:
                - Niczego w sobie nie blokuję.
                To zdanie wyłoniło się, jakbym był w pokoju pełnym gęstego dymu. Zabolało mnie to co powiedziałem i poczułem się tak, jakby skłamał. Każde słowo raniło moje płuca.


CZWARTEK, 9 MARCA

                Przerwa międzysemestralna dobiegła końca i wróciliśmy do szkoły. Bleee.
                Kiedy odrobiłem lekcje, poszedłem na dach, żeby sobie tam posiedzieć. Zwykle nie widać stamtąd wielu gwiazd, ale dzisiaj niebo było ich pełne, wyglądały jak szpileczki wbite w płachtę czarnego materiału. To przypomniało mi pewne wydarzenie z Louis’m sprzed kilku lat.
                Była to taka sama noc jak ta. Wyszliśmy z domu z moją mamą, by oglądać fajerwerki, i Louis powiedział, że jest głodny. Anne wpadła na pomysł kupienia pieczonych ziemniaków i popchnęła nas w stronę stoiska. Mieliśmy wtedy chyba po trzynaście lat.
                Ktoś krzyknął przez megafon, że zaraz puszczą koło Katarzyny. Stukając nerwowo palcami w blat, mężczyzna zapytał, czego sobie życzymy. Z pewnością pomyślał, że będziemy chcieli popatrzeć, ale wszyscy uważaliśmy, że koła Katarzyny są nudne, tak jak i sposób, w jaki przyczepia się je do ogrodzeń czy drzew, tak że tylko obracają się i obracają, wystrzeliwując iskierki. Nawet Anne stwierdziła, że są nudne, chociaż zawsze powtarzała: „Tylko nudni ludzie się nudzą”.
                Zapłaciliśmy, po czym mężczyzna skierował uwagę na tłum gapiów, stając na palcach, żeby zobaczyć kolo Katarzyny, które wystrzeliło, a potem zgasło.
                Wziąłem ziemniak wypełniony masłem i serem, a potem rozgniotłem plastikowym widelcem jego zawartość. Anne i Louis zrobili to samo. Czasami byliśmy tacy do siebie podobni. Panował chłód, ale ziemniak ogrzewał moje palce. Wdychałem zapach fajerwerków i gnijących liści.
                Przez megafon zapowiedziano rozpoczęcie pokazu sztucznych ogni. Przeciskając się przez grupę nastolatków i rodzin większych od naszej, pospieszyliśmy do pierwszego rzędu. Chciałem wziąć kęs ziemniaka do ust, ale zanim mi się udało, ktoś uderzył mnie w łokieć i ziemniak spadł na ziemię. Nawet go nie skosztowałem. Popatrzyłem, jak tam leży zgnieciony i ze złością wyrzuciłem widelec.
                Nie było już szans, aby wrócić do stoiska z jedzeniem. Udało nam się zająć miejsca z przodu. Gdy pierwszy fajerwerk wystrzelił z hukiem w niebo, łzy zakręciły mi się w oczach. Taką miałem ochotę na tego ziemniaka. Louis popatrzył na mnie – czułem jego spojrzenie na sobie, ale nie chciałem się odwrócić, bo na pewno wyglądałem żałośnie – po czym bez słowa oddał mi swoją porcję.
                Wziąłem ją i poczułem ciepło na palcach. Louis podał mi swój widelec. Nie patrzyłem na niego. Zjadłem całego ziemniaka, a potem podszedłem i przytuliłem go tak mocno, że już nie mogłem puścić.

               
                Powinienem powiedzieć Londie, że nie potrzebuję pomocy, i przestać chodzić na te spotkania terapeutyczne. Mówiła, że pisanie mi pomoże, a ja czuję się coraz gorzej. Gorzej niż kiedykolwiek.


PIĄTEK, 10 MARCA

                Wieczorem widziałem, że Jay wchodzi do pokoju Louis’ego i zamyka drzwi. Poczułem się tak bardzo samotny. Jak pusta plastikowa torebka. Dużo czasu minęło, nim zacząłem normalnie oddychać.
                Mama dzwoniła w nocy – prawdopodobnie odsłuchała wiadomość – ale nie odbierałem. Byłem zły, że nie rozmawia ze mną wtedy, kiedy  ja tego chcę.


SOBOTA, 11 MARCA

                Wybrałem się do Niall’a. Jego macocha zrobiła nam gorącej czekolady, po czym rozmawialiśmy kilka minut o zabawnych wybrykach rodzeństwa Niall’a i o Kanadzie. Ana była na zabawie dla dzieci, więc Angela nie musiała za nią biegać.
                - Pamiętam – rzekła. – Jak byłam w waszym wieku i cały świat stał przede mną otworem. Wtedy… - Zadzwonił jej telefon, więc nie skończyła i wyszła.
                Gdybym mógł powiedzieć jej, że świat wcale się nie otwiera, tylko zamyka, jak podczas zachodu słońca. Dodałbym też, że czasem wydaje się całkowicie niedostępny, jak drzwi do pokoju Louis’ego.
                Niall dał mi kuksańca w bok i powiedział:
                - Rozchmurz się.
                - Przepraszam – odparłem.
                - Chodź, pomożesz mi się rozpakować.
                - Nie rozpakowałeś się jeszcze? Minęło kilka miesięcy!
                - Wiem, wiem.
                Pobiegliśmy do jej pokoju na poddaszu. Tam jest jak w domku na drzewie. Niall pomalował pomieszczenie na kolor kremowy, a na jednej ze ścian widniał mural. Taka uliczna scenka ze spacerującymi ludźmi i zwierzętami.
                - Naprawdę sam to namalowałeś? – zachwyciłem się, oglądając uważnie każdy szczegół.
                Pokiwał głową.
                - Spodobałby się Louis’emu.
                Przez chwilę milczał.
                - Cieszę się. A teraz pomóż mi z tymi pudłami.


PONIEDZIAŁEM, 13 MARCA

                Niall dał mi czasopismo „The New Yorker”, oczywiście amerykańskie. Chciał, żebym przeczytał dwa zamieszczone tam wiersze. Były piękne. Jeden opowiadał o pociągu i osobie wyglądającej przez szybę na otwarte drzwi domu. Była też mowa chabrach, co sprawiło, że oczami wyobraźni zobaczyłem je, stojące we frontowych drzwiach. I poczułem się, jakbym na coś czekał.
                W końcu sam zapragnąłem coś napisać.

Sekundy prześlizgują się przez palce
Mała srebrna rybka przez siatkę
Gorąco na moich policzkach jak zima
Słońce na twarzy, lato minęło
Rybak nie może złapać wszystkiego
W pustym oceanie
W pustym oceanie
Pływa mała srebrna rybka

                Wiem, że to nie ma sensu, ponieważ w pustym oceanie nie może być żadnej rybki, ale podoba mi się samo brzmienie – głębokie i chłodne. Myślę, że ten wiersz potrzebuje dopracowania. Może zastąpiłbym ostatni wers: „Mała srebrna rybka nie umie pływać”.
                Kiedy piszę, czuję się dobrze. Nie wiem, co odczuwam w pozostałych momentach życia. W ogóle nie chcę niczego czuć, naprawdę.


                Jay zwyczajnie otworzyła drzwi i zapytała, czy możemy porozmawiać. Miałem wrażenie, że Anne do niej dzwoniła. Byłem zdziwiony i tak zakłopotany, że nie wiedziałem, co odpowiedzieć.
                - Słucham?
                - Harry, dobrze się czujesz?
                - Czemu pytasz?
                Taaaaak. Mama zdecydowanie do niej dzwoniła. Wiem, że Jay już nie obchodzi jak się czuję. Jest zrezygnowana. Nawet jeśli przez minutę chcę by było dobrze, ona od razu chce to zniszczyć. Niepokój zabulgotał mi w żołądku.
                Jay poprosiła:
                - Porozmawiaj ze mną.
                - Nie chcę rozmawiać. Z tobą ani z nikim innym. Jest w porządku. Mam do odrobienia mnóstwo lekcji.
                Westchnęła ciężko i po dłuższej chwili niezręcznego milczenia podeszła do drzwi i gdy już miała wychodzić, powiedziała:
                - Twoja mama wczoraj płakała.
                Mógłbym przysiąc, że miała jeszcze inną informację, ale nie potrafiła nic z siebie wydusić. Wyszła, zamykając drzwi, a potem usłyszałem jej szloch i sam zapragnąłem płakać. Zasnąłem i obudziłem się w nocy, zlany potem.


CZWARTEK, 16 MARCA

                Liam zaprosił mnie na kolacje, bo przyjechał jego przyrodni brat. Pomyślałem, że będzie fajnie. Wyobrażałem sobie siedzenie przy wspólnym stole i jedzenie przepysznych dań pani Bykov. Ale było wręcz przeciwnie. Gdy przyjechałem, mama Liama była już po kilku drinkach, a brat wyszedł gdzieś od razu po kolacji.
                Myślałem o tym jak czuje się Liam, ale nie miałem odwagi o to zapytać. Poszliśmy na górę i znów słuchałem, jak Li mówi o niczym. Chciałem zniknąć i nigdy nie wracać. Wyobraziłem sobie, że nagle wybucham, a moje cząsteczki osiadają na każdym przedmiocie w tym pokoju i Liam piszczy jak mała dziewczynka, a potem ucieka i potyka się, po czym z przerażeniem w oczach spada ze schodów. Zamknąłem oczy, by zburzyć ten obraz.
                - Weź – Liam rzucił w moją stronę swoją ulubioną koszulę. – Teraz i tak by na mnie nie pasowała. – Westchnął.
                - Co masz na myśli? Jesteś dobrze zbudowany. – Zaprzeczyłem i zacząłem zastanawiać się, dlaczego o tym rozmawiamy.
                - Boże, Harry, jesteś taki…
                - Jaki? Jaki jestem?
                - No wiesz.
                - Mówię ci, że koszula będzie na tobie dobrze wyglądać. Nie rozumiem w ogóle, dlaczego zachowujemy się jak dziewczyny!
                - Nie zdajesz sobie sprawy, co się dzieje. Nigdy niczego nie rozumiesz.
                - Daj mi spokój, Liam – powiedziałem.
                Myślę, że Louis właśnie tak by zareagował.
                - Ostatnio cały czas daję ci spokój.
                - Co masz na myśli?
                - Wiesz co.
                - Nie, nie wiem.
                - Weź po prostu tę koszulę i zapomnij, że cokolwiek powiedziałem.
                Rzuciłem ciuch na podłogę.
                - Nie chcę tej twojej głupiej koszuli!
                - Harry, weź się w garść.
                - Nie masz pojęcia, jak to jest – wymamrotałem.
                - A skąd mam mieć? W ogóle o tym nie mówisz. Czego ode mnie oczekujesz? To jest smutne, potworne i straszne. Sam nie wiem, co jeszcze mógłbym ci powiedzieć. Wcale mi nie pomagasz.
                - Ja tobie nie pomagam? Jak możesz być taki podły? Zawsze ci pomagałem. Wspierałem cię i byłem przy tobie, a ty nie potrafisz tego dla mnie zrobić.
                - Jestem podły? A ty jaki jesteś? Czy masz dla innych czas? Nawet nie wiesz, co się wokół ciebie dzieje.
                Zaczął płakać, co wyglądało dziwnie, bo miał już 17 lat.
                - Nie wierzę, że to powiedziałeś! Że jesteś taki samolubny! – krzyczałem. – Nie masz pojęcia, jak to jest. Cały czas.
                - Nie daję już rady.
                - Z czym?
                - Z tobą!
                - Dlaczego mi to robisz?
                - Niczego nie robię – odpowiedział.
                - Krzyczysz na mnie. Li, jesteś taki zajęty sobą, taki egoistyczny. Zawsze byłeś ty. Stale musieliśmy się o ciebie martwić i o tobie rozmawiać, a teraz, kiedy to wszystko mnie się przydarzyło, ty nie dajesz rady, bo jesteś egoistą. Ciebie nigdy nie spotkało nic złego. W twoim życiu nie ma żadnych nieszczęść. Nie rozumiesz, że mogę potrzebować twojego wsparcia.
                - Również w moim życiu dzieją się złe rzeczy, ale ty tego nie zauważasz. Jak ja mam cię wspierać, skoro mi na to nie pozwalasz? Nawet o tym nie mówisz! – krzyczał.
                - Ja nie chcę o tym mówić. Nie chcę nawet o tym myśleć.
                Tym razem łzy popłynęły po moich policzkach. Zabrałem torbę i zbiegłem na dół. Mama Liama odkurzała w przedpokoju. Widząc mnie płaczącego, zapytała:
                - Co się stało?
                Uśmiechnęła się ze współczuciem i wyłączyła buczącą maszynę. Czułem się taki kruchy i lekki, prawie przeźroczysty. Miałem ochotę przeniknąć ściany i wybiec, ale powstrzymałem się.
                - Wracam do domu, przepraszam. – wykrztusiłem.
                Widząc, że płaczę, zawołała w stronę schodów:
                - Liam, co ty narobiłeś?!
                - To nic, pani Bykov – powiedziałem. – Po prostu chcę jechać do domu.
                Otworzyłem drzwi i wybiegłem. Poczułem jak do mojej głowy dociera zimne powietrze i przez chwilę trzymałem się za skronie. Pognałem w stronę stacji kolejowej, która znajdowała się na końcu ulicy. Było ciemno. Stanąłem przed kasą biletową i zacząłem się trząść. Mężczyzna w okienku obserwował mnie z przerażeniem w oczach i zapytał:
                - Dokąd chcesz jechać?
                Fluorescencyjne światła sprawiały, że wszystko tutaj wyglądało szaro, szaro jak w kostnicy. Usłyszałem, że pociąg wjeżdża na peron i zobaczyłem jak się zatrzymuje. Zebrało mi się na wymioty. Spojrzałem na mężczyznę, nie mogąc oddychać.
                - Wszystko w porządku? – spytał.
                - Zmieniłem zdanie – stwierdziłem i wyciągnąłem telefon, próbując go nie upuści. Chodź bardzo trzęsły mi się ręce. – Pod jaki numer trzeba zadzwonić, żeby wezwać taksówkę?
                - Zamówię ci – zaproponował.
                Przez chwilę byłem mu wdzięczny, a potem zrobiło mi się tak niedobrze i tak bardzo się trząsłem, że prawie nie mogłem myśleć. Jazdę pamiętam jak przez mgłę. Kiedy byłem już w domu, bez słowa udałem się do pokoju. Czułem suchość w gardle i pustkę, więc napiłem się wody, z myślą, że to przyniesie ulgę. Niestety było jeszcze gorzej, czułem ból i miałem wrażenie, że umieram. Chciałem zawołać Jay albo zadzwonić do kogoś, by powiedzieć, że mam atak serca, że dzieje się ze mną coś złego, ale za bardzo bałem się krzyczeć. Serce stukało mi w piersi tak głośno, że zatkałem uszy, by go nie słyszeć, ale to nie pomogło. Nie wiem dlaczego, tak nagle, uświadomiłem sobie to co najgorsze i pragnąłem wypłakać wszystko co miałem w sobie. Pobiegłem do toalety i rzuciłem się na nią z taką siłą, że miałem wrażenie iż zwymiotuję wszystkie wnętrzności. Potem wróciłem do pokoju i leżałem tam tak długo, aż się uspokoiłem.
                Nie mam pojęcia co się ze mną działo. Czy zacząłem wariować?


4 komentarze:

  1. Dlaczego tylko ja to komentuje? :|
    tu powinny być setki komentarzy, a jest tylko jeden, góra dwa. nie rozumiem ludzi -,-
    tak, w tym rozdziale było wiele cierpienia.
    cierpienie Harry'ego, Jay, Liam'a. każdy tam cholera cierpi. co tam się dzieje?
    ugh.
    zbyt wiele tajemnic. nie ładnie...
    Harry boi się pociągów. cholera on wszystkiego się boi. [za dużo tego cholera, nie? ;> ]
    podobało mi się jego podejście na imprezie, gdy wypił te kilka drinków. powinien częściej być odważniejszy i powinien przestać bać się mówić.
    ohh. co ja na to poradzę? nic.

    OdpowiedzUsuń
  2. Szczerze mówiąc, nie rozumiem nic... To jest takie wspaniałe... Odpowie mi ktoś co się stało z Louis'em ? I dlaczego piszę się Louis'ego a nie Louis'a ? -,- Jestem głupia... ; (

    OdpowiedzUsuń
    Odpowiedzi
    1. wszystko okaże się potem. A piszę się "LOUIS'EGO" ponieważ "LOUIS" czyta się jak "LUI" a nie "LUIS" więc mówimy "LUIEGO" a nie "LUISA" ani "LUISEGO". Za to "LOU" czytamy jak "LU", przez co "LOU-LOU" to "LULU". K? Simple but effective.

      Usuń
  3. Piszesz cuuuuuuuuuudownie. Normalnia cud, miód i Twoje opowiadania. :-)

    OdpowiedzUsuń