19 stycznia 2013

16. Szelesty, listy, pukanie do drzwi


16

Szelesty
Listy
Pukanie do drzwi

WTOREK, 29 WRZEŚNIA

Poszedłem na zajęcia plastyczne, żeby sprawdzić, czy potrafię jeszcze coś namalować.
Pędzle były takie przyjemne w dotyku. Długo wiodłem włóknem po swojej skórze, zanim zamoczyłem je w farbie i delikatnie przesunąłem po płótnie. Coś się we mnie złamało. A może po prostu spanikowałem, kiedy poczułem ciepło oblewające moją klatkę piersiową. To było zbyt szybkie, nieprzewidziane; uczucie szczęścia i tęsknoty. Nareszcie wiedziałem, jak bardzo chcę wrócić do domu.
Siedziałem tak, na swoim stałym miejscu pracy, trzymając w dłoni pędzel, a w drugiej garść innych. Płakałem, malując. Przypomniałem sobie, jak to kiedyś mnie fascynowało. A wraz z tym wspomnieniem wrócił obraz dawnego mnie. Szczęśliwego, odważnego, gotowego na wszystko. Naprawdę nie byłem teraz sobą. Mieli rację, mówiąc, że jestem zagubiony. Nie jest łatwe, odnajdywanie siebie. Czuję się tak, jakbym był jeszcze bardzo daleko od tamtego życia – normalnego życia.
Wszystkie te myśli wywoływały u mnie tyle emocji, że nie mogłem przestać płakać. Ale już tego nie powstrzymywałem. Micah też nie podszedł. Wiem, że chciał i na początku trochę się przestraszył, ale malowałem dalej, i to wystarczyło mu, by wiedział, że wszystko zmierza ku dobremu.
Gdy skończyłem, Micah podszedł i długo patrzył. Nie wiedziałem, czy ma problem z zidentyfikowaniem co to jest, czy może próbuje odkryć w tym całą głębie. To nie był tylko idiotyczny obrazek lub wzór z falami morskimi, nadający się na ściany, meble lub kubki. Bo tak zwykle robiłem. Projektowałem.
Micah najwidoczniej zrozumiał.
- Jesteś wspaniałym artystą, Louis – rzekł. – Twoja mama wspomniała o twojej pasji. Nie sądziłem, że jesteś tak dobry.
- Nie jestem. Możesz to wziąć – odparłem.
- Pasowałoby do mojej białej gitary.
- Grasz?
Przytaknął.
- Dobra robota, Louis.
Wstałem i odłożyłem pędzle. Spojrzałem w dół na swoje brudne dłonie. Mimowolnie uśmiechnąłem się.
- Wspaniałe uczucie, co nie?
Uniosłem głowę.
- Hm?
- Mówię o farbie na dłoniach – wyjaśnił, wskazując na moje ręce. – Najlepszy w malowaniu jest brak ograniczeń, brak konturów. Rozumiesz, co chcę powiedzieć?
Rozumiałem. Oczywiście, że tak.

Pożegnałem się z Micah i odszedłem do swojego pokoju. Nie umyłem się. Patrzyłem na zasychającą farbę wiele godzin, póki nie zorientowałem się, że to nie jest normalne. Lecz przez chwilę byłem poza. Ja; ja znajdowałem się poza konturami, liniami, wszystkim, co mnie ograniczało.

ŚRODA, 30 WRZEŚNIA

To co wczoraj powiedział Micah, skłoniło mnie do szczerej rozmowy z Daną. Ucieszyła się, że chcę porozmawiać. Wspomniała nawet, że to duży postęp, a teraz tego potrzebuję. Usiadła na krześle, a ja ze skrzyżowanymi nogami na swoim łóżku. Wyjęła notes. Pierwszy raz od bardzo dawna.
- Chcesz to zapisywać?
Najpierw spojrzała na mnie zdziwiona, ale w porę zorientowała się, że zwróciłem uwagę na to co robi.
- Och – westchnęła. – Nie przejmuj się tym.
Przejąłem się.
- Czy ktoś będzie mógł to przeczytać?
- Tylko ja – odpowiedziała od razu, ale po chwili dodała: - Ewentualnie dyrektor szpitala, który będzie skłonny wypuścić cię do domu.
Zamilkłem. Naprawdę zależało mi na powrocie do Harry’ego.
- Jak się dziś czujesz, Louis? – zapytała ze swoim cholernym spokojem.
- Dobrze.
- O czym chciałeś porozmawiać?
Niewiadomo dlaczego, nagle tak po prostu się zaciąłem. Coś mnie zablokowało; jakbym chciał zrobić pierwszy krok w stronę czegoś, co bardzo chciałem dostać, ale na drodze stanął mi gruby, ciężki mur. Wstrzymałem oddech.
- Ja… myślałem nad… ja… chyba chcę odnaleźć samego siebie i… kiedyś, to znaczy… zanim, no… - jąkałem się. Nie potrafiłem tego powstrzymać.
- Spokojnie, Louis.
Przełknąłem ślinę.
- Zawsze powtarzałem Harry’emu, że… mówiłem, że nie jestem, no… Broniłem się przed byciem innym. Pani rozumie, co chcę powiedzieć?
- Mów dalej, Louis.
Zmrużyła oczy, obserwowała uważnie ruchy moich warg.
- Miałem takie… Um… chwile? Tak, chwile… z Harry’m, ale – wstrzymałem się. – Dlaczego to jest takie trudne?
- Louis uspokój się i skup na tym co chcesz powiedzieć. Pomogę ci. Obiecuję.
- Chcę powiedzieć… ja… zawsze go kochałem i… ale ja…
Wziąłem głęboki oddech.
- Zawsze byłem… gejem. – Poczuwszy ulgę, zrozumiałem, że teraz będzie już tylko łatwiej. – Wypierałem to i ja… tak tylko myślałem, że… jeśli się z tym pogodzę, reszta pójdzie lepiej.
Cisza. Nastała cisza; Dana milczała, ja milczałem. Uniosłem wzrok i spostrzegłem ją, uśmiechającą się i spokojną jak zawsze.
- Masz racje, Louis. To duży postęp. Chcesz o tym porozmawiać, prawda?
Przytaknąłem.
- Dobrze. Porozmawiajmy o tobie, będącym gejem. Po pierwsze, Louis, jesteś człowiekiem. Nie jesteś gejem.
Zmarszczyłem brwi. Nie rozumiałem, co chce powiedzieć.
- Kochanie – zwróciła się do mnie łagodnie. – Zrozum, dla mnie nie ma podziału na hetero i homo, okej? A co za tym idzie: nie jesteś inny i nie ma nic złego w tym, że kochasz Harry’ego. Nie ma nic złego w tym, że podobają ci się chłopcy; że wolisz czuć pod swoimi palcami szorstki zarost zamiast delikatną skórę; i że czujesz się dobrze będąc w objęciach mężczyzny, zamiast obejmować kobietę. Rozumiesz mnie?
I nagle się popłakałem. Nie było nic strasznego ani smutnego w tym co mówiła Dana, ale cała ta sprawa kosztowała mnie zbyt wiele emocji. Tak po prostu opadłem z sił i pozwoliłem łzą spływać po moich policzkach. Dana usiadła obok i pierwszy raz w życiu mnie przytuliła. Pierwszy raz od bardzo, bardzo dawna ktoś obcy mnie przytulił. Było to tak miłe uczucie, że pragnąłem trwać w tym uścisku wieczność, aż całe zło świata przeminie. Potrzebowałem tego bardziej niż jakichkolwiek leków.
Potem Dana wróciła na swoje miejsce, zostawiając wokół mnie pustkę i chłód, i powiedziała:
- Chciałabym, żebyś się spakował. Jutro w południe wracasz do domu, Louis.

CZWARTEK, 1 PAŹDZIERNIKA

Dzień był wietrzny. Wiało naprawdę mocno, liście latały wzdłuż chodników, dziewczęce włosy uciekały na różne strony. Oślepiał mnie jaskrawy błękit i blada skóra. Ethel nie była tego dnia radosna. Jane stała obok w płaszczu i trzymała moje walizki. Ja sam miałem dłonie wciśnięte do kieszeni, nie wiedząc dlaczego wszyscy są tacy smutni. Nie chciałem smutku. Chciałem Harry’ego.
Ethel zbliżyła się i chwyciła mnie pod ramię, by trochę się ogrzać. Nie uśmiechnęła się ani razu. Czekaliśmy na samochód mojej mamy, który miał zabrać mnie do domu.
Zapytałem:
- Czy coś się stało?
Wzruszyła ramionami.
- Ja tylko… nie wiem, czy powrót do domu jest dobrym pomysłem, Lou. Nie sądzisz, że jest za wcześnie?
- Nie.
- Och – westchnęła. – Przepraszam, po prostu będzie mi cię brakowało.
- Nie martw się, Eth. Będę cię odwiedzał. Muszę przychodzić tu, by kontynuować terapię, pamiętasz?
- No tak.
Zamilkliśmy.
Jane uśmiechnęła się, widząc samochód wjeżdżający przez bramę ośrodka. Mama siedziała za kierownicą. Widziałem ją wyraźnie; nawet zza tej ciemnej szyby. Zatrzymała się przed nami i wyskoczyła z pojazdu, by mnie uściskać. Przez chwilę nie wiedziałem co robić. Tak dawno mnie nie przytulała, że nie miałem pojęcia jak to odwzajemnić. Ale wąchającym się ruchem dłoni zagarnąłem ją do siebie i poklepałem po plecach. Był to bardziej koleżeński uścisk. Nie wiedziałem, dlaczego.
Jane zdążyła już załadować walizki do bagażnika. Poczułem się okropnie, bo to ja powinienem to zrobić. Ona była moją opiekunką, nie służącą. Ale mama nie dawała mi od siebie odejść.
- To twoja koleżanka, Louis? – zapytała.
Patrzyła na nią spomiędzy zmrużonych powiek, jakby analizowała jej wygląd: niebieskie włosy, bladą skórę, zmęczoną, ale radosną twarz.
- Tak.
- Jestem Ethel – przedstawiła się. Mama niechętnie chwyciła jej dłoń. Może myślała, że Eth ma anoreksję. – Miło mi panią poznać.
- Mnie również. Johannah Tomlinson. – Schowała dłoń z powrotem do kieszeni.
- Długo się znacie?
- Mamo. – To było ostrzegawcze „mamo”.
- Jakiś czas.
- Yhym.
Mama zaczęła potakiwać i przesadnie się uśmiechać.
- Louis będzie mnie odwiedzał. Myślę, że jesteśmy dobrymi przyjaciółmi – dodała Ethel, co wzbudziło u mamy dziwne wątpliwości. Wiedziałem to, bo robiła tą swoją dziwaczną minę. I mógłbym przysiąc, że Ethel powiedziała to wszystko specjalnie, aby ją sprawdzić lub rozzłościć.
Uściskałem Jane i Ethel, kazałem pozdrowić Micah. Wsiadłem do samochodu, po lewej stronie kierowcy. Ruszyliśmy.
- Nawet nie wiesz jak się cieszę, kochanie.
Uśmiechnąłem się.
- Masz tu jeszcze innych przyjaciół?
- Nie.
Cisza.
- Ty i Ethel…
- Mamo, nie jestem zainteresowany. Nie martw się.
Wypowiedziałem te słowa odruchowo, po czym zamarłem, uświadamiając sobie, że to początki normalności. Ja i mama zawsze odbywaliśmy takie rozmowy, gdy zaprzyjaźniłem się z jakąś dziewczyną. Więc… wciąż nie domyśliła się, że jestem…
- Mamo?
- Tak?
- Podobają mi się chłopcy.
Przez ten jeden moment czułem się jak pięciolatek. Zniknęło gdzieś to siedemnaście lat. Tak po prostu, prysło jak bańka mydlana, a mama zacisnęła ręce na kierownicy.
- Jesteś pewien?
- Tak. Całkowicie pewien.
Jej ramiona opadły, jakby poczuła ulgę.
- Dzięki Bogu.
- Co?
Zaśmiała się.
- Nie, nic. Ja tylko… - urwała.
- Powiedz.
- Myślałam, że nie będziesz w stanie odwzajemnić uczucia Harry’ego. On tak cierpiał. Aleee… Nie powinnam ci tego mówić.
- Uczucia Harry’ego? – powtórzyłem.
- Nie rozmawiajmy już o tym.
Zamilkłem.

PIĄTEK, 2 PAŹDZIERNIK

Wczoraj okazało się, że mój przyjazd był dla Harry’ego i Anne niespodzianką. Kiedy przyjechałem, dom był pusty. Harry był w szkole, a jego mama w pracy. Kiedy wróciła, uściskała mnie. Ona i mama dużo rozmawiały o jakimś Robinie. Zdążyłem wywnioskować, że wyjechał za granicę i wróci niedługo, by wynająć dom blisko naszego. Nie miałem pojęcia kim był Robin, ale cieszyłem się widząc ile radości sprawia Anne mówienie o nim. Może był kimś szczególnym. Tak jak dla mnie Harry.
Mój pokój był taki, jakim go zostawiłem. Nawet po tym, jak spałem tu przez parę nocy i dni, zanim trafiłem do szpitala. Dopiero teraz mogłem się na nim skupić. Pomięta pościel, rozrzucone ubrania, jakieś zeszyty na biurku. Dotarło do mnie, jak cierpieli bliscy, myśląc, że już nigdy tu nie wrócę. Jakaś cząstka ich kazała jednak wierzyć. Dlatego ten pokój był wciąż taki sam. I właśnie dlatego poczułem się tutaj źle. Jak nie na swoim miejscu; jak nie pasujący do układanki element. Bo byłem już nie w swoim pokoju, ale w pokoju piętnastoletniego Louis’ego, który wrócił z wymiany z Francji i miał tysiące pomysłów na swoje drzewko, które… Dostrzegłem posklejane gałązki na parapecie okna. Podszedłem bliżej i prześledziłem wzrokiem listki. Chwyciłem jeden z nich, przeczytałem:
- Szlachetny.
Nie chciałem płakać. To było radosne miejsce. Pokój dzieciaka, który zawsze się śmiał. Tylko, że teraz stało tu małe drzewko pamięci, po chłopaku, który miał nigdy się nie odnaleźć. Oni wszyscy myśleli, że nie żyję.


Harry wrócił później. Siedziałem w jego pokoju i przeglądałem płyty. Kiedy wszedł, przestraszył się. I dopiero gdy zorientował się, że to ja, rzucił plecak i podbiegł, by mnie przytulić. Nie wiem jak długo tam staliśmy. Wystarczająco długo, by Anne zdążyła zrobić kolację.
Byłem zachwycony tym jak bardzo urósł. Jest teraz taki wysoki i przystojny. Zmęczenie zniknęło z jego twarzy od ostatniego spotkania. Pokochałem to w nim od razu: widok pełnej koloru twarzy. Kiedy jadł, dużo opowiadał i prawie się zakrztusił. Wszystko było takie normalne; takie jak dawniej, kiedy po prostu kazałem mu się zamknąć, by przestał mówić z pełnymi ustami.

Wieczorem Harry zabrał mnie na dach. Ubrałem kurtkę, on też. Było zimno i wiatr wiał nam w twarz. Usiadłem na kocu obok niego, spojrzałem na miasto i popłakałem się. Poczułem się żałośnie, rycząc jak dziecko obok mojego przyjaciela, który powinien widzieć mnie uśmiechniętego. Ale Harry zrozumiał. Wiedział jak to jest. Przytulił mnie do siebie mocno i sam zaczął płakać. Już nie był tak dorosły, jak kilka sekund temu. Znów był bezbronnym piętnastolatkiem jakiego widziałem wywracającego się na peronie i wiążącego sznurówkę. I to była dobra rzecz, bo przestałem się czuć, jakbym stracił zbyt wiele lat, które powinienem spędzać na czuwaniu u jego boku. Harry dorastał, to było nieuniknione. A ja utknąłem z psychiką dzieciaka w ciele siedemnastolatka. Teraz Harry musiał bronić mnie. 


3 komentarze:

  1. o jej. jej. jej. jej. jej.
    teraz Harry będzie musiał bronić Louis'ego, no.
    i teraz wszystko tak pięknie wygląda i jestem taka szczęśliwa. czuje się jakbym siedziała schowana za kominem [ XD ] i podsłuchiwała ich. to takie urocze.
    aż się popłakałam.
    żałosne.
    oh, no dobra. dodawaj szybko kolejny. aż jestem ciekawa co znowu wymyślisz.
    kocham Twoje pomysły ♥

    OdpowiedzUsuń
  2. Uroczy rozdział :)to opowiadanie jest cudowne <3

    OdpowiedzUsuń
  3. Żeby nie było iż czytam i nie komentuje to robię to teraz :D

    To opowiadanie to jedno wielkie ahdjkxgfuyhdhufbdh aww <3 Pierwsza część... Ryk niemalże cały czas i wiele zmarnowanych chusteczek ;'(( Za to część 2 jest po prostu nieziemska... Też zdarza mi się płakać, ale są to raczej łzy radości iż Louis żyje *.* Nieco rozśmieszył mnie moment gdy Lou rozmawiał z swoją mamą:
    - Mamo?
    - Tak?
    - Podobają mi się chłopcy.

    Nie wiem co we mnie wstąpiło *.* Jesteś genialnaaa :** <3 <3

    OdpowiedzUsuń