15
Czekaniem na
kroki
NIEDZIELA, 19 WRZEŚNIA
Nie mogłem zasnąć. Dana powiedziała, że poprosi Harry’ego, by przyszedł
w sobotę. Nie wiem co o tym myśleć. Chciałem być silniejszy w dniu odwiedzin, a
tymczasem czuję się gorzej niż zwykle. Nie potrafię podnieść się po upadku. Nie
mogę nawet patrzeć w lustro. Cieszę się, że Ethel sobie radzi, ale może ja też
potrzebuję sześciu miesięcy na uświadomienie sobie, że będzie lepiej?
Bardzo chciałbym, żeby to wszystko odeszło. Jestem przerażony. I
zmęczony… tak, to odpowiednie słowo. Zmęczony tymi obrazami. Chciałbym cofnąć
czas.
PONIEDZIAŁEK, 20 WRZEŚNIA
Rano zszedłem na dół. Mój pokój nie jest za ciekawym miejscem. Choć i
tak cieszę się, że nie wygląda jak szpitalna sala. Po korytarzach przechadzali
się młodzi ludzie. Ci, którzy już czuli się lepiej. Wyobraziłem sobie, że snują
się obok ścian z pustym spojrzeniem, który zdradza ich obojętność co do
dalszego życia. Zmęczeni, poobijani, oblani łzami. Do moich uszu dobiegał
szloch i krzyk dzieci. Przerażający, okrutny dźwięk uderzania czymś o coś
delikatnego. A potem zabrzęczał głośnik, i stałem tak czekając aż ktoś coś
powie, mając nadzieję, że to nie chodzi o mnie.
W rzeczywistości stałem na korytarzu przy filarze, nie mogąc utrzymać
się na nogach. Było mi naprawdę niedobrze, zrobiłem się głodny, ale wiedziałem,
że nie jestem w stanie nic przełknąć. Głowa rozbolała mnie tak bardzo, jak
zawsze, gdy tylko sobie o Tym przypominam.
Ktoś położył rękę na moim ramieniu, a potem podtrzymał mnie, gdy prawie
upadłem. Miałem wrażenie, że moja skóra nagle stała się bardzo cienka i
delikatna. Każdy dotyk bolał mnie. Resztkami świadomości widziałem, że sadzają mnie na wózku
inwalidzkim. Czułem też coś ciepłego na twarzy, ale nie byłem pewien co to. Gdy
dotknąłem oczu dłońmi i spojrzałem na nie, poczułem ulgę, że to tylko łzy. Ktoś
nawoływał moje imię, ale jego głos brzmiał jak zza grubej szyby.
Wziąłem głęboki oddech, który bardziej przypominał ten podczas
wynurzania się z wody.
- Nic mi nie jest – wychrypiałem, próbując wstać.
- Siadaj, Louis.
Odwróciłem głowę, by zobaczyć kto pcha wózek. Napotkałem brązowe oczy
Micah, w których kryło się zmartwienie.
- Nie jestem chory.
- Oczywiście, że nie – przyznał. – Tylko trochę zagubiony.
Nie wiedziałem co mu odpowiedzieć. Poczułem suchość w gardle, więc po
prostu milczałem. Windą zjechaliśmy na sam dół. Minęliśmy kilka sal, długi i
kręty korytarz, a potem znaleźliśmy się przy wyjściu.
Gapiłem się na duże, dwuskrzydłowe drzwi, przy których stało dwóch
mężczyzn, prawdopodobnie ochroniarzy. Znów pojawiły się wspomnienia, a raczej
ich przebłyski. Właśnie to było najgorsze. Te obrazy, których wcale nie
starałem się pamiętać. Wyparłem prawie wszystko, co tam widziałem, ale one
wciąż powracały. Te obrazy.
Było dokładnie tak samo. Te drzwi, mężczyźni. I ja, siedziałem.
- Zaczekaj tu, Louis – powiedział Micah.
Okrążył mój wózek i podszedł do jednej z opiekunek. Rozmawiali ze sobą,
spoglądając na mnie i pokazując palcami. Odwróciłem od nich wzrok, by nie czuć
się dziwnie. Zastanawiałem się jak poradziły sobie osoby, które stały ubrane,
gotowe do wyjścia. Micah wrócił do mnie ze swoim płaszczem.
Zapytał:
- Chciałbyś pójść z nami do kościoła?
- Dziś jest poniedziałek.
- Kościół zawsze jest otwarty, Louis.
- Ale… - zająknąłem się. – myślałem, że jesteś Żydem.
Micah zaśmiał się i pokiwał potakująco głową.
- Jestem tylko opiekunem.
Milczałem.
- To jak będzie?
- Nie.
- Jesteś pewien?
- Jestem – odparłem pewniej niż wcześniej.
- W takim razie Sussan zabierze cię na małe badania. Tak, żebyś się nie
nudził.
Popatrzyłem w stronę opiekunki, z którą wcześniej rozmawiał. Szukała
czegoś za biurkiem, a kiedy to znalazła, popatrzyła na mnie. Prawdopodobnie na
chwilę się wyłączyłem, bo Micah już obok mnie nie było. Sussan podeszła ze zmęczeniem wypisanym na twarzy. Miała około czterdzieści pięć lat, nie
więcej.
- Jak się masz? – zapytała.
- Dobrze.
Nic już nie powiedziała. Poleciła, żebym wstał. Potem poszliśmy do
gabinetu, w którym miałem być zbadany.
To nie było nic nadzwyczajnego. Sprawdzili, czy nie mam grypy żołądkowej,
gorączki, czy jakiegoś innego świństwa. Potem mnie zmierzyli, zważyli i
puścili do pokoju razem z Sussan. Gdy byliśmy już pod moimi drzwiami, poleciła
mi:
- Lepiej dziś nie wychodź. Chyba nie czujesz się najlepiej.
Poczułem jak coś się we mnie gotuje. Co ona mogła o mnie wiedzieć? Była
nikim w moim życiu – jak i w szpitalnym życiu. Sussan była tylko czyjąś głupią
opiekunką i pielęgniarką. Nie Jane, nie Daną, nie Micah. A nawet oni nic o mnie
nie wiedzieli!
Zaczekałem aż Sussan odejdzie. Personel szpitala nigdy nie ufał
pacjentom. Zawsze czekali za drzwiami, by mieć pewność, że na pewno zostaniemy
w pokojach. Wyszedłem ze wzrokiem wlepionym w moje buty. Nienawidziłem patrzeć na
twarze innych, a jeszcze bardziej nawiązywać kontaktu wzrokowego. Wyszedłem po schodach na
piętro wyżej. Zapukałem do znajomych drzwi, ale nikt nie odpowiedział. Na
korytarzu siedział pielęgniarz. Czułem na sobie jego wzrok, ale stałem dalej i
zawzięcie pukałem do drzwi.
- Szukasz dziewczyny z niebieskimi włosami? – zapytał.
Nie odwróciłem się do niego. Zamiast tego, po prostu stałem i trząsłem
się jak zagubione dziecko. Framuga drzwi była trochę obita, zniszczona.
Pielęgniarz nie odchodził.
- Nie bój się – powiedział. – Ethel dostała przepustkę i poszła na
spacer ze swoją siostrą. Powinieneś wrócić do swojego pokoju. Zaprowadzę cię.
Chwycił moje przedramię, ale cofnąłem rękę.
- Nie! – krzyknąłem trochę za głośno. – Przepraszam.
- Nic nie szkodzi.
- Wcale nie. Szkodzi. Coś jest nie tak.
- Będzie dobrze. Wróć do pokoju i spróbuj się uspokoić.
- Jestem spokojny.
Wszystko było ze mną dobrze. Dlaczego wszyscy uważali inaczej?
Mężczyzna milczał. Poczułem jak bardzo jestem zły; jak się denerwuję.
Zacisnąłem mocno pięści i zacząłem uderzać w drzwi. Słyszałem krzyk, bardzo
głośny. Po kilku sekundach zorientowałem się, że to ja krzyczę, ponieważ
zaczęło drapać mnie w gardle. Potem wpadłem w furię; wybuchłem. Nic nie
pamiętam. Wszystko działo się zbyt szybko, ktoś wołał, ktoś próbował skrępować
mi ręce. A potem… potem poczułem ukłucie i nic więcej się nie zdarzyło.
PIĄTEK, 25 WRZEŚNIA
Przez pięć dni leżałem na jakimś obcym oddziale, gdzie wokół mnie spali
inni nastolatkowie. Tak, ciągle spali. A może po prostu leżeli i nic nie mówili.
Powiedziano mi, że zostanę tu póki się nie uspokoję. Dziś pozwolili mi
wrócić do domu. Jane przyszła do mojego pokoju z obiadem i przytuliła mnie.
- Tęskniłam za tobą, synku. – Nie mogłem zrozumieć, dlaczego ciągle
mnie tak nazywa.
Nie wiedziałem co odpowiedzieć na jakiekolwiek jej słowo. Chciałem
tylko, by tu była i nie przestawała mówić. Uczucie, że komuś na mnie zależy,
było zupełnie nowe i prawie go nie rozpoznałem. Było jak ciepło, oblewające
klatkę piersiową.
Potem Jane stwierdziła, że ją zawiodłem. Szczerze mówiąc, ucieszyłem się, że traktuje
mnie normalnie. Że nie uważa mnie za zwierzę ze złamaną łapką.
SOBOTA, 26 WRZEŚNIA
Dana przyniosła mi dużo filmów. Powiedziała, że to od Micah.
- Mówił, że skoro nie chcesz malować, to może masz ochotę coś obejrzeć.
Poprosiłem, by mu ode mnie podziękowała. Okładki były kolorowe,
zawierały ciekawe tytuły i opisy. Chciałem włączyć jeden już teraz, ale Dana
wciąż tu była – ze swoim cholernym porządkiem – siedząc przede mną i próbując
rozmawiać.
- Dziś przyjdzie do ciebie Harry.
Spojrzałem na nią z niedowierzaniem. Prawie o tym zapomniałem. Szczerze
mówiąc, miałem wielką nadzieję, że jednak zadzwoni i powie, że nie może
przyjść. Jak miałem się mu pokazać w takim stanie? Po pięciu dniach leżenia w
sali z kratami w oknach, próbując się uspokoić, choć czułem się spokojny i całkowicie
normalny.
- Tym razem nie ma żadnych wymówek, Louis – ostrzegła mnie.
- Co… C-co jest ze mną nie tak? – zapytałem.
Przyprawiłem ją o wielkie zdziwienie. Miałem wrażenie, że chciała
odpowiedzieć: „nic”, ale zamiast tego zastanowiła się i wyjaśniła:
- Jesteś jeszcze bardzo zagubiony, Louis. Nie ma nic złego w byciu
zagubionym. To normalne po tym, co przeszedłeś.
- Ale jak mam wyzdrowieć?
- Och, Louis.
- Wiem, wiem. To nie jest proste. Ale proszę, czy możesz sprawić, by
było?
- Jestem psychologiem, nie czarodziejem, Louis.
- W takim razie jak… jak ty… pani… próbuje mnie wyleczyć?
Przygryzła swoją wargę i zamknęła oczy.
- Po co mnie tu do cholery trzymacie?
- Nie chciałam ci tego mówić, Louis – odrzekła. – Dziś chciałam
sprawdzić jaki wpływ ma na ciebie Harry i rozważyć twój tymczasowy powrót do
domu.
- Ch-chcecie, żebym wrócił? Naprawdę mógłbym?
- Tylko na próbę… Chociaż dużo będzie zależało od innych lekarzy. To co
zrobiłeś w poniedziałek trochę zmniejszyło twoje szanse.
- Kurwa – przekląłem. – Przepraszam.
Dana uśmiechnęła się.
-Więc… co ja… co ja miałbym robić, żeby wrócić?
- Nie, nie Louis. To nie tak, że masz udawać. Musisz być sobą. Obiecasz
mi?
- Cóż, spróbuję.
Znów się uśmiechnęła.
- Wierzę w to, że będzie lepiej. Musi być.
- Słyszę to odkąd się tu znalazłem.
- I nadal w to nie wierzysz?
Milczałem.
- Gdyby tak nie było, po co los dałby ci szansę na ratunek?
Może miała rację.
NIEDZIELA, 27 WRZEŚNIA
Wczoraj po rozmowie z Daną, Jane zaprowadziła mnie do sali odwiedzin.
Wszędzie było dużo zajętych stolików, gdzie siedzieli chorzy i ich bliscy.
Wiele z nich miało nadzieję w oczach. Dlaczego oni byli szczęśliwi, a ja
nie? Och, po chwili wszystko zrozumiałem.
Gdzieś w tym tłumie rozpoznałem burzę kręconych włosów. Nie widział
mnie. Opierał głowę o położone na stoliku ręce. Przedarłem się przez całą
długość sali, aż do niego. Słyszałem cały ten hałas wywołany rozmowami, płaczem
lub śmiechem; skrzypnięcia krzeseł, stukanie w stolik. Harry wyglądał na
zmęczonego, ale podekscytowanego, gdy mnie zobaczył. A ja zachwyciłem się tym,
że jego oczy wciąż są takie same. Jane odsunęła mi krzesło i pomogła usiąść,
gdyż stałem jak wryty i nie wiedziałem co mam zrobić. Tak więc, nagle znalazłem
się w pozycji siedzącej i patrzyłem na niego, a on na mnie. Milczeliśmy, nie
słysząc już gwaru, czekając aż Jane odejdzie na pewną odległość.
Zniknęła i wtedy zorientowałem się, że nie wiem co powiedzieć. Miałem
ochotę go przytulić, pocałować, potrzymać za rękę. Tylko, że… bałem się. Bałem
się cokolwiek zrobić. Dostrzegłem mężczyznę w fartuchu, obserwującego nas już
jakiś czas.
Harry powiedział:
- Tęskniłem za tobą.
Dostrzegłem łzy w jego oczach, ale po wyrazie twarzy nie mogłem
zdecydować się, czy to łzy szczęścia, czy wręcz przeciwnie. Nie wiedzieć czemu,
odsunąłem swoje krzesło, przeszedłem przez całą długość stolika i stanąłem obok.
Harry wyglądał na zdezorientowanego, ale wstał. I tak po prostu go przytuliłem.
Poczułem jak jego zimny nos ociera się o zagłębienie mojej szyi. Przyciągnąłem
go do siebie jeszcze bliżej i jeszcze mocniej uścisnąłem. Było mi tak dobrze w
jego ramionach.
Teraz, kiedy o tym piszę, wydaje mi się, że staliśmy tak bardzo długo,
ale nie mam pojęcia jak było w rzeczywistości. Wiem tylko, że chciałem spędzić
tam wieczność.
Przysunąłem krzesło obok niego i zlustrowałem wzrokiem. Dopiero teraz
zauważyłem, jak bardzo się zmienił. Był wyższy, chudszy i miał wyraźne kości
policzkowe. Jego loki też nie były już dziecinnie zakręcone, ale idealne,
puszyste. Wyglądały tak, jakby do ułożenie ich włożył dużo pracy.
Harry był po prostu przystojny.
Instynktownie złapałem go za rękę.
- Przepraszam, że nie przyszedłem ostatnio. I że odwołałem wszystkie
spotkania. I za to, że jestem takim dupkiem i myślę tylko o sobie i…
- Louis – Harry przerwał mi swoim dźwięcznym głosem. – To nic.
Przysunąłem się jeszcze bliżej.
Harry mówił dalej:
- Dobrze sobie radzisz?
- Chyba tak.
- Nie wierzę, że jestem tu z tobą i trzymam cię za rękę.
- Ja też, naprawdę. Kocham cię, Haz, wiesz?
Nie rozumiałem dlaczego, ale zawsze gdy ja wypowiadałem te słowa, ktoś zaczynał płakać. I mnie także zebrało się na płacz.
Potem nastała długa cisza, po której przyszedł czas na opowieść Harry’ego
o Liamie i jego bulimii, o tym jak Zayn okazał się Bi, i o Niall’u, którego
poznał.
Kiedy czas odwiedzin dobiegał końca, Jane pozwoliła nam zostać jeszcze
trochę ze sobą. Ludzie powoli opuszczali salę. Zostało ich zaledwie kilka, ale
ja cały czas widziałem tylko Harry’ego.
W końcu pokazał mi wiersz.
- Piszę trochę z Niall’em. Jest w tym dobry, ja dopiero się uczę.
- Jestem pewien, że radzisz sobie świetnie – odparłem.
Uśmiechnął się, a ja poczułem jak bardzo tęskniłem za widokiem
dołeczków w jego policzkach.
- Przeczytaj mi go – poprosiłem.
Zrobił to. Pamiętam każde słowo; tak, że mogę je teraz odtworzyć w
dzienniku.
Nadzieja
Jest czekaniem
Na niebieski mrok
Na zieloność traw
Na pieszczotę rzęs
Czekaniem
na kroki
szelesty
listy
na pukanie do drzwi
Czekaniem
Na potwierdzenie
Na krzyk protestu*
Harry powiedział mi, że nie jest skończony i będzie musiał jeszcze
długo zastanowić się nad paroma wersami. Moim zdaniem jest wspaniały. Wszystko
jest wspaniałe.
Zwłaszcza, kiedy obok jest Harry.
_____________________________________
* wiersz nie jest mojego autorstwa
dlaczego nie nas tekstu ? :)
OdpowiedzUsuńczy tylko ja go nie widzę ? Proszę odpowiedz mi :) @One_dreamxx jakbyś mogła napisac do mnie na tt to byłabym ogromie wdzięczna :) co do opowiadania to dostałam depresji Hahaha i lou powinien spotkać się z Hazza . :) proszę o skontaktowanie się ze mną :d
OdpowiedzUsuńSpokojnie, spokojnie ;) Rozdział nie został jeszcze dodany
UsuńTen komentarz został usunięty przez autora.
UsuńTen komentarz został usunięty przez autora.
UsuńHahahahaha Okej , Przepraszam ale już się wystraszyłam xd dodaj następny proszę :)
OdpowiedzUsuńtrololololo. spotkanie! yeah! moje Larrusiątko ♥___♥
OdpowiedzUsuńwszystko będzie dobrze.
tak długo oboje cierpieli.
a Lou na pewno, nie licząc bólu psychicznego, wydaje mi się, że fizycznie też.
nadal nic nie wiadomo, co i kto.
oh. jesteś okrutna.
jeju, jak ja kocham jak oni są razem *.*
ta harmonia. ehh.
no i co mam napisać?
znowu, aż do końca będę Cię męczyć... : D
Trochę czasu minęło odkąd ostatni coś skomentowałam.
OdpowiedzUsuńAghhhh.... Uwielbiam twoją twórczość,.
Piszesz niezwykle, a wszystko co opisujesz jest takie realne. Wyobrażam to sobie z zaskakującą łatwością. Jakby to był film oglądany w kinie.
Niesamowicie genialna historia miłości, która musi pokonać wszystkie przeciwności losu....
Cóż powyższe zdanie skojarzyło mi się z LD, tyle że tu mamy trochę inny przypadek.
Mam nadzieję, że Lou szybko wypiszą, gdyż zastanawiam się jaki będzie, gdy wyjdzie z 4 ścian. A co najważniejsze, czekam na więcej momentów z Harrym, gdyż mój umysł uznaje ich miłość ( w tym opowiadaniu), jako idealną.
(cóż nie jestem Larry Shipper :c)
Ryczę. Przez cały rozdział ryczę.. To jest piękne. Jezu, uwielbiam cię dziewczyno!
OdpowiedzUsuńCzekam na następny! xx
@iamLajka
Cudowny rozdział *-* poryczałam się masz talent kochana <3
OdpowiedzUsuń