19 stycznia 2013

14. Na zieloność traw Na pieszczotę rzęs


14

Na zieloność traw

Na pieszczotę rzęs


PONIEDZIAŁEK, 13 WRZEŚNIA

Trzy dni temu powiedziałem, że nie chcę mieć odwiedzin. Dana powiedziała, że to dobrze by mi zrobiło, ale lekarz stwierdził, że nie będzie mnie do niczego zmuszał. Zostałem więc w pokoju całkiem sam. Kiedy godzina odwiedzin się skończyła, słyszałem jak inni wracają do pokojów. Potem wyobraziłem sobie, że chcą zejść do stołówki na kolację, ale ktoś zamknął wszystkie drzwi i nie mogą się wydostać. W mojej głowie słyszałem ich krzyki. Przeraźliwe, bezskuteczne wołanie o pomoc, uderzania w drzwi. Ten dźwięk był tak rzeczywisty.
A potem nastała ciemność i zaczęło brakować mi powietrza. Dopiero po jakimś czasie zorientowałem się, że leżę z twarzą w poduszce. Nagle bardzo zachciało mi się płakać, ale powtarzałem w kółko:
- Nie płacz, nie płacz, nie płacz.

Dziś przyszła Dana. Ze swoją cholerną punktualnością i porządkiem. Zanim usiadła, musiała posprzątać na moim biurku. To takie żałosne. Potrafię zadbać o swój pokój.
Potem wyjęła z torebki gazetę i zaczęła ją przeglądać. Wiedziała, że nie będę chciał rozmawiać. I to też mnie w niej denerwowało. Była zbyt dobra w swoim zawodzie. Zacząłem się zastanawiać czy ma jeszcze innych pacjentów. I jak to jest słuchać cierpienia innych, przeżywać to z nimi i próbować doradzać albo rozmawiać w taki sposób, by poczuli się lepiej.
Nie czułem tęsknoty za rozmowami. Po raz pierwszy w życiu chciałem zostać tu sam, bez nikogo. Tylko tak mogłem poczuć się bezpiecznie.

WTOREK, 14 WRZEŚNIA

Dziś była tak piękna pogoda, że zechciałem wyjść przed szpital. Kiedy powiedziałem o tym Jane, odparła:
- Nie jestem pewna, czy lekarz dał na to zezwolenie. Tutaj nie można tak po prostu wychodzić. Musisz mieć opiekuna, Louis.
- Pójdziesz ze mną.
Poukładała talerze i sztućce na tacy, lekceważąc moje pytanie.
- Powiedz coś.
Wiedziałem, że Jane czasami woli siedzieć cicho niż ze mną dyskutować. Czasami sam nie mogę ze sobą wytrzymać.
Rzuciłem się na łóżko. Obserwowałem jak porozrzucane ubrania wrzuca do plastikowego kosza, a potem wychodzi na korytarz, kładzie naczynia na wózku – co wnioskuję po charakterystycznym hałasie – i wraca, by zabrać kosz.
- Powiedz coś. Tylko z tobą potrafię rozmawiać – rzekłem.
- I właśnie dlatego nie wolno mi tego robić.
- Rozmawiać ze mną?
To śmieszne.
- Yhym. Powinieneś pomówić z psychologiem, lekarzem, Harry’m, kimkolwiek.
- Co powiedziałaś?
Zatrzymała rękę, którą sięgała do klamki. Zasłoniła nią usta i spojrzała na mnie przepraszająco.
- Louis.
- Wyjdź – zażądałem.
- Przepraszam.
- Wyjdź, Jane.
Pokiwała głową. Otworzyła drzwi, spojrzała na mnie jeszcze raz i wyszła. Zostałem sam; sam z myślami krążącymi wokół kudłatej czupryny, której mi brakowało. Chciałem, by tutaj był. Brakowało mi jego uśmiechu, naszych pocałunków i uścisków. I tego jak spaliśmy razem przed tym co się stało następnego dnia. Tylko, że kiedy tu przychodził, mówiłem, że nie wyjdę z pokoju. Jestem taki pochrzaniony.

Jutro muszę coś ze sobą zrobić.


ŚRODA, 15 WRZEŚNIA

Wziąłem rano prysznic i poczułem się jak inna osoba. To prawda, że woda oczyszcza – no może do czasu. Potem podszedłem do komody i odsunąłem szufladę. Spojrzałem w dół na czyste ubrania. Wyciągnąłem rękę, by je pogładzić. Były miękkie, świeże, gładkie. Znów wróciły te obrazy. Wyobraziłem sobie, że nagle wszystko się zawala. Meble uderzają o podłogę, łóżko łamie się w pół. Stoję na środku pokoju, roztrzęsiony, przerażony, ubrany w brudny podkoszulek, przemoczone spodnie. Dotykam twarzy i czuję szorstką skórę, trochę ciepłej cieczy. Moje mięśnie pulsują i bolą przy każdym ruchu.
Zamknąłem oczy, by przerwać wspomnienie, ale ono nie chciało odejść. Poczułem ból głowy, usłyszałem krzyk. Pięści bolały mnie od uderzania w coś twardego. Ciepłe łzy spłynęły po moich policzkach i w złości popchnąłem szufladę, nie pamiętając, że nadal trzymam tam lewą rękę. Przez moje palce, aż do mózgu przepłynął okropny ból, wywołujący krzyk.
- Nie płacz, nie płacz – powtarzałem przez zaciśnięte zęby.
Potem usłyszałem jak ktoś wbiega. Następnie upadłem.

Prawdopodobnie straciłem przytomność, bo obudziłem się w swoim łóżku. Na szafce nocnej świeciła się lampka. Lewą rękę miałem owiniętą bandażem, a gdy próbowałem poruszać palcami, bolało. Nie wiem co się ze mną dzieje. Myślałem, że wszystko się zmieni; wszystko będzie dobrze. Ale nie jest. I nic nie mogę na to poradzić.
Życie toczy się dalej, tylko że tym razem beze mnie.

CZWARTEK, 16 WRZEŚNIA

Poszedłem na spotkanie grupy. Nie mogłem już wytrzymać w czterech ścianach. Tym razem opowiadała dziewczyna z niebieskimi włosami. Pierwszy raz widziałem ją na naszym spotkaniu. Ma duże ciemno niebieskie oczy, bladą cerę i na imię Ethel.
- Zdecydowałam się dołączyć do was, ponieważ chcę wyzdrowieć. Zrobić coś ze swoim życiem. Zmienić je – powiedziała.
Od razu wiedziałem, że różni się od reszty. Nie tylko ze względu na wygląd, ale sposób myślenia. Pierwszy raz uważałem podczas tych zajęć. Ethel podzieliła się z nami swoją przeszłością, wszystkimi uczuciami.
- Czasami sobie nie radzę – wyznała.
Na tym zakończyła. Pan Rodriguez, nasz opiekun, powiedział coś od siebie, a potem wyznaczył kolejną osobę. Tak minęła nam godzina. Wyłączyłem się i czekałem aż wszyscy się rozejdą.
Jane zaprowadziła mnie na stołówkę. Pierwszy raz zobaczyłem tą przepełnioną salę. To przypomniało mi o szkole. Tyle, że tutaj co drugi pacjent miał ze sobą pielęgniarkę lub psychologa przy stoliku. Zabrałem tace i powiedziałem Jane, że sobie poradzę. Odeszła, powróciła do swojej pracy. Stanąłem w kolejce, patrząc na swoje buty, próbując nie nawiązywać kontaktu wzrokowego.
Ludzie przesuwali się do przodu. Poprosiłem o sałatkę i bułkę. Na szczęście nie miałem wyznaczonych posiłków na karteczkach. Wiele osób tak. Stali wokół, ściskając je w rękach. Rozejrzałem się za wolnym stolikiem. Było dokładnie tak samo jak w mojej starej szkole. Przypomniałem sobie o Harry’m, o tym jak siadaliśmy razem. Ja i on. Później przysiadał się Liam.
Pamiętam jak rozśmieszyłem ich tak bardzo, że Liam prychnął mlekiem z nosa. To był zarazem ohydny, jak i zabawny widok. I roześmiana twarz Harry’ego. Bezcenny widok. Był taki szczęśliwy; takiego go zapamiętałem, ale w domu wydawał się być innym człowiekiem. Przygnębiony, zmęczony, zawiedziony. I to wszystko przeze mnie.
Zatrzęsły mi się ręce. Potrzebowałem szybko położyć tacę na czymś stabilnym. Dostrzegłem w kącie niebieskie włosy. Ethel patrzyła na mnie, przeżuwając rybę z frytkami. Nie wiem co się ze mną działo, ale zacząłem iść w jej kierunku. Serce biło mi ze strachu. Zatrzymałem się i stałem w bezruchu.
- Usiądź – powiedziała.
Ulżyło mi. Postawiłem tacę na stoliku i zająłem jedno z pięciu krzeseł. Nie wiedziałem, co robię, ale robiłem to. Byłem tu, próbując udawać normalnego. Ethel przyglądała mi się przez cały czas. Analizowała co robię. Wiedziałem to, czułem na sobie jej wzrok.
- Jesteś jednym z tych wrażliwych? Bardziej dziewczęcych – powiedziała.
- Hm?
- No wiesz, w dzieciństwie bawiłeś się z dziewczynami, wciąż bierzesz małe kęsy i mogę się założyć, że płakałeś kiedy myśliwy zastrzelił mamę Bambiego – wyjaśniła.
- O Boże, nadal mam łzy w oczach kiedy o tym myślę.
Uśmiechnęła się. Nagle zorientowałem się, że ta dziewczyna wie o mnie więcej niż ja sam.
- Spójrz. – Wskazała palcem na jakiegoś chłopaka. – Kiedy pierwszy raz go tu zobaczyłam, pomyślałam: na pewno nie chce tutaj być, rodzice go zmusili. I… przypuszczałam, że kogoś pobił. Okazało się, że miałam racje. Napadł na nauczyciela matematyki, gdy ten nie chciał go przepuścić do następnej klasy.
Patrzyłem na chłopaka. Miał szerokie ramiona, krótko przycięte włosy i znudzony wyraz twarzy. Za to jego oczy mówiły wszystko.
- Myślałem, że za pobicie płaci się karę lub idzie najwyżej do zakładu poprawczego – odezwałem się.
- Dobrze myślałeś. Patrick ma problemy w rodzinie. Symuluje chorego psychicznie, żeby tutaj zostać.
- Och, a ja? Co jeszcze o mnie powiesz?
Oparła głowę o rękę. Westchnęła smętnie i powiedziała:
- Wszyscy wiedzą, dlaczego tu jesteś, Louis.
Otworzyłem szeroko oczy. 
- Jak to? – zapytałem.
- Pisali o tobie w gazetach.
Opuściłem wzrok na swój talerz. Wszyscy wiedzieli kim jestem, co się ze mną stało i co dzieje? Poczułem się obserwowany i znów zabolała mnie głowa.
Ethel chwyciła moją dłoń.
- Wszystko dobrze?
- Tak - skłamałem.
- Nie martw się. Zapewniam cię, że będzie lepiej. Musisz tylko się postarać.
Wysłała mi kolejny uśmiech. W jej oczach było tyle dobra, tyle nadziei.
- Tęsknisz za nim?
- Co?
- Nie, nic. Tak tylko… pytam. Czekał na ciebie tydzień temu...
Ponownie opuściłem wzrok. Odechciało mi się jeść.
- Tęsknie – przyznałem.
Ethel wyprostowała się i zabrała z powrotem dłoń. Przez chwilę siedzieliśmy w ciszy. Ona kończyła swoje frytki, ja bawiłem się sałatką. Czekałem aż coś powie, ale nie zrobiła tego. Wstałem i pożegnałem się. Szybko złapała moją dłoń i zapytała:
- Dobrze się czujesz? Może cię zaprowadzić?
- Nie.
Wszystko jest w porządku. Bo jest, prawda?

PIĄTEK, 17 WRZEŚNIA

Dziś znów otworzyłem komodę. Patrzyłem na ubrania, wiedząc, że na dnie znajdują się czerwone spodnie. Nowe, nie te, które miałem na sobie Tamtego dnia. Mimo to, wciąż nie potrafiłem ich założyć. Wcisnąłem się więc w jeansy i zszedłem na zajęcia plastyczne.
Micah przywitał się ze mną bardzo głośno, tak by inni słyszeli, że wszedłem. Oderwali się od swoich prac i pomachali. To było tak miłe, że zachciało mi się płakać. Ale nie mogłem, więc zacisnąłem zęby i szedłem dalej. Usiadłem przy wolnym stanowisku i wpatrzyłem się w pustą kartkę. Obok leżały farby i pędzle. Micah podszedł do mnie i podał mi kilka.
- Może tym razem coś namalujesz?
Zaprzeczyłem ruchem głowy. Farby przypominały mi o zbyt wielkim szczęściu. Nie byłem w stanie go teraz odczuwać. Tak dawno nie byłem szczęśliwy, że przestraszyłbym się tego uczucia. Zamiast tego skierowałem wzrok na ołówki. Micah rozszyfrował to spojrzenie. Podał mi pudełko i kilka kartek. Potrzebowałem tylko jednej; wiedziałem co chcę narysować.

Po zajęciach spotkałem na korytarzu Ethel. Pokazałem jej rysunek, a ona mówiła o nim, gdy spacerowaliśmy po szpitalu – po tej spokojnej części.
Mówiła o przesłaniu, kształtach i skojarzeniach. Zapytała mnie o tytuł.
- Nie myślałem o tym.
- Może: zniewalający?
Pomyślałem o Harry’m. Na obrazku widniały jego oczy. Czy Harry był zniewalający?
- Idealnie – przyznałem rację Ethel.
- Co cię zainspirowało? – zapytała.
- Harry.
Przygryzła wargę. Wyglądała na zawstydzoną. Tak, jakby ktoś kazał jej kupować prezerwatywy w kiosku obok restauracji jej rodziców. Przeprosiła. Chciałem zapytać za co, ale powstrzymałem się. Nagle zapanowała taka przyjemna cisza, że aż żal było ją przerywać.
W końcu poprosiłem Ethel, by coś powiedziała.
Uśmiechnęła się i rzekła:
- Wiesz dlaczego tu jestem?
Pokręciłem przecząco głową.
- Mam problemy z alkoholem. Kiedyś uważałam się za nie wiadomo kogo. Teraz jestem nikim. Siedzę tu z tobą w szpitalu psychiatrycznym, próbując wybić sobie z głowy smak wódki, czy innego świństwa. Jestem tutaj od pół roku i dopiero teraz chcę naprawdę się zmienić.
- Pół roku?
- Yhym. Najważniejsze jest to, że chcę próbować. Nie poddaje się. I wiesz co?
Milczałem, a ona mówiła dalej:
- Nareszcie czuję, że jest lepiej.
Nagle wybuchła śmiechem i ja też zacząłem się śmiać.
- Przepraszam cię, Louis. Po prostu sama sobie nie wierzę. Zawsze byłam szalona, widzisz te włosy? Kiedyś chciałam zmienić na różowy, ale mi nie pasował. Za to są niebieskie! - Śmiała się. - Teraz nie mogę uwierzyć w to, że wyzdrowieje. Czasami czuję się taka mała, słaba. Myślę: przestań, nie dasz sobie rady. Ale potem podchodzę do biurka, patrzę na zdjęcie moich rodziców, siostry, stojącej przed college’em i wiem, że muszę próbować. Dla tego wszystkiego. Dla ludzi, których kocham i przyszłości. Pragnę skończyć studia, zająć się reżyserowaniem filmów. Może na początku jakiegoś serialu. To moje marzenia, Louis.
Opowiadała mi to wszystko z takim entuzjazmem, że zachciało mi się płakać. Myślałem o sobie. Moich planach na przyszłość, Moich marzeniach, Moich nadziei.
- Więc to nie prawda, że ludzie, którzy stąd wychodzą nadal są chorzy. Potrafią wyzdrowieć.
- Louis, jeśli raz „zachorowaliśmy”, będziemy „chorzy” przez całe życie. Tylko, że to miejsce pomaga nam się nad sobą zastanowić. Będąc tu tak długi czas, zrozumiałam, że jeśli wyjdę, nie będę oglądała się za siebie. Niektórzy to robią i znów popadają w nałogi, depresje. Psycholodzy i lekarze nie są naszymi wrogami…
- Nie wydaje ci się, że jest im wszystko jedno? – Przerwałem jej.
- Też tak myślałam, kiedy tu trafiłam. Potem zrozumiałam, że… oni… nie wiem jak to ująć… czekają na ciebie. Właśnie tak. Nikt cię do niczego nie zmusza, sam musisz się otworzyć. Zrób to dla niego, Louis.
Wiedziałem, że mówi o Harry’m. Myślałem o nim przez cały czas.
Ethel nagle się zatrzymała.
- Wszystko dobrze? – zapytałem.
Brzmiało to dziwnie, gdy sam wypowiadałem te słowa. Ethel potrząsnęła głową.
- To mój pokój. Muszę już iść.
- Jasne. Do zobaczenia.
Pomachała mi i zniknęła za brązowymi drzwiami.


SOBOTA, 18 WRZEŚNIA

Rano poszedłem do gabinetu Dany. Zdziwiła się, gdy mnie zobaczyła. Spotkałem ją w drzwiach. Powiedziała:
- Właśnie się do ciebie wybierałam.
- Chciałem pobyć trochę poza pokojem.
- O!
Wpuściła mnie do środka i kazała usiąść.
- To duży postęp, Louis.
Nie wiedziałem co na to odpowiedzieć, więc siedziałem cicho.
Jej gabinet był taki sam jak zawsze. Dana też była taka jak zawsze: spokojna i cierpliwa. Zajęła fotel naprzeciwko mnie.
- Chcę być normalny – powiedziałem.
- Jesteś normalny.
- Nie, ty… pani niczego nie… nie rozumie. Ja… Powiedz mi tylko jak to wszystko powstrzymać.
- Co takiego, Louis? – zapytała ze swoim cholernym spokojem.
- Obrazy. Wszystko co… Um, pojawia się i… znika, a potem…
Poczułem, że łzy zbierają się w moich oczach. Nie mogłem już nic powiedzieć.
- Spokojnie. Opowiedz mi, co widzisz.
- Wszystko, co… tam widziałem… co się działo… oni też tam byli i… bolały mnie ręce. – Przerwałem, by przełknąć ślinę. -  Słyszę jak krzyczą i… Um… Powiedz co mam zrobić. Ja… ciągle to czuje… czasami nawet, ja… nie mogę zamknąć oczu… I ten ból. To takie trudne. Przepraszam.
- Nie potrafię ci tego ułatwić – rzekła.
- Jak to zatrzymać?
- Louis, razem spróbujemy ci pomóc. Powiedz mi więcej. Skup się.
- Mam to gdzieś.
- Jeśli chcesz wydobrzeć, musisz mówić.
- On… on był szalony… on…
- Louis, skup się.
- Ja…
- Pamiętasz cokolwiek z Tamtego dnia?
- Hm?
- Co stało się w metrze, Louis?
- Ja… Nie wiem, ja…
- Louis.
Zamilkłem. Czułem przyspieszone bicie serca i nie mogłem oddychać. Moją głowę znów przeszył przeraźliwy ból.
- Myślę, że powinieneś spotkać się dziś z Harry’m. 


***

Podoba ci się = polecasz :)

Chcesz zadawać pytania postaciom? Dowiedzieć się o czymś, co nie zostało uwzględnione w opowiadaniu? Wystarczy, że przejdziesz na: ASK i zapytasz poprzedzając pytanie (np.): „Harry (Clean Horizon): [treść pytania]” ENJOY! 

2 komentarze:

  1. cudoooo!!! Masz ogromny talent! To opowiadanie jest inne takie... Głębokie?! Tak to chyba najlepsze określenie. Bardzo fajny rozdział :) xx

    OdpowiedzUsuń
  2. trololololo.
    też sądzę, że Louis powinien spotkać się z Hazzą! tak długo na to czekam! tak bardzo tego pragnę, do CHOLERY!
    uh. Alex, oddychaj.
    spokój.
    harmonia.
    wdech.
    wydech.
    okay. chcę wiedzieć co Louis'owi się stało i kto go porwał, noooo < lament > ale wiem, że będzie mnie męczyć, aż do końca.
    so...
    nadal czekam. chcę spotkania *.*

    OdpowiedzUsuń